Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 marca 2012


120.

Gdy usiedli do stołu i zaczęli jeść, Stryj Joanny zagaił.
- Karol przyjechał do nas rano i zaraz po jego wyjściu daliśmy wam znać że powinniście nas odwiedzić. Otóż jest chory. Miał raka, nastąpiła reemisja i po dwóch latach znowu choroba powróciła. Jest źle i niewiele mu już czasu pozostało. Chce, dopóki jeszcze może, pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy. Bardzo się cieszy, że „dano mu jeszcze czas” na rozwiązanie ich przed śmiercią. Chce się z tobą skontaktować i porozmawiać. Chce zostawić ci Adasia…
Joanna z uwagą słuchała słów stryja. Najpierw twarz jej wyrażała ciekawość, by po chwili przemienić się w strach i bezgraniczny smutek. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Gdy stryj wszedł na temat Adasia przerwała.
- Naprawdę chce mi oddać Adasia? Biedny Karol… Musi być z nim bardzo źle. To choroba pozwoliła mu zauważyć, jakąż wyrządził krzywdę zabierając mi go i nie dając do siebie kontaktu. Przedtem taka opcja u niego nie chodziła w grę…
- Właśnie. Jest teraz u swojej rodziny i chce się z tobą spotkać. Porozmawiać i wyjaśnić niektóre trudne dla was tematy. Muszę cię przestrzec, że to już nie ten sam Karol, został z niego tylko cień dawnego mężczyzny. Choroba wyryła na nim silne piętno. Niewiele mu już zostało. Dał mi numer telefonu i poprosił by cię powiadomić i przekonać byś zechciała go odwiedzić.
- Kurcze... Nie musisz mnie przekonywać, zaraz jutro do nich zajdę. Nie ma co odwlekać, tyle czasu ich nie widziałam. Boże tyle czasu… Toż to dla mnie szok. Że Karol chory i że nie tylko mogę się spotkać z Adasiem, ale go do nas zabrać. Wiecie, nie mogę tego jeszcze ogarnąć, muszę się z tym jeszcze oswoić.
- Jacek, a ty, co na to? Powiedz coś…
- Dla mnie to też wielkie zaskoczenie. – Powiedział wolno Jacek. – Jednak myślę, że chcesz ode mnie usłyszeć co mam do powiedzenia na temat wejścia w nasze życie Adasia. Wiem jak ci na tym zależy i wierzyłem że taka chwila nastąpi. Bardzo się cieszę że będziesz znowu jego mamą, a ja jego przybranym tatą. Nie widziałaś go tyle lat… Rób co uważasz za słuszne, a ja ci będę w tym tylko aktywnie kibicował…  

środa, 28 marca 2012

119.

Zatrzymali się przy bramie. Niewidząc nikogo na podwórku weszli przez bramkę na teren posesji Stryja i zadzwonili do drzwi. W drzwiach przywitała ich Zofia, żona stryja.
- Jesteście wrażliwi na wspominki, właśnie przed chwilą o Was rozmawialiśmy.
Za Zosią stanął stryj Henryk.
- Witajcie, właściwie to myśleliśmy, że zajedziecie do nas jutro. Spodziewaliśmy się że zanocujecie u rodziny Jacka i dopiero nazajutrz zajedziecie do nas.
- Nie mogłam wytrzymać i od razu przyjechaliśmy do was. – Powiedziała Joanna – Musicie od razu opowiedzieć o co tu chodzi. Kiedy się Karol odezwał, co u niego, dlaczego dopiero teraz?...
- Wejdźcie do domu. Porozmawiamy spokojnie przy obiedzie, już mieliśmy właśnie siadać do stołu. To jest temat na dłuższą rozmowę. Chodźcie, rozbierajcie się i przechodźcie dalej.
                                                                           ***

wtorek, 27 marca 2012

118.

Gdy zaterkotał budzik, już nie spali. Może dlatego że nie musieli wstawać skoro świt, a później. Nie musieli już jechać wozem konnym, przecież zaplanowali jechać autem, nie musieli się zatem śpieszyć. Wstali od razu, nie ociągając się. Przygotowali kawę i zjedli jajka na śniadanie. Kanapek teraz nie musieli robić, były zrobione wczoraj, przy okazji kolacji.
Spakowali się w kilka podręcznych toreb, zamknęli dom i wsiedli do terenówki. Wiosenne podmuchy wiatru, oraz słońce, skutecznie osuszyły drogę. Już nie było grząsko. Kolein też nie było za wiele, nie jeździli przecież prawie całą zimę, a i na wiosnę te kilka wypraw bryczką nie uszkodziły im drogi.
Zjechawszy z leśnej drogi w dolinę, przejechali przez kilka kałuż, które też nie sprawiły żadnego problemu aucie. Trochę się obawiali rzeki. Było sporo wody, ale nie na tyle, by w jakimkolwiek sposób zagrozić ich wyprawie. Bród się nieznacznie pogłębił, i tylko szerokość jego była dłuższa. Kamieniste w tym miejscu koryto rzeki, było jak najbardziej już przejezdne. Gdy je minęli odetchnęli z ulgą. To była jedyna przeszkoda której się obawiali.
Gdy podjeżdżali pod górkę, trochę trudności sprawiły im wyrwy którymi spływała woda z zimowego śniegu. Ale i tych miejsc było nie tak wiele. Podróż minęła im w większości spokojnie, mimo tych kilku miejsc gdzie trochę nimi porzucało na boki. Przed południem zostawili za sobą Czarne Olchy, i niezwłocznie skierowali się ku Podgórzu, by wreszcie dowiedzieć się od rodziny stryja, jaki też był powód chęci spotkania się Karola z Joanną, po tak długim ukrywaniu się  i niedawaniu przez niego żadnego znaku życia.
Koło obiadu byli już na miejscu…
                                                                                                    ***      

poniedziałek, 26 marca 2012

117.

                    Samochód zapalił za pierwszym razem gdy Jacek, chcąc sprawdzić motor przekręcił kluczyk w stacyjce. Uśmiechną się i ze zdziwienia parsknął śmiechem. Całą zimę stał w szopie i zapalił jakby niedawno był jeżdżony. Przetrę go tylko z kurzu i umyję okna. Olej jest, paliwo także, więc tylko wsiąść i jechać.
Pewnie nie będzie nas kilka dni, trzeba się więc obrządzić i zostawić „żywinie” jedzenia na zapas. Problemu z nimi być nie powinno, zwłaszcza że nic z żywego inwentarza im nie przybyło.  
Nigdy niczego nie odkładał na później, więc migiem wszystko zostało zrobione i wrócił do domu.

- Złotko, możemy wyjeżdżać choćby zaraz, u mnie żadnych problemów. A co tam u ciebie?
- Już chcesz jechać?...
- A co? Już nie chcesz?...
- Chcę, ale zadowolę się tym że jutro wyruszymy. Aż tak mi się nie śpieszy. – Odparła z uśmiechem. – Zjemy coś?
- Po późnym śniadaniu trochę zgłodniałem. A co już gotowe?
- Jeszcze z pięć minut…
- No to się myję i przychodzę.
- A ja za ten czas nakryję do stołu.

Jacek wyszedł do łazienki, a Joanna z mrucząc pod nosem piosenkę, zajęła się obiadem. Miło było popatrzeć na jej zgrabne kocie ruchy i przemyślany spryt z którym się wszystkim zajęła. Praca po prostu paliła jej się w rękach. Jednak, w oczach i po sylwetce, spostrzec można było że jest spięta, że myślami jest daleko stąd. Że machinalnie zajmuje się codziennymi czynnościami i coś ją gryzie…
Prawda, nie potrafiła wyłączyć się zupełnie. Czuła instynktownie że przeszłość do niej powraca. Miała tylko nadzieję, że wszystko się zacznie wyjaśniać nie stresując i absorbując jej za mocno. Nie chciała wrócić do tego stanu sprzed lat. Bała się i spotkania i tego że psychicznie nie podoła stresowi jaki ją czeka. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała w okno. Na tej czynności przyłapał ją wchodzący do kuchni Jacek.
- Martwisz się, prawda?
- Westchnęła. To widać?...
- Niestety tak. Tęsknię za tą Joanną sprzed kilku dni.
- Ja też. – uśmiechnęła się – Zobacz, jak to jest. Jednego dnia człowiek jest spokojny, myśli że tak będzie zawsze, a następnego dnia, niespodziewana wiadomość, zupełnie rozkłada cię na łopatki…
- Joanno, nie martw się. Myślę że to naprawdę skończy się lepiej, niż w tej chwili wygląda. Nie ma co domyślać się o co tu chodzi. Trzeba trochę poczekać i się dowiedzieć u źródeł. Jutro już wszystko o tej porze będzie wiadomo, a teraz, chodź do stołu. Zjemy sobie coś…
                                                                                                    ***

piątek, 23 marca 2012

116.



Śmierć komara.(Piosenka z XIXw.)


( Piosenka śpiewana naszym dzieciom przez moją mamę)
Coś tam w lesie stuknęło,
coś tam w lesie huknęło.
A to komar z dębu spadł,
złamał sobie w krzyżu gnat.

Komar upadł w korzenie,
potłukł krzyże i golenie.
Oj komarze, nieboże,
nic już ci nie pomoże...

Przyleciało wilków sześć,
komarowe ciało zjeść.
Komarowa nie dała,
wszystkie wilki przegnała.
Pyta mucha komara:
Gdzie cię będę chowała?
Pochowajcie w gęstwinie,
grób uwijcie w wiklinie.

Przyleciała też mucha,
czy już komar bez ducha?
Może trzeba doktora.
Pyta wszystkich dokoła.

Oj, nie trzeba doktora,
ani księdza, znachora,
ani żadnej metryki,
tylko rydła, motyki.

Miał on pogrzeb wspaniały, 
wszystkie muchy płakały, 
i śpiewały rekfije. 
Już nasz komar nie żyje.


Nie płacz po mnie, siostrzyczko,
dostaniesz po mnie wszystko,
i dobytek i stroje,
wszystko to będzie twoje.

Z kolan moich dwa sadła,
żebyś z smutku nie spadła.
A z goleni pieczenie,
będziesz miała jedzenie. 

wtorek, 20 marca 2012

                                                                                  115.
Muszę pozałatwiać kilka wiosennych spraw. Dowidzenia w poniedziałek... ;-* 
W międzyczasie pozwólcie że wkleję tutaj co nie co... ;-D
                                                                            ***




„Dorotka” Janina Porazińska.
( Melodia tej piosnki przypomina mi zawsze ojca)


Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała ranną rosą, ranną rosą,
i tupała nóżką bosą, nóżką bosą.

Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i w południe, i w południe,
kiedy słonko grzało cudnie, grzało cudnie.

Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i z wieczora, i z wieczora,
gdy szło słonko do jeziora, do jeziora.

Teraz śpi już w kolebusi, w kolebusi,
na różowej, na podusi, na podusi.
Chodzi Senek koło płotka, koło płotka:
"Cicho bo tam śpi Dorotka, śpi Dorotka...

114.

Tak jak można było przewidzieć, Joanna mało spała tej nocy. Niewyspana i podminowana, wstała rankiem i postanowiła zająć się czymkolwiek byle by nie myśleć o przeszłości i nieuchronnym spotkaniu z Karolem.
                    Zostawiła śpiącego w łóżku Jacka i zaczęła krzątać się w domu. Sprzątała, rozpaliła w piecu, zajęła się przygotowaniem obiadu. Wyszła na dwór do obrządku… Przespacerowała się po dróżce koło lasu, by wreszcie, ciepło ubrana, usiąść z dużą filiżanką kawy na werandzie.
                    Taką ją zastał Jacek.
                    - Cześć kochanie! Patrzę że dziś ciebie ranny ptaszek. – zagadnął.
                    - Witam skarbie. Siądziesz przy mnie?
                    - Jasne. Piękny dzionek. - Usiadł naprzeciw z filiżanką kawy – Widzę że słabo spałaś…
                    - Prawie w ogóle.
                    - Wiesz, przemyślałem wszystko dokładnie i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie jak jutro pojedziemy do Podgórza. To za wiele cię zdrowia kosztuje. Pojedziemy samochodem. Rzekę jakoś przejedziemy, a z resztą sobie na pewno poradzimy.
                    - Kochany jesteś, wiesz?
                    - Wiem słonko, wiem… Nie mogę patrzeć na twoje męki. Pojedziemy i dowiemy się o co chodzi. Wolę podziwiać twój uśmiech i wdzięki niż patrzeć jak się stresujesz…
                    - Wdzięki powiadasz? A co byś powiedział na to, by w podzięce za twoje słowa pobaraszkować trochę w sypialni? Hę? – Zrobiła do Jacka oko…
                    - No to nie wiem co my tu jeszcze robimy…
Wstali biegiem i zniknęli w drzwiach domu. Nieprędko się w nich znowu pojawili. Joanna po nieprzespanej nocy i tych radosnych miłosnych igraszkach zasnęła od razu. A i Jacek nie chciał jej budzić wyciągając ramienia z pod głowy Joanny. Dom, gdzieś dopiero koło południa zaczął tętnić życiem.
                                                                                                  ***

poniedziałek, 19 marca 2012

113.

- Witam! Nic się nie stało. Niedawno wróciliśmy z przejażdżki.
                - O komu dobrze!
               - No można tak powiedzieć. Sprawdzaliśmy jak przezimował domek stryja Joanny. Wszystko Ok.
                    - No to dobrze, a ja właśnie mam do niej wiadomość z domu.
                    - Jezus Maria, chyba się nic nie stało?... – Wykrzyknęli razem do mikrofonu.
                    - Myślę że nie. Prosili jedynie o kontakt z Podgórzem. Mam przekazać że kontaktował się Karol, mąż Joanny. Mają jego namiary i że prosił o kontakt…  I… Że to nic bardzo pilnego, ale dobrze by było żebyście ich odwiedzili. To wszystko.
                    - No dziękujemy. Wiadomość dosyć szokująca. Postaramy się wpaść w przyszłym tygodniu. Przekażesz im?
                    - Jutro się z nimi skontaktuję. To na razie. Pozdrawiam!
                    - Dzięki wielkie za wiadomość! Pozdrowionka! Pa, pa…
                    - Pa!

                    - Ha, w końcu się odezwał. – powiedziała zamyślona Joanna. – Nie spodziewałam się tego. Jestem zaskoczona. Co też on może chcieć ode mnie? No teraz nie zasnę…
                    - Chciałaś by się odezwał, to w końcu się doczekałaś. Może coś chce przekazać od twego syna, Adasia? To może być dobra wiadomość. Nareszcie będziesz coś o nich wiedziała, Może złapiesz teraz z nimi kontakt. Może się spotkacie?
                    - Tylko ta niepewność. Może to, może tamto. Chciała bym się już wszystkiego dowiedzieć, mieć to już za sobą. Jejku! I się cieszę i się boję. Jestem cała podminowana. Jacek, o co tu naprawdę chodzi? Tyle lat żadnych wieści, a tu…
                    - Joanno, myśl pozytywnie. Nie ma pośpiechu, to dobra wiadomość. A co spotkanie przyniesie, zobaczymy. To dobrze że jesteś podekscytowana, ale się nie stresuj. To nic nie da. „Tylko spokój może nas uratować”. – zażartował.
                    - Pewnie masz jak zwykle rację. Tylko wiesz jak to z tym stresem kurcze jest. No normalnie mnie zaskoczył…
                    - Wiem. Pojedziemy, zobaczymy, może się nawet spotkamy. Sama się chciałaś spotkać, to przecież dobra wiadomość. Naprawdę nie ma się czego denerwować.
Jacek objął Joannę i pocałował w czoło. Przytulił się do niej i biorąc porękę podprowadził na werandę.       
                                                                                                                      *** 

piątek, 16 marca 2012

112.

                    - No, nareszcie można sobie poleniuchować. – Powiedziała Joanna wzdychając po obfitym posiłku, który zjedli z apetytem po wycieczce bryczką. Siedzieli na werandzie, przy stoliku, w ostatnich  promieniach zachodzącego słońca. Pili kawę, a kawałek ciasta, który został z poprzedniego dnia, umilał im kieliszeczek nalewki malinowej.
                    - Robi się coraz chłodniej, -powiedziała Joanna mimochodem. - Zaraz trzeba będzie uciekać do środka.
                    - Przynieść ci coś do okrycia się? – Spytał Jacek.
                    - Ot, jakbyś mógł… Może ten mały kocyk?
                    - Ok. Sobie wezmę bluzę. Posiedzimy sobie trochę, tak miło. Przez zimę stęskniłem się za tymi posiaduszkami na werandzie. Zimą jest smutno, teraz można coś porobić na dworze. Muszę zająć się zrobieniem bramy do szopki. Muszę zrobić z niej garaż, bo teraz to taka prowizorka, że aż patrzeć nie można…
                    - Nie jest tak źle…
                    - Może i nie, ale strasznie nie wygodnie. Lubię jak jest tak, jak należy. Nie znoszę prowizorycznych warunków. Samochód zimą nie był potrzebny, ale teraz będziemy czasem nim jeździć.
Zabrzmiał alarm CB -radia.
- Oho, ktoś o nas przypomniał… - Jacek poderwał się z krzesła by podnieść słuchawkę.
- Halo! Już jestem. Słucham…
Joanna też wstała i stanęła za Jackiem. Była ciekawa, któż to do nich się odzywa. Ostatnio rozmawiali chyba ze trzy tygodnie temu…
                    - Halo! Przepraszam że przeszkadzam, ale mam do przekazania wiadomość. – Odezwał się sympatyczny głos sekretarki ze Straży leśnej. 

czwartek, 15 marca 2012

111.

- Jak myślisz, chyba nie prędko tu wpadniemy? – Spytała Joanna.
- Gdy słoneczko już zacznie przygrzewać i ptaszki zaczną śpiewać… Masz rację, raczej nie ma potrzeby by tu wpadać. Najwyżej czasem, by naglądnąć czy wszystko w porządku. Może przewietrzyć, a może i by na chwilę zmienić klimat? To własność Twego wuja, już tu nie mieszkasz, to i ja nie mam potrzeby by co i rusz tu wpadać.
- Przygarnąłeś mnie do siebie, to i ja mam już swój dom.... - zamilkła na chwilę i podjęła inny wątek - Ale jednak miło mieć i swój kąt jakby co…
- Jakby co? Myślisz o przeprowadzce do swojego domku we wsi?
- Wiesz że nie o to mi chodziło. To mój domek który wynajęłam, abyśmy oboje mieli coś na wszelki wypadek. Różne rzeczy się zdarzają. A jakby las zaczął się palić? Albo co?
- Mamy przecież wyjście awaryjne, czarnowidzu... Zawsze możemy zamieszkać z rodzicami. Ale nie będę się sprzeczał. To zawsze jest jakąś tam alternatywą na tak zwaną czarną godzinę.
- No widzisz, zawsze lepiej coś mieć w zanadrzu niż nie mieć nic…
- Najlepiej byśmy się o tym nigdy nie musieli przekonywać. Mieszkamy razem, w pięknym miejscu, w fajnym domu. Wszystko zaczyna się już nam układać. Nie ma co gdybać…
- Ale wiesz że…
- Wiem, pfu, na psa urok, zostawmy twoją chorobę, jest i będzie dobrze. Jesteśmy ze sobą, kochamy się i to jest najważniejsze. Co cię dzisiaj napadło?
- Ot nic, przepraszam, trochę się rozkleiłam. Po prostu jestem szczęśliwa i boję się… Chciała bym żeby już tak było i było...
- Będzie, zobaczysz.
    
Zbliżali się już do domu. Las się przerzedzał i widać było ostatnią górkę dzielącą ich od polany. Słońce było jeszcze dość wysoko, więc nie poganiali konia który szedł noga za nogą. W milczeniu pokonywali dalszą drogę rozglądając się i wypatrując zbliżającej się już dużymi krokami wiosny.                    
                                                                                                  ***

środa, 14 marca 2012

110.

- Chyba czas już wracać, zaraz zajdzie słońce. – Powiedziała Joanna
- Mhm. Masz rację. Chyba już wszystko co mieliśmy w planie zrobiliśmy. I nie tylko…
Jacek uśmiechnął się mrużąc oko wspominając ich harce w sypialni i spojrzał na Joannę zalotnie. Ona odwzajemniła ten jego lubieżny uśmieszek i stwierdziła.
                    - Miło było, ale… Czas już wracać. To co? Sprzątamy i uciekamy…
                    - Tak myślę, nic nas tu nie trzyma i  lepiej wrócić do domu przed zachodem. Nie śpiesząc się i spokojnie.
Wzięli się za lekkie sprzątnięcie tego bałaganu co stworzyli. Pozamykali wszystkie okna, sprawdzili czy nie zostawiają żaru w popielniku. Jacek wyszedł chwilę wcześniej by zaprząc konia, a Joanna poprawiając jeszcze to i owo jak to miała w zwyczaju, wyszła wreszcie i zamknęła za sobą drzwi.
                    - Możemy jechać…
                    - Jesteśmy gotowi.
Jacek pomógł Joannie wsiąść do bryczki, a sam chwytając lejce wskoczył do niej już po szarpnięciu konia do przodu.
                    - No poczekaj nie śpiesz się tak, tyłek sobie odbiję… - Spadł gwałtownie na ławkę. – Ejże…
                    - Żyjesz?
                    - Żyję, ale co to za…
-  Jasne, - śmiejąc się przerwała mu w pół zdania Joanna. - Biedaczek… Przysuń się, masz szczęście że to nie ta stara drewniana ławka. Wtedy byś inaczej śpiewał.
- Tonem wysokim, ha, cha, cha… - Zażartował...
                                                                                                  ***

Opowiadanie już powstaje na bieżąco. Proszę mi wybaczyć jeśli będą już jakieś poślizgi, może nawet błędy. By opowiadanie powstało, potrzebne są chęci, natchnienie, wolny czas i zdrowie. A to nie zawsze u mnie chodzi w parze, zwłaszcza te chęci…
 Ale starać się będę bardzo, a jak wyjdzie??? Zobaczymy… ;-D 

wtorek, 13 marca 2012

109.



Dom Stryja przezimował bez jakiegokolwiek uszczerbku. Był zbudowany z tak solidnych materiałów, że nawet takie opady śniegu jak w tym roku, w najmniejszym stopniu nie wpłynęły na jego konstrukcję. Na podwórku było kilka wysychających kałuż. Słońce chodziło jeszcze nisko po niebie i gdyby nie to, że często skrywało się za wysokimi drzewami, było by tu naprawdę ciepło i przyjemnie. Na twarzy Joanny zagościł uśmiech ulgi i wspomnienie, spędzonych tu miłych chwil.  
Weszli do domu. Tu też nic się nie zmieniło. Tak jak widzieli go ostatnio, takim pozostał. Panował tu jednak chłód, chłodne wspomnienie zimy.
- Wiesz co, chyba trzeba napalić piecu i rozgrzać oraz wysuszyć cały dom. Idę przyniosę rozpałkę i kilka szczap drewna do pieca.
- A ja otworzę okna i przewietrzę, wpuszczę tu trochę świeżego powietrza.  
Jacek wyszedł, a Joanna zajęła się wprowadzaniem tego planu w życie. Otworzyła okna, wytrzepała i napowietrzyła puchową pościel. Rozwiesiła na dworze ubrania które tu zimowały. Zaraz wrócił Jacek i rozpalił w piecu. Pomału wszystko się nagrzewało. pomimo uchylonych okien.
- To co, kawka? – zapytała Joanna.
- Może być, a do niej i nawet jakaś kanapka. – odpowiedział uśmiechając się Jacek
- OK. Ty wynosisz stolik i krzesełka na dwór, bo szkoda marnować dnia by w taką pogodę siedzieć w domu, a ja zajmę się resztą.
- Według rozkazu Madame. – Jacek machnął ręką przy głowie.
Chwila i wszystko było na miejscu. Jacek usiadł wygodnie na krzesełku i pogwizdując czekał na Joannę. Za chwilę usłyszał:
- Przetrzyj z kurzu!
Rad nie rad wstał i wrócił do kuchni po ścierkę.
                    - Nawet nie dasz człowiekowi w spokoju posiedzieć.
                    - Bo ten człowiek zaraz usiądzie na czystym i razem ze mną, przy kawie. Przetrzyj wszystko ja już zaraz idę.
                    - Tak jest! Zasalutował.
Po kilku minutach, Joanna pojawiła się z tacą w drzwiach domu. Wuala… Już jestem. Jacek wstał, pomógł jej z nakryciem stołu i jak dżentelmen przytrzymał krzesełko gdy siadała.
                    - Czasami jesteś taki słodki…
                    - Czasami?
                    - No kochanie, musisz przyznać, że nie zawsze…
                    - Taaak… A więc smacznego. Ależ kawa pachnie…
                    - Smacznego. Acha, Jacku, skocz jeszcze do kuchni tam na stole zostawiłam jeszcze szkło.
Jacek się podniósł i poszedł do kuchni. Za chwilę usłyszała jego głos.
- A cóż to za okazja? - Pojawił się w drzwiach z butelką wina i szklaneczkami.
- A taka, że jestem bardzo szczęśliwa i chcę się napić z moim lubym.
- Czasami jesteś taka słodka… Zaśmiał się, ciesząc, że mógł tak szybko zripostować jej słowa. Pochylił się nad nią i pocałował w czoło. - Dziękuję. – Powiedział i napełnił kieliszki.
- Wypijmy za spełnienie naszych marzeń! – upili po łyku zimnego, białego wina.
                   
*** 

poniedziałek, 12 marca 2012

108.

Droga była piaszczysta i nie było błota. Nadmuchiwane, szerokie koła i resorowane zawieszenie, dawały duży komfort jazdy, więc mogli śmiało jechać szybciej.  Po pół godzinie wyjechali z gęstwiny. Tu las stawał się coraz rzadszy. Zaczęli się zbliżać do nasłonecznionej polany.
                    - Cieplej tu prawda? – spytał
                    - Zdecydowanie. Tu już czuć wiosnę. Wiesz… Znowu chce mi się wyjść w plener. Namalować jakiś nowy widok.
                    - Masz jakiś pomysł?
                    - Na rzece, jest taki zakręt gdzie rosną skarlone wierzby. Tam po drugiej stronie, na wzniesieniu, stoi stara rozłożysta olcha, a w jej cieniu rośnie rodzina brzóz. Ich białe pnie i delikatne witki gałązek, o soczystej świeżej zieleni, ślicznie wyglądają na tle tego drzewa i dalekiego pasma gór. W głowie mam ten widok i tym roku go na pewno namaluję.  
                    - A przy okazji odwiedzin, te obrazy które skończyłaś zimą, zawieziemy do Ewy do jej galerii?
                    - Tak, myślałam o tym, na pewno. Może je sprzeda i wpadnie nam trochę grosza? Ciekawa jestem, czy te poprzednie sprzedała? Mówiła że nawiązała jakieś kontakty z prawdziwym marszandem.
                    - Ooo… Naprawdę? Pewnie to ktoś z tych terenów. Bo kto by wiedział że istnieje takie miasteczko w tym regionie.
                    - Nie mówiłam ci tego? Pewnie coś mi przeszkodziło i wyleciało mi z głowy. Ewa liczy na udaną współpracę. Facet szuka talentów. Nie tylko malarzy, ale rzeźbiarzy, wikliniarzy, wszystkich tych którzy mogli by wypełnić wnętrza bogatym ludziom. Ma kilka filii swej firmy w kilku krajach. Sprzedaje prace Indian, naturszczyków, górali, a także prace wybitnych artystów. To bogaty facet i ma gust. To może i na ciebie zwróci uwagę.
                    - Wątpię, ale było by miło.
                    - A co z portretem dla moich rodziców? Zbliża się ich rocznica ślubu, jakoś początek czerwca. Obiecałaś ich namalować? Prezent na odnowienie ślubów...
                    - Pięćdziesiąta rocznica, pamiętam. Jakże bym mogła zapomnieć. Przecież nas zaprosili. Zostały już tylko drobne poprawki, no i ramy... Tyle lat razem. Musimy kupić coś nowego do ubrania, my też musimy przecież dobrze wyglądać. Będzie wielu znajomych i jak to bywa przy takich okazjach, dobry powód do plotek. 
                    - A może damy im kochanie nowy? Może i my byśmy się w końcu pobrali?
                    - Przecież rozmawialiśmy o tym. Chciała bym spotkać się z Karolem i pozałatwiać wszystkie zaniedbane papierowe sprawy. Chciałabym z czystym sumieniem i całkiem legalnie rozpocząć życie u twego boku. Może w końcu się odezwie…
                    - Nie wiem czy to jego złośliwość, czy naprawdę nie mogą się z nim skontaktować.
                    - Trudno powiedzieć. Pamiętam go z okresu przed naszym rozstaniem. Był zły złośliwy i doprowadzał mnie do kresu wytrzymałości. Ale był także wrażliwym i odpowiedzialnym człowiekiem. Mógł wyjechać i nie dać dotąd znaku życia. Ale myślę że w końcu da jakiś znak. A jak nie on, to może Adaś się odezwie. Jest w wieku gdy się szuka swoich korzeni.
                    - Pragniesz tego, prawda? – Spytał Jacek.
                    - Bardzo… - Joanna przytuliła się do niego i się zamyśliła. Przez chwilę jechali w milczeniu.
- Myślałam co Adasiowi powiem, gdy się spotkamy. Jednak wiem, że nigdy nie powie się wszystkiego co się chce powiedzieć. Boję się tego spotkania, a zarazem bardzo go pragnę. Ciekawa jestem jak wygląda. Czy jest podobny bardziej do Karola czy do mnie. Adaś powinien chodzić teraz do średniej szkoły. Przecież to już mężczyzna, nie Adaś tylko Adam. – uśmiechnęła się smutno…
- Czas leci kochanie. Najlepiej to widać po naszych bliskich. Ale może zmieńmy temat, upływ czasu każdego stresuje, każdego starszego, bo młodzi to inna historia. Ale patrz, dojeżdżamy już do polany.
Las się przerzedzał i w pomału zaczął się odsłaniać widok na dolinę. Słońce tu mocno grzało i w zasuszonej trawie pokazywały się pierwsze wiosenne kwiaty. W zaciszu południowej strony pojawiały się na drzewach jasnozielone liście. Tu już było naprawdę sucho.
- Pamiętasz tu nasze pierwsze spotkanie?
- Za każdym razem, gdy tu jesteśmy, przypominasz mi o tym Jacku…
- Widocznie, bardzo wyraźnie utkwiło mi w pamięci. – zaśmiał się i odwrócił się do niej
- Pewnie jest to miłe wspomnienie. - Przytulił Joannę i pocałował.
- A pamiętasz gdy się pierwszy raz przytulaliśmy? Ale się wtedy rozczuliłem…
Joanna odwróciła się do niego i z politowaniem pokręciła głową.
- Głowa siwieje…
- Głodnemu chleb namyśli… Kocham cię.
                                                                                                  ***

piątek, 9 marca 2012

107.

Jacek pomógł Joannie wsiąść do środka, poczym zajął miejsce obok niej. Pogonił konia i ruszyli. Chwilę jechali bez słowa.
Jacek odezwał się pierwszy.
- Dziś jest ładnie i słoneczko wreszcie przygrzewa. Czas już na prawdziwą wiosnę.
- Ja też za nią tęsknię… Czujesz jak parno? I ten wyraźny leśny zapach… Brakuje jeszcze takiej prawdziwej ciepłej burzy po której wszystko by się zazieleniło i zyskało kolory.
- Mało ci jeszcze wody?
- Wiesz że nie o to mi chodzi. Złośliwy jesteś.
- Wiem, wiem, nie gniewaj się. Też chce mi się pójść, tak… bez celu do lasu. A już najbardziej ze strzelbą na polowanie.
- Miejmy nadzieję że już niedługo to nastąpi… Ja to mam ochotę pojechać odwiedzić rodzinę. Nie da się teraz jednak przejechać przez bród. Nie wiadomo czy i za miesiąc woda opadnie na tyle, by można było by przejechać. Chciałabym już zrobić zakupy. Kiedy byliśmy ostatni raz w mieście? Pod koniec listopada? Ojejku, toż to prawie pół roku!
- No, czas leci…
Zjechali z pagórka i wjechali na drogę prowadzącą prosto do polany gdzie pierwszy raz zobaczył Joannę. Las w tym miejscu był gęsty i ciemny. Po żwirowej i kamienistej drodze do doliny, droga tu stała się bardziej równa i nie podskakiwali na niej co i rusz na wystających kamieniach. Było w tym miejscu jednak znacznie chłodniej. Słońce z rzadka tu docierało i zamiast wiosennym ciepłem, zawiało lodowatym zimnem. Pewnie były tu jeszcze miejsca, gdzie pod odkrytą leśną ściółką, znajdował się jeszcze lód.
- Brr… Ależ pozimniało! – stwierdził– Ale drogi to spodziewałem się gorszej…
- Nie chwal dnia z rana… - uśmiechnęła się Joanna – Gdy już zajedziemy na miejsce, to ją będziesz chwalił. Jednak na razie muszę przyznać ci rację. Zaraz będzie można tu jeździć samochodem.
- Szkoda że nie teraz, zimno tu jak w lodówce… - pogonił bardziej konia – Musimy szybciej dojechać na słońce. Nie zimno ci?
- Nie… Po prostu przewidziałam to i ubrałam się ciepło. Ale – uśmiechnęła się – masz rację, możesz podgonić konia…

czwartek, 8 marca 2012

106.

„Wzgórze za River Fog”    _- Po półtorarocznej przerwie. Część II.

- Joanno! Chodźże wreszcie, wybierasz się jak sójka za morze. – Zawołał z przedpokoju Jacek.
- Aleś ty niecierpliwy. Już przecież idę, musiałam jeszcze skoczyć tam gdzie i królewny chadzają. Nie będziemy się przecież zatrzymywać po drodze, wszędzie jeszcze bagno i mokro.
Rzeczywiście, wiosna w tym roku choć przyszła wcześnie, to przecież niedawno stopniały ostatnie języki śniegu. Raz bywało bardzo ciepło, a raz przymrozki trzymały nawet przez kilka dni. Przyroda nie wiedziała co ma obić. Pojawiały się gdzieniegdzie wiosenne kwiaty, ale drzewa nie wypuszczały liści, nabrzmiałe pąki czekały na ciepłe, słoneczne dni. Rekordowe zimowe opady śniegu zaowocowały  dużą ilością wody przy roztopach. Rzeka mocno przybrała, a lasy choć chłonęły wilgoć, to i tak nie mogły sobie z taką ilością wody poradzić. Wchodząc do lasu co i rusz widać było rozlewiska,  kałuże, a także sączące się strużki strumieni. Rozmiękczały one teren nie pozwalając nigdzie ruszyć się z domu.    
Dopiero teraz pod koniec marca, przeschło na tyle, by mogli się wybrać i  zobaczyć jak przezimowała posesja stryja. Bali się że duże opady śniegu mogły by uszkodzić dach, a woda z roztopów też mogła narobić wiele szkód. Postanowili przejechać się i zobaczyć czy wszystko w porządku.
- No i już jestem, tylko na chwilkę się zawieruszyłam. – Zaszczebiotała Joanna gdy spotkali się przy drzwiach wyjściowych.
- Teraz gdy moja złota rączka zrobiła w domu taką śliczną łazienkę, to niech się nie dziwi że nie chce mi się z niej wychodzić…
- No tak, teraz to wszystko moja wina.
- Nie wina, tylko zasługa Jacku, zasługa…
Miała rację. Teraz po remoncie domek jest jak rezydencja. Chociaż na zewnątrz, nie nastąpiła duża zmiana, to w środku zmieniło się prawie wszystko. Ściany zostały ocieplone i otynkowane. Przybyło kilka pomieszczeń.  Sypialnia z dużym łożem i obszernymi szafami. Wygodna, duża łazienka, z wanną i prysznicem. Duża kuchnia z dużą ilością szafek i pokój dzienny. Przybył zlew z bieżącą ciepłą i zimną wodą. Kominek ogrzewający cały dom. A na kuchennym piecu teraz nie tylko można podgrzewać, ale i wygodnie wszystko upiec. Jest szambo, a raczej cała przydomowa oczyszczalnia i jest pompa, który pompuje wodę do ocieplonego zbiornika na strychu.
Jest studnia i hydrofor, bo Jacek postarał się też i o prąd. Z tyłu domu na przewiewie zainstalował wiatrak. A gdy wiatru zabraknie, elektryczność wytwarza wytwornica do prądu na paliwo. Stoi na dostawionym ganku, A właściwie werandzie, która teraz pozwala utrzymać ciepło w domu nawet w mroźne zimowe dni. Jest radio i lodówka, a także kilka domowych sprzętów, uprzyjemniających pracę Joannie. Aby nie traciła kontaktu ze światem. Jacek kupił radiotelefon by w razie potrzeby, skontaktować się ze służbą leśną która jako jedyna ma tutaj zasięg. Aby nic już im do szczęścia nie brakło, Jacek dokupił jeszcze lekką dorożkę, do wspólnych z Joanną wycieczek po lesie i terenowy samochód. Samochodem jeżdżą niewiele, najczęściej w odwiedziny. Ale teraz jest jeszcze za mokro i musi trochę postać w garażu. Na wycieczkę wybiorą się dorożką.

środa, 7 marca 2012

105.

Po pół godzinie podróży, wyjechali z lasu i znaleźli się na drodze wiodącej do rzeki. Świtało. W dolinie, tylko przy ziemi była mgła. Utrzymywały ją tam gęste krzewy i trawy. Wyżej, rozwiewana była przez lekki poranny wietrzyk, a powietrze było tam rześkie i klarowne.
Z kozła nie było widać dokładnie drogi i trzeba było zaufać instynktowi konia. Wyglądało to tak jakby płynęli po wodzie, z której wystawał tylko łeb i grzbiet konia, ciągnącego ich  łódź. Czyli wóz z niewidocznymi kołami. 
Droga była tu równa, ale oni jechali wolno. Jacek objął ramieniem Joannę. Wskazywali sobie palcami ciekawe miejsca, podziwiali je i komentowali. Z czasem zbliżyli się do brodu. Wiatr w tym miejscu lekko zawirował i stworzył obraz jakby wrzącej powierzchni. Wiedzieli że widok ten jest ulotny i że za chwilę zginie, napawali się więc nim szybko, tak, by jak najdłużej zatrzymać go w pamięci.
Koń pochylił głowę i zaczął pić wodę z rzeki. Ich rozbiegane po okolicy oczy, spotkały się i uśmiechnęły do siebie. Za moment też i spotkały się i ich usta, zawsze spragnione siebie i stęsknione.
Po chwili koń ruszył i wolno przewiózł ich przez rzeczny bród. Teren zaczął się wznosić i zmieniać. Jechali pod górkę. Wozem zaczęło podrzucać na kamienistym drodze. Musieli trzymać się ławki by nie spaść. Jacek wiedział że po tej ciężkiej, nieprzyjemnej jeździe czeka ich nagroda. Piękne miejsce odpoczynku pod wodospadem. Joanna tego nie wiedziała, patrzyła na pogodną minę Jacka z zazdrością, trzęsąc się i podskakując na ławce.
Wreszcie wjechali na górę i mijając zakręt, zaczął im się odsłaniać widok na polanę z wodospadem. Joanna ze zdziwienia otworzyła usta. Nigdy nie widziała tego miejsca. Musiała na początku lata jechać do domku stryja inną drogą.
- Jacek, jak tu pięknie! Jak tu się takie miejsce zachowało? Teraz rozumiem ten twój stoicki spokój na tej kamienistej drodze. Wiedziałeś o tej polanie... Teraz wiem gdzie jest ten  obiecany cudowny postój. Miałeś rację, tu jest ślicznie.
Joanna objęła go i pocałowała. Gdy podjechali do ławek, Jacek pomógł jej zsiąść z wozu, a ona poszła rozejrzeć się po okolicy. Gdy wyprzągł konia i wyciągnął torbę z posiłkiem, podszedł do niej i powiedział:
- Ślicznie tu prawda? Popatrz jak woda prześlizguje się pomiędzy kolorowymi i zwisającymi tu krzewami. Jakże uroczo wyglądają w słońcu. Joanno, jestem naprawdę szczęśliwy. Wiesz, teraz właśnie rozpoczął się nowy etap naszego życia. Wspólnego życia.
Spojrzeli na siebie, Jacek objął ramieniem Joannę i mocno do siebie przygarnął. Stali tak na tle wodospadu. Stali tak długo. Tulili się i całowali…
                                                                                                  ***

wtorek, 6 marca 2012

104.

- Było jeszcze ciemno gdy Jacek obudził się i zaczął wsłuchiwać w odgłosy za oknem. Nie wiało i nie padało, widać było blask księżyca. Uśmiechnął się. Przypuszczalnie czeka ich pogodny dzień. Sięgną po zegarek. Trzecia, można by było już się szykować do podróży. Popatrzył na śpiącą Joannę.
- Niech jeszcze chwilę pośpi. pomyślał
Cmoknął ją delikatnie w czoło i wstał. Zapalił lampę, ubrał się i cichutko zabrał się do wylewania wczorajszej wody z wanny. Nie wychodziło mu to zbyt cicho, jednak nie zbudził Joanny. Dopiero gdy wylawszy wszystką wodę ciągał ją na taras, stuknął  niechcący we framugę drzwi i narobił hałasu. Tym razem już się obudziła. Wstała z łóżka i narzuciwszy coś na siebie, wyjrzała zobaczyć co się dzieje.
- Przepraszam. - powiedział spostrzegłszy ją kontem oka – Obudziłem cię… Wanna się zaklinowała i taki efekt.
- A nie trzeba było by już wstawać? – powiedziała ziewając
- No, właściwie można.
Podszedł zaraz do niej, spojrzał w oczy, uśmiechną się i pocałował w  jej lekko wygięte w porannym kaprysie wargi.
                    - Kocham cię…
                    - Ja ciebie też Jacku… - odpowiedziała - Chodźmy, szykować się do drogi.
                                                                                                                      ***

poniedziałek, 5 marca 2012

103.

                    - Pora na ciebie.
                    - A plecy. Miałem ci je umyć. Pamiętasz?
                    - Dobra, co się odwlecze to nie uciecze. Poznęcam się nad tobą później. – Pochyliła się i zrobiła koci grzbiet – Proszę szoruj.
Dotknął jej pleców, ale mył już delikatnie. Lekko drapiąc i masując paznokciami w okolicach łopatek. Joanna w tym czasie umyła przód ciała.
                    - Mmm, ale przyjemnie. Rób mi tak jeszcze. – powiedziała wykrzywiając kręgosłup, to w lewo, to w prawo – To naprawdę miłe.
                    - Cieszę się. – po chwili gąbką spłukał  jaj plecy – Teraz nogi, odwróć się teraz do mnie przodem.
                    - Mhm. – odwróciła się i podała mu wyprostowaną nad wodą nogę.
Jacek chwycił i zaczynając od stopy, chciał ją umyć. Ale Joanna gwałtownie ją cofnęła.
                    - Ooo, boimy się łaskotek? Czy raczy mi pani podać swoją stopę? Będę delikatny…
                    - I tego się właśnie boję. Proszę, ale pomalutku, nie łaskocz…
Jacek lekko się pochylił, wziął stopę w obie dłonie i zaczął delikatnie całować. Potem namydlił dłonie i pomalutku zaczął ją masować. Namydlił całą, zaczynając od palców,  potem przeszedł do łydki i zaczął masować udo. Joanna podała mu wtedy drugą nogę i zrobił z nią dokładnie to samo. Byli przy tym trochę spięci i stremowani. Gdyż nijak nie mogli powstrzymać się od patrzenia na siebie. Byli nadzy i często Jacek spoglądał na jej jędrny biust, ponętny brzuch i widoczne w pozbawionej już części piany wodzie podbrzusze i łono. Joanna, często natomiast opuszczała wzrok patrząc na pływającą w wodzie jego męskość.
                    - Teraz pozwól że ja cię umyję. – powiedziała Joanna – Resztę umyje już sobie sama.
Teraz ona powiedziała mu by się odwrócił do mycia włosów. Nie wygłupiała się jednak jak Jacek, wymyła i wypłukała delikatnie mu włosy. Potem umyła mu plecy, a on sobie sam ramiona i tors. Gdy się odwrócił umyła mu nogi tak, jak by nigdy sam tego nie zrobił. Bardzo dokładnie i bez pośpiechu. Po umyciu jego ud, uśmiechając się, sięgnęła po jego mimowolnie, nabrzmiałą już męskość. Jacek, lekko zażenowany, pozwolił Joannie na dotykanie tego organu. A ona delikatnie zaczęła mu ją myć i masować.
Jackowi wyraźnie sprawiało to olbrzymią przyjemność. Jednak długo tego masażu nie wytrzymał, delikatnie usiadł i dotknął ręki Joanny. Spojrzał na nią, wstydliwie się uśmiechnął i powiedział.
                    - Przepraszam, ale już przestań, dłużej nie wytrzymam…
Joanna wyraźną przyjemnością słuchała tych słów. Wiedziała że sprawia Jackowi tym masażem olbrzymią przyjemność. Jednak przestała nic nie mówiąc.
Kąpiel ta sprawiła obojgu wielką przyjemność, a na koniec, nawzajem się opłukali. W milczeniu wyszli z wanny i wytarli się kąpielowym ręcznikiem. Nie sprzątając, nadzy, gasząc promień lampy, udali się do łóżka. Mimo że kąpiel oboje ich bardzo podnieciła, konsekwentnie i szanując swe poglądy, nie kochali się tej nocy. Przytulili się do siebie i długo całując na dobranoc, zasnęli.  
                                                                                                                      ***