Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 listopada 2011

5.
Od rana krzątał się już w kuchni przygotowując odświętny posiłek. W kalendarzu nie była to żadna zaznaczona na czerwono data. Była to rocznica poznania się na festynie, z jego przyszłą żoną Laurą. Tradycyjne, jak to ustalili przed laty, rodzinne ich święto.   
Był młodym mężczyzną, gdy na jednej z zabaw w jego rodzinnej miejscowości, spostrzegł nieznaną dziewczynę. Zaszła z kuzynami posłuchać muzyki i się zabawić. Jak się później dowiedział, zamieszkała z nimi, po śmierci swoich rodziców. Oboje zginęli w wypadku kolejowym. Przez czas do uregulowania spraw spadkowych, była u swojej ciotki w mieście. Teraz zamieszkała z rodziną stryja w pobliskiej miejscowości.  Znali się i często odwiedzali, więc przygarnęli ją jak córkę.  
Zaprosił ją kilka razy do tańca, a po chwili, poczuł, że coś między nimi zaiskrzyło. Pod koniec zabawy, nie mógł się z nią rozstać, a potem myślał już o niej cały czas. Laura wyznała, po kilku miesiącach znajomości, że z wzajemnością. Na początku chodzili na zabawy i do kina. Potem doszły wizyty w ich domach i randki. Byli razem we wszystkie święta i uroczystości rodzinne. Właśnie  podczas jednej z takich uroczystości, Jacek się jej oświadczył. Wręczył Laurze pierścionek z małym brylancikiem, na który sam zapracował i wielki bukiet białych róż. Prośba do stryja o jej rękę była krótka ale za to tak piękna i romantyczna, że goście i jego rodzice, wzruszyli się do łez.  
Upłynęło sporo czasu zanim się pobrali. Jacek postanowił, że pobiorą się, jak kupi dom. Miał trochę oszczędności i dobrze płatną pracę cieśli w firmie krewniaka. Pracował tam przez trzy lata, gdy trafiła się okazyjna oferta kupna farmy leżącej nieopodal. Należała do starszej kobiety, która nie miała już sił na niej pracować. Odnowił budynki i pospłacał jej kredyty. Ona sama wyjechała zaraz do swoich krewnych.  
Gdy był już na swoim, uznał że może pozwolić sobie na ślub. Mieli wtedy po dwadzieścia cztery lata i patrzyli z optymizmem w przyszłość.  Uroczystość zaślubin odbyła się w ich małym parafialnym, kościółku, którego wnętrze z tej okazji, było ozdobione kwiatami i girlandami z różnokolorowych wstążek. Było kameralnie i nastrojowo. Przy ołtarzu stały cztery białe krzesła, a na podłodze od wejścia, zdobił kościół bordowy chodnik. Brzegi ławek przybrane były stroikami z białych lilii. Z prawej strony ołtarza, przysłonięty przez piszczałki i registry, siedział organista.
Jak na wiejskiego grajka, grał ślicznie. W jego muzyce nie sposób było doszukać się fałszywej nuty. Kładł palce na klawiszach delikatnie i z uczuciem. Grał, gdy stryj,   prowadził Laurę do ołtarza, w czasie komunii, na zakończenie całej ceremonii i podczas składania życzeń.
Ksiądz, stojąc za dębowym, nakrytym białą koronką stołem, celebrował uroczystą mszę ślubną, wspomagany przez dwóch ministrantów. Na zakończenie, wygłosił bardzo wzruszające kazanie, oraz złożył życzenia, w imieniu swoim i zmarłych rodziców panny młodej. W taki to sposób, w rześki, pogodny, czerwcowy dzień, zostali mężem i żoną.

Po ślubie, zdobnymi, konnymi zaprzęgami. Młodzi z gośćmi weselnymi, udali się do oddalonego o pięć kilometrów, domu weselnego. Do nowego domu młodych. To tam odbyło się przyjęcie z tańcami i suto zastawionymi stołami. Orkiestra z klubu „Maryland”, świetnie prowadziła całą uroczystość. Zabawa trwała prawie do samego rana, aż wszyscy goście rozjechali się do domów, zostawiając młodych samych. Noc, a raczej ranek poślubny, młodzi spędzili w przepięknym, sprezentowanym przez stryja Laury, szerokim łożu z baldachimem. W takim to właśnie, niezwykle romantycznym otoczeniu, po raz pierwszy się sobie oddali.                                  Nazajutrz leniuchowali do południa, ściągnięci z łóżka przez rodziców i kilkunastu krewnych, którzy przyjechali pomóc posprzątać weselny bałagan i obrządzić się im w gospodarstwie. W oka mgnieniu wszystko było gotowe. A potem, wszyscy zasiedli do stołu, by w wesołej atmosferze poprawin, przy słodkim alkoholu i zakąskach, oplotkować cale zajście.
Bawiono się świetnie. Co i raz wybuchały salwy śmiechu. Były toasty i śpiewy.  Koło północy wszyscy wrócili do siebie, a młodzi po romantycznej wspólnej kąpieli, powrócili do harców w pościeli.
To wtedy postanowili, że co roku, w rocznicę ich poznania, będą przyrządzać świąteczny obiad. I choćby nie wiadomo co, cieszyć się, że los szczęśliwie ich ze sobą zetknął.

                                                                                                 
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz