Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 lutego 2012

100.

Dzień minął im pracowicie na przygotowywaniu się do podróży i robieniu obiadu. Kiedy się spakowali i porobili wszystko co było związane z wyjazdem, nadciągnął już zmierzch. Teraz mieli czas tylko dla siebie. Zjedli kolację i usiedli przy winie na tarasie. Było trochę chłodno, więc zajęli miejsce na podłodze pod ścianą. Pod tyłkami mieli gruby, zwinięty koc, a ramiona okrywały im swetry.
Jacek objął Joannę. Obok nich stała butelka z winem i kieliszki. Rozmawiali. Chociaż już wcześniej ustalali, gdzie zajadą i co załatwią, nadal jeszcze omawiali ten temat.
- Wiesz co? – powiedział Jacek – Chyba już nie ma sensu gdybać, bo i tak wszystko okaże się na miejscu. Najważniejsze to zdecydować co musimy załatwić. Jak znam życie to i tak nie wyjdzie wszystko co się zaplanuje.
- Pewnie masz rację. Wyjdzie jak wyjdzie, nikt nam głowy nie urwie. Grunt to się nie przejmować i nie martwić na zapas. Cieszmy się z wyjazdu. To nasza pierwsza wspólna podróż, wiesz?... Zamawiam ładną ,ciepłą pogodę.
- Ja też. Chociaż… nie jestem takim optymistą jak ty. O której jutro wyruszamy?
- Myślę, żeby wyjechać wcześnie, tak by nikogo nie budzić gdy dojedziemy. Najlepiej przed świtem.
- Mhm…
- Nie powinniśmy dziś siedzieć za długo. Trzeba zrobić kanapki, umyć się i lulu. 
- Ale tą butelkę dokończymy, będzie nam się lepiej spało.
- No jasne… Aż tak się nie musimy śpieszyć. Nasze zdrowie! 
- Twoje zdrówko Joanno… - zamilkli na chwilę.
- Dla nas jutrzejszy dzień będzie tylko uciążliwy. Ale pracowity i męczący będzie dla konia... – stwierdziła Joanna
- Nie  martw się. Nie będzie tak źle… Ale z powrotem za to może być ciężko. Ale… Nie martwmy się na zapas… - pocałował ją
w policzek - Będzie dobrze. Przytulili się mocniej i oparli o siebie głowami. Patrzyli w gęstniejący coraz bardziej mrok i nasłuchiwali odgłosów z lasu.
- Miło jest mieć, do kogo się przytulić. – stwierdził
- Mhm. – mruknęła Joanna i wtuliła się w Jacka jeszcze mocniej. 

wtorek, 28 lutego 2012

99.

- Jeszcze mglisto, a już robi się miło. Popatrz, jak na dziecięcych obrazkach słońce jest w aureoli promieni. Niesamowite. Pięknie tu jest! Nic nie przesadzałeś mówiąc o tym widoku z tarasu. - Szczebiotała Joanna gdy po śniadaniu, wyszli z kawą na taras.
- Wspaniale mieć taki piękny widok z domu! Nigdzie nie trzeba wychodzić. Jeśli chcesz go uwiecznić, wystawiasz sztalugi na taras i malujesz. Rano widzisz co innego, co innego w południe, o zachodzie słońca, latem, zimą… Jacku mieszkasz w raju! 
Jacek tylko słuchał i uśmiechał się pod wąsem. Miło mu było słuchać takich zachwytów. Wiedział to wszystko, ale z ust Joanny brzmiało to jak fanfary na jego cześć. A przecież, to żadna jego zasługa, postawił tylko dom w tym miejscu.
Jednak bardzo się ucieszył z tego, że jej się tu podoba. Reakcja Joanny  bardzo go podniosła na duchu . Zamieszka tu razem, z kimś kogo znowu pokochał. Był szczęśliwy. Odnowi i powiększy dom, zrobi kuchnię i łazienkę. Znowu będzie miał dla kogo żyć.
                                                                                                  ***

poniedziałek, 27 lutego 2012

98.

Joanna skończyła swoją poranną toaletę, wylała zużytą wodę do pomyj. Rozejrzała się po obejściu.
Domek nie był większy od tego w którym mieszkała. Miał jedno pomieszczenie przedzielone przepierzeniem i bokówka. Był też za drzwiami, piękny kryty taras, który natychmiast ją zafascynował. Otworzyła drzwi i przekroczyła jego próg.
Jacek miał rację, widok na dolinę, teraz lekko rozmyty przez mgłę, był fascynujący. Tajemnicze były dalekie kontury gór, ukryte we mgle zarośla przy rzece. Stała przez chwilę zauroczona.  Nic tylko postawić sztalugę i malować. Chociaż raz spróbować oddać klimat tego co przyroda sama ma do zaprezentowania. Taras, teraz też sprawiał wrażenie tajemniczego, wiszące krople wody z okapu i sieci pajęczyn między słupkami podtrzymującymi dach.
Z zachwytu wytrąciło ją kipienie wody na piecu. Weszła do kuchni i zamknęła drzwi. Zdjęła wodę przelała do miski i nalała nowej na kawę. Gdy Jacek przyjdzie, będzie miał już ciepłą. Poszukała wzrokiem młynka do kawy, stał na kredensie. Śliczny drewniany z szufladką na spodzie. Miał po bokach stylowe rzeźbienia. Młynek jest, ale gdzie kawa? Podobno jest gdzieś w małym lnianym woreczku, ale nie mogła go nigdzie w kuchni znaleźć. Może jest w spiżarce?
Był, wisiał obok dużej porcji kawy. Podłożyła do pieca i wsypała do młynka brunatne ziarna. Nie było łatwo ją zmielić, przy kręceniu, korbka stawiała spory opór. Namęczyła się trochę zmieliwszy im tą porcję. Kawa była jednak dużo bardziej miałka niż u niej. Znalazła czajniczek, wysypała do środka i przykryła wieczkiem by zatrzymać aromat. Nie zalała jej wodą, chociaż akurat się zagotowała, bo nie wiedziała kiedy przyjdzie Jacek. Odstawiła garnek na skraj pieca i wyszła na dwór. Jacka zastała toczącego wóz do strumienia.
- Hej, hej… - zawołała – Jak tam?
- Już kończę, chwila. Przy szopie w misce postawiłem jajka. Weź je do domu, a ja już obmywam ręce i idę.
- Zaczekam.
- Już się obrządziłem. Zostało mi tylko przejrzeć i umyć wóz. Zobacz, - wskazał ręką na przedzierające się zza chmur promienie słońca – Może dziś znów być ładna pogoda. Cieszysz się?
- No jasne… - odpowiedziała i uśmiechnęła się do Jacka.  Po chwili, trzymając się za ręce, szli razem w kierunku domu,.
                                                                                                  ***

piątek, 24 lutego 2012

97.

O rezydencji Jacka, Joanna nie mogła wyrobić sobie zdania, bo dotarli na miejsce dopiero późnym wieczorem. Sporo czasu zbałamucili u niej, zrobili sobie obiad. Przy okazji zrobili przegląd i zabezpieczyli jedzenie w spiżarce. Spakowali rzeczy Joanny. A że nie było możliwości by zabrali się wszyscy konno, Jacek wrócił do domu i przyjechał jeszcze raz wozem.
Wozem musieli jechać inną dłuższą drogą, ale droga im się wcale nie dłużyła. Przytulali się do siebie, trzymali za ręce, kradli sobie pocałunki i patrzyli w gwiazdy. Jak dojechali na miejsce, nie chciało im się już nic, tylko położyć i zagrzebać w miękkiej pościeli. Jacek zaprowadził tylko przedtem konia do stajni. Nie rozbierając się, przykryli puchową kołdrą, przytulili mocno do siebie i w mig zasnęli.
***
Rano Jacek obudził się pierwszy. Patrzył na smacznie śpiącą Joannę… nie śmiał jej budzić. Obrócił się w jej stronę, oparł na łokciu i z przyjemnością przyglądał się jej uroczej, spokojnej twarzy. Po kilku minutach, jakby wyczuwając jego wzrok, Joanna otworzyła oczy, uśmiechnęła się i dotknęła ustami jego ust.
Odwzajemnił pocałunek i trwali tak, aż niewygodna pozycja zaczęła im doskwierać. Zaśmieli się, położyli się na wznak i chwycili za ręce.
- Słodko wyglądasz jak śpisz.
- Podglądałeś mnie. - Odwróciła się w jego kierunku - Niedobry. Teraz nigdzie nie będę mogła się przed tobą schować.
 Na jej twarzy zajaśniał uśmiech… Po chwili jednak zbladł. Jacek spojrzał na nią. Zrobiła dziwną minę i z pewnym skrępowaniem, wolno spytała.
- Siku mi się chce… Jacku, gdzie jest tutaj kibelek?
Odetchnął z ulgą i zaśmiał się.
-Ale mnie przestraszyłaś. Skrzywiłaś się jakby coś cię zabolało.  Chodź zaprowadzę cię. Jest tuż koło domu. Narzuć coś na siebie. Wyszli z domu. Było pochmurno i chłodno, powietrze wypełniała zwiewna mgiełka i lekko mżyło.
- Ale dziś paskudnie na dworze. O tam jest kibelek.
Wskazał ręką drogę Joannie, a sam skierował się w stronę zarośli przy domu i tam sam załatwił swoją potrzebę. Gdy skończył, wszedł na ganek by na nią poczekać.
- Ładnie tam masz, jak w prawdziwej łazience. Tapeta na ścianie, deska klozetowa. – powiedziała gdy zbliżyła do niego .
- Jak stawiałem, wychodek, był wystarczający. Teraz można by było pokusić się o zrobienie łazienki w domu. Ale musiałbym powiększyć domek by zdobyć te kilka metrów więcej. Może później, w to trzeba było by włożyć sporo pracy. Myślałem o tym i wiem co należało by zrobić. Ale dla mnie samego… nie wiem, przyzwyczaiłem się… po prostu mi się nie chciało.
- W takich letnich domkach się tego nie robi. Co innego gdy się mieszka cały rok. Brr, chodźmy do domu. Zimno.
- Rozpalę w piecu, zaraz zrobi się jak w uchu. To jest zaleta takich pieców. Kawka? A może poleżysz aż się obrządzę.
- Nie, umyję się trochę i przebiorę. Może przy śniadaniu ci pomogę?
- OK. Woda stoi na szafce, ale zimna. Poczekaj chwilę, to w garnku nastawię i się zagrzeje. Ooo, już się pali. Skoczę na dwór przyniosę kilka polan…. Zaraz przyjdę!
Gdy wyszedł, Joanna zmieniła bieliznę i się przebrała. Później gdy spostrzegła że woda się nieco ogrzała, nalała ją do kubka i do miski by umyć zęby i przemyć twarz. Jeszcze się myła gdy wszedł Jacek.
- O i już cieplutko. - stwierdził - Chyba pogoda się poprawi. Na dworze od wschodu się przejaśnia.
- Mhm… wymamrotała Joanna myjąc zęby.
- Dobra dobra nie przeszkadzam. Obrządzę się i zaraz przyjdę. Później przygotuję wszystko na jutro. Napadało do wozu. Przy okazji będzie można go umyć. Teraz dopiero widać jaki jest brudny. Przyniosę jajek, będzie można je usmażyć. To na razie. – powiedział i wyszedł.
- Mhm…

czwartek, 23 lutego 2012

96.

Siedzieli przy kawie na wyniesionym z domu stoliku. Joanna już się przebrała. Była w lekkiej białej sukience, o ramionach z delikatnie zaznaczonymi bufami. Nie miała ozdób, prócz lekkiej koronki przy dekolcie. Joanna wyglądała w niej skromnie ale i uroczo. Całość uzupełniał jej uśmiech i aura radości, jaką cała jej postać emanowała.  Rozmawiali. 
Jacek nie mógł oderwać od niej wzroku. Uśmiechał się i wydawać by się mogło że jest lekko onieśmielony. Jednak nie. Z niecierpliwością czekał na dogodny moment, by zapytać Joannę o jego wczorajszą propozycję. Gdy wreszcie nadszedł, zawahał się i spytał.
                    - Zastanawiałaś się może na temat mojej wczorajszej propozycji?
                    - By razem zamieszkać? Tak, myślałam o tym. – spojrzała mu głęboko w oczy, i się uśmiechnęła – Z radością z tobą zamieszkam.
                    - Och Joanno, nie wiesz…
                    - Wiem, Jacku, ja czuję to samo. Zamieszkamy razem, a co przyszłość przyniesie, zobaczymy...            
- Jesteś wspaniałą kobietą i wykorzystajmy to, co nas łączy. Czuję jakby znów odnalazły się dwie połówki. Mimo tego co przeżyliśmy, świetnie się dogadujemy, tak samo myślimy.
Jacek wstał, klękną przed Joanną, wziął jej rękę i patrząc jej w oczy powiedział: - Kocham cię za to…
- Wiesz, - kontynuował – nie wiem jak ty, ale myślałem żeby zamieszkać na razie tutaj. Chciałbym trochę odnowić mój domek, poczynić pewne zmiany. Na przykład założyć wodę. To trochę potrwa, ale jak to zrobię, będę mógł godnie przyjąć cię w swoim domu. Trzeba będzie pojechać do miasta i kupić co nieco. Niedługo przyjdą przymrozki i trzeba było by się pośpieszyć.
- Jednak słusznie mówią, że kobiety i mężczyźni są z różnych planet z Wenus i Marsa. Nie myślałam w ten sposób. Ale masz rację. Tak trzeba zrobić. Ten dom należy do mojego stryja. Na pewno nie miałby nic przeciwko, byśmy tu przez pewien czas zamieszkali, ale to jednak jego dom.
- No właśnie. Poza tym czułbym się nieswojo mieszkając tu.
- A ja, nie chciała bym korzystać bez przerwy z jego gościnności. Trzeba by było wrócić do mego domku, przyjechałam tylko na wakacje. A tu już jesień…
- No i widzisz, Zaczynamy wspólnie sobie wszystko układać.
Uśmiechną się do Joanny. Cmoknął ją w dłoń, wstał i wrócił na swoje krzesło. Upił łyk kawy.
- Pojedziesz ze mną do miasta? – spytał – Byłbym bardzo rad.
- Jasne. Sama chciałam ci to zaproponować. Podwieziesz mnie do stryja? Trzeba było by mu wszystko opowiedzieć. Poza tym trzeba wynająć mój domek i zabrać z niego potrzebne rzeczy.
- A więc zrobimy tak. Na wieczór pojedziemy do mnie. Weźmiemy trochę twoich rzeczy. Przecież nigdy u mnie nie byłaś, nawet nie wiesz gdzie mieszkam i czy się ci się u mnie spodoba… Jutro przygotuję wszystko do podróży i raniutko nazajutrz wyjedziemy. OK.
- Całkowicie zdaję się teraz na ciebie. Myślę że masz rację, poza tym, u ciebie, ty rządzisz. Tutaj ja. Chodź zaczniemy robić co zaplanowaliśmy, bo dzień stanie się za krótki.
- No to do roboty…
                                                                                                  ***

środa, 22 lutego 2012

95.

- Witaj Jacku,  – powiedziała gdy nieco ochłonęli – przyjechałeś sporo wcześniej. Jeszcze nic nie gotowe i nie zdążyłam się przebrać.
                    - Jesteś jak zawsze piękna, pachnąca i radosna. Nie mogłem już bez ciebie wytrzymać… Tęskniłem z tobą, nie wiedziałem już co z sobą zrobić. Myślę że się nie gniewasz?
                    - A wyglądam na taką? – Spytała – Od rana myślę tylko o tobie. Wspaniale że jesteś. Pomożesz mi i szybciej wszystko będzie gotowe. Chodź, piłeś już kawę, bo ja chciałam zaraz ją sobie zaparzyć.
                    - Chętnie się z tobą napiję.
Jacek wziął za uzdę konia i powoli przytulając się weszli na podwórek.
                    - Och, nie rozwiesiłam prania, poczekasz chwilę?
                    - Jasne, nawet ci pomogę jak uwiążę konia.
                    - Na ganku jest powróz, do którego możesz go uwiązać.
                    - Dobry pomysł, tak zrobię. Czy tam, - pokazał ręką na łączkę pod lasem – może się paść? Nie będzie przeszkadzać?
                    - Jasne, czemu się pytasz. Jesteś przecież u siebie. – uśmiechnęła się kokieteryjnie – Co jest moje, to i twoje. – zaśmiała się
                                                                                                                      ***

wtorek, 21 lutego 2012

94.

Było wczesne przedpołudnie, gdy po obrządku, Jacek usiadł na schodach. Myślał o zrobieniu prowizorycznej listy zakupów, które byłyby potrzebne, gdy zamieszkają już wspólnie z Joanną,. Przydał by im się na pewno nowy piec z porządnym piekarnikiem. Nowe podwójne łóżko. Trzeba było by zaciągnąć wodę do kuchni. No i kupić kilka nowych sprzętów, oraz mebli do domu. Przed zamieszkaniem razem, Jacek chciałby odnowić domek, ocieplić. Przydała by się przynajmniej jakaś namiastka nowoczesności, lodówka, światło. Tylko na jakie zasilanie się zdecydować by założyć tu elektryczność?  Nigdy nie pytał Joanny czy jeździ konno. Może przydał by im się drugi koń. A jeśli nie, może trzeba było by się zastanowić nad kupnem nowego wozu, a może nawet terenowego auta? Pieniądze na to wszystko ma.       Wystarczyło by nawet na kupienie ładnej farmy, albo domu w mieście. Ale nie chciałby w tej chwili się przeprowadzać. Chciałby nacieszyć się Joanną tutaj, na łonie wspaniałej tutejszej przyrody.
Spojrzał w niebo po którym płynęły leniwie, białe cumulusy. Potem odwrócił wzrok na ścianę lasu, gdzie właśnie głośno zaskrzeczał jakiś ptak. Spostrzegł tam  niespodziewanie, małą, rudą, wystraszoną wiewiórkę, która szukała nasion w wysokiej trawie. Obserwował i wsłuchiwał się w szmery i odgłosy pobliskiego lasu.
Brakowało mu teraz Joanny, chciałby ją przytulić,  i razem z nią w milczeniu, patrzeć bez celu w dal. Na zachody i wschody słońca, na mgły pokrywające rozlewiska i na zwierzęta, wynurzające się z tej mlecznej zasłony. Po chwili, mrużąc komicznie oko, doszedł do wniosku,  że przecież nic się nie stanie jak zajedzie do niej przed obiadem. Najwyżej powie że tęsknił i że nie mógł już bez niej wytrzymać.
Jak pomyślał tak zrobił. Wstał, wyprowadził i osiodłał konia, zamknął chatę i skierował się w kierunku lasu. Nie zapomniał wziąć ze sobą, najlepszej jego zdaniem na apetyt, nalewki orzechowo-dereniowej. Mocnej, gorzkawej, o konkretnym smaku, z dodatkiem odrobiny miodu. Włożył ją do torby, którą przypiął do siodła. Na taką okazję będzie w sam raz.
Jechał z początku wolno. Przyśpieszył gdy wjechał na leśną, szeroką ścieżkę, prowadzącą do polany przy której mieszkała Joanna. Niecierpliwił się. Nie oczyma, lecz roznamiętnionym, stęsknionym sercem wypatrywał jej domku. Wreszcie ją spostrzegł. Rozwieszała pranie na podwórku. Była w luźnej, związanej na brzuchu, białej koszuli. Szeroka u góry, tworzyła duży, nieregularny dekolt. Spódnica zaś, także związana dla wygody, odsłaniała częściowo jej kształtne kolana i uda.
Jacek jechał powoli, gdy go spostrzegła, zmieszała się nieco. Poprawiła trochę strój, spódnicę. Lecz po chwili, radośnie, zataczając delikanie nogą , podbiegła w jego kierunku. Jacek spiął konia i szybko ruszył na jej spotkanie. Gdy się spotkali, zeskoczył z siodła i przytulili się do siebie. Długo obejmowali się i całowali, ciesząc ze spotkania.
Koń pozostawiony sam sobie, z początku przypatrywał się parze, poczym zniżył głowę i zaczął skubać trawę. 

poniedziałek, 20 lutego 2012

93.

Przez okno w sypialni Joanny, od dłuższego czasu, wpadały już promienie słońca. Zastały ją leżącą na brzuchu i obejmującą poduszkę. Lekko przez sen pomrukiwała. Gdy obróciła się na bok, obudziła się. Otworzyła oczy. Przez chwilę patrzyła w okno i po chwili na jej licu zagościł uśmiech. Serce jej mocniej zabiło. Pomyślała że za kilka godzin przyjedzie Jacek i będą mogli wpaść sobie w ramiona. Będą się znowu przekomarzać, żartować i cieszyć sobą. Jakże było by miło, gdyby mogli się kochać. Spleść ramionami w  miłosnym uniesieniu. Oddać się sobie bez reszty. Rozmarzyła się, podniosla ramiona do góry i się wyciągnęła. Poczekamy, musimy poczekać. 
Piękne jest te oczekiwanie, jakże podniecające, lecz podołanie tej niecierpliwości, może okazać się ponad ich siły. W mieście, mogli by skorzystać z innych środków antykoncepcji, pójść do lekarza. Lecz tu pozostaje tylko ta jedyna. Niestety, nie ma rady przez pewien czas będą musieli zachować wstrzemięźliwość. To co ją połączyło z Jackiem godne jest tego poświęcenia.
Joanna postanowiła wstać z łóżka, musi przecież przygotować coś na obiad. Najgorzej że nie miała jeszcze na niego pomysłu. Spuściła nogi z łóżka. Koszula w której spała, podwinęła się i odsłoniła jej kształtne uda. Popatrzyła na nie z zadowoleniem, zaśmiała się i założyła kapcie. Przebrała sie za parawanem i wyszła do kuchni. Przy zlewie przemyła twarz i umyła zęby. Przed uczesaniem włosów, rozpaliła w piecu i wstawiła wodę na kawę.
                                                                                                  ***

piątek, 17 lutego 2012

92.

Świtało gdy Jacek usłyszał hałas w obejściu.
- Jezu! Cóż to mnie budzi skoro świt. – Wybełkotał zaspany.
Wstał i wyszedł na dwór zobaczyć cóż to za rumor o tak wczesnej porze. Nie spodziewał się że ten hałas, może być z jego winy. A jednak. To był jego koń. Zaplątał się w sznur do suszenia bielizny. Próbując się uwolnić potrącił wiadro. I to ono narobiło tyle hałasu.  Jacek wieczorem musiał nie domknąć drzwi do stajni. Koń o świcie widząc niedomknięte drzwi, nabrał ochoty na trawę na podwórku.
Jacka jakoś nie wytrąciło to całe zajście z równowagi. Od razu przestało mu się spać. Spojrzał na winowajcę i żartobliwie powiedział.  
                    - No widzisz, starałeś się być cicho, i nie udało się. Narobiłeś sporo zamieszania. Skoro już wstałem, chodź uwiążę cię na łące.
Założył buty, wziął do jednej ręki łańcuch, zaś drugą przytrzymując konia, pomaszerowali poszukać lepszej trawy. Nie musieli daleko szukać, toć tego było tu pod dostatkiem. Koń zaraz pochylił się i zaczął jeść soczystą trawę. Jacek butem wdepnął szplint w miękką ziemię i przyczepił drugi koniec łańcucha do kantara. Patrzył chwilę, z uśmiechem, na pasącego się konia.
Poczym odwrócił wzrok i spojrzał w dół doliny. Znowu widok go zaskoczył. Choć był mu znany, za każdym razem był inny. Tym razem lekka mgiełka znad rzeki, unosząc się, natrafiała na lekki powiew wiatru, rozwiewającego i czochrającego  ją z góry. Powyżej na tle bladego świtu, ciemniały dalekie szczyty gór. Za nimi lada chwila miało wyjrzeć słońce. Jego promienie coraz  bardziej odznaczały się na tle lekko pokrytego chmurkami nieba.
Wolno skierował się w kierunku chaty. Miał ochotę na kubek aromatycznej kawy i widok z tarasu, który odkrywała przed nim sama przyroda. Było trochę chłodno, więc gdy rozpalił w piecu i wstawił wodę na kawę, założył gruby sweter. Otworzył drzwi na taras i ustawił fotel tak by wygodnie siedząc, mieć widok na całą dolinę. Przyniósł taboret z kuchni i postawił na nim kubek z kawą, popielniczkę i zapakowane w celofan, duże cygaro na specjalne okazje. Usiadł wygodnie celebrując tą chwilę, przygotował cygaro, zapalił i wypuścił z ust kłąb aromatycznego dymu. Był szczęśliwy. Zadowolenie malowało się na jego twarzy.
                    Przypomniał sobie chwile, kiedy pierwszy raz zobaczył ten widok. Było to na szkolnym wędrownym obozie skautów. Pewnego lata założyli tu obóz i nocując przez kilka dni, zwiedzali okolicę.  Od tej chwili, nie mógł o nim zapomnieć. Był tu później, kilka razy z kolegami i raz, gdy Lena była jeszcze malutka, na wycieczce ze swoją rodziną. Miał wielką ochotę by tu zamieszkać i codziennie rozkoszować się tym wspaniałym widokiem.   
Przeniósł się tu, ale nie o takich okolicznościach zamieszkania myślał. Nie chciał uciec tu sam przed ludźmi. Chciał się cieszyć z posiadania tego pięknego zakątka z najbliższymi. Niestety, wyszło jak wyszło. Dopiero teraz po latach, samotności i ciężkich wspomnień, poznał kogoś z kim może się dzielić i cieszyć z tego że ma tu swój dom. 
Nie, nie odczuwa, że łącząc się teraz z Joanną zdradza Laurę. Te wspaniałe chwile z rodziną, zostaną żywe w jego pamięci do końca. Joanna, to zupełnie coś innego. Nie on wybierał taki los, nie szukał pocieszenia. Samo przeznaczenie zesłało mu tą kobietę. Narodziło się uczucie i przyszła pora na następny etap w jego życiu, znalazł w końcu w nim utracony sens.
Z zamyślenia Jacka wyrwało gęganie klucza gęsi lecących do cieplejszych niezamarzających zimą rozlewisk.
- Tak, kończą się już cieple dnie, idzie zima. – Pomyślał.
 Wstał z fotela i pogwizdując zabrał ze sobą do kuchni, pusty kubek i popielniczkę.  
                    - Co by tu zjeść dziś na śniadanie? – Zapytał sam siebie.

                                                                                                  ***

czwartek, 16 lutego 2012

91.

Opuściła się  w dół i skryła z głową pod wodą. Widać było tylko wystające nad nią kolana. Za moment wyłoniła się znów spod wody aż do pasa. Piana pokrywała jej piersi i ramiona. Przetarła dłońmi oczy i sięgnęła po szampon. Wylała go do ręki i powoli, opuszkami palców zaczęła wcierać we włosy. Masowała wolno, z wyraźną przyjemnością skórę głowy. W końcu wzięła włosy w dłonie i wyciskając szampon między palcami, stworzyła na głowie białą perukę. Przesunęła je do tyłu i znów przetarła mokrymi dłońmi twarz. Otworzyła oczy. Pochylając się ku przodowi umyła plecy. Potem, oparła się plecami o brzeg wanny i myjką zaczęła mydlić całe ciało. Ręce, ramiona, piersi, potem przeszła niżej i łagodnie z wyraźną przyjemnością myła uda, nogi. Nie śpieszyła się, zatracając w tym błogostanie…
Wychodząc z wanny, już wiedziała. Chce zamieszkać z Jackiem. Wszystko jedno gdzie, czy tu, czy tam. Warunki wszędzie takie same. A jak czegoś będzie im brakowało, zawsze będzie można coś zamienić lub dokupić. Chce w końcu z kimś porozmawiać, się przytulić. Dosyć tej dominacji SM-u w jej życiu. Bardzo jej brak przyjaciela, bratniej duszy i miłości. Z postanowieniem że jutro odpowie twierdząco Jackowi, położyła się do łóżka.
                                                                                                                      ***

środa, 15 lutego 2012

90.

Po odjeździe Jacka, Joanna, nucąc i chodząc tanecznym krokiem po pokoju, zajęła się uprzątnięciem bałaganu, który, choć mimo wcześniejszej pomocy w sprzątaniu, był jednak zauważalny. Zrobiła porządek z resztkami posiłku. Ustawiła na miejscu w regale naczynia, ułożyła sztućce w szufladzie. A na koniec zamiotła w pokoju.  
Była lekko znużona i by się zrelaksować, postanowiła zrobić sobie kąpiel. Wstawiła wodę w dużym garnku na piecu, by się zagotowała i przyniosła ocynkowaną blaszaną wannę z sieni. Zawiesiła na niej ręczniki postawiła obok kosmetyki i usiadła przy piecu. Uśmiech i szczęście cały czas rozpromieniał jej twarz, myślała o tym co zaproponował Jacek... By zamieszkali razem.
Pragnęła tego bardzo. Cieszyła się że była w stanie pokochać i że zakochał się w niej taki człowiek jak Jacek. Natomiast obawiała się czegoś innego. Czy ona go czymś do siebie nie zrazi. Czy poprzez chorobę na którą cierpi, nie straci i Jacka.  Przecież jest osobą przewlekle chorą, no i po poważnych przejściach. Czy jej, a tym bardziej jego wrażliwość, wytrzyma przyszły nawrót jej choroby.
Czy po przejściu pierwszego zauroczenia, będą potrafili się ze sobą dogadać? Warto się angażować i inwestować w to uczucie? Stchórzyć czy poddać się tej fali namiętności? 
Na garnku głośno zadźwięczała pokrywka, oznajmiając wszem i wobec, że już woda się zagotowała. Najpierw Joanna, dużą chochlą przelała trochę  wody z garnka do wanny. Poczym delikatnie, przeniosła gorący garnek i wylała jej resztę.  Z pustym garnkiem podeszła do zlewu i nalała z domowej pompy zimnej wody . Zmieszała ją w wannie z gorącą.  
Sprawdziła temperaturę. Musiała unikać gorąca, ze względu na swoją chorobę, ale była akurat. Nalała płynu do kąpieli i ręką rozbełtała wodę w wannie, aż zrobiła się piana. Rozebrała się i naga, pomału zanurzyła się w  pachnącym szumie. Usiadła opierając się wygodnie o oparcie wanny. Mruknęła z rozkoszy, tego było jej potrzeba. Przymknęła oczy i dopiero po chwili zaczęła pomału delikatną myjką, obmywać wilgotne ciało. 

wtorek, 14 lutego 2012

89.

           Skończył palić, pstrykną petem przed siebie i wrócił do domu. Woda się zagrzała i w końcu mógł sobie przygotować gorącą, relaksującą kąpiel. Rozebrał się i nagi zanurzał się pomału jednak, chyba w za gorącej wodzie. Cały organizm musiał pomału przyzwyczajać się do tej temperatury. Oddychał płytko i powoli. Skóra mu się zaczerwieniła. Po chwili jednak mógł już swobodnie poddać urokowi, swobodnie opływającej go wody. Ułożył się wygodnie, z zadowolenia przymknął oczy. Tak, o tym marzył od chwili powrotu do domu. Było mu gorąco i przyjemnie. Jednak znowu opanowały go myśli o których starał się niepamiętać.
Czy poradzi sobie z chorobą Joanny, gdy przyjdzie rzut SM-u. Czy stanie u jej boku, czy może przestraszy się i zapragnie uciec. A gdy powróci jej depresja, czy będzie w stanie ją wspierać? Czy siebie wówczas nie zawiodą? Nie miał nigdy z takim czymś doczynienia. Wiedział że takie rozterki wpływają na jego korzyść. Że kochający się ludzie z tym sobie poradzą. Że mają wiele szczęśliwych lat przed sobą. Jednak nie miał pewności, czy w przyszłości poradzi sobie z tym, że kochana osoba coraz bardziej słabnie i pomału odchodzi. To jest jednak podstępna i nieokiełznana choroba. Nigdy nie wiadomo co przyniesie. A jeżeli jemu kiedyś coś mu się stanie…
Niecierpliwie odganiał od siebie te czarne myśli. Przypuszczał że poradzą sobie i jak będzie potrzeba, będą walczyć, o swoje miejsce w życiu i o swoje szczęście. Wiedział że będą musieli z czasem, przenieść się bliżej szpitala i do ludzi którzy będą w stanie im wtedy pomóc. Pokochał Joannę i jak będzie trzeba, będą obydwoje pokonywać przeciwności losu. Wiedzą z czym mają walczyć, a to już połowa sukcesu. 
Sięgną po mydło i namydlił się cały. Potem zrobił pranie i wyszedł z wanny. Osuszył się dokładnie ręcznikiem i poszedł do sypialni po piżamę. Wylał wodę z wanny, zgasił lampę i położył się do łóżka. Niezauważył kiedy ogarnął go sen.
                                                                                                  ***

poniedziałek, 13 lutego 2012

88.

                    Wieczorem Jacek wrócił do siebie. Schował konia do stajni, a wóz wstawił do szopy na swoje miejsce. Chwilę się obrządzał. Potem rozpalił w piecu, wstawił wodę na kąpiel. Te znaki na ciele i bieliźnie po pocałunkach i miłosnych uściskach musiał teraz przecież zmyć...
Czekając na podgrzanie się wody, wyszedł na taras i zapalił skręta. Usiadł w fotelu. Lekki wiatr nawiewał czasami od lasu trochę chłodu, jednak z tym chłodem wygrywało ciepło zakumulowane dniem na polanie. Choć niebo zasnuło się na wieczór chmurami i zapanowała ciemność, ukazujący się czasami prześwitujący przez nie księżyc, dawał poczucie bezpieczeństwa i urokliwego błogiego spokoju.  Poddał się tej atmosferze, przymknął oczy i tylko żar z papierosa zdradzał, że ktoś siedzi na tarasie.  
Zagłębił się we wspomnieniach dzisiejszego dnia. Chwile spędzone z Joanną, wydawały mu się czymś niezwykłym, przypomniały mu randki z Laurą. Wtedy też odczuwał to samo. Uczucie to spotęgowane było tremą, strachem że się zbłaźni.  Że zależy mu na Laurze tak bardzo, że może nie być zaakceptowany.
Teraz czuł że jest aprobowany i z radością przyjmowany, ale w chwilach oddechu, ochładzał jego zapał powiew tego minionego szczęścia, które tak gwałtownie zostało przerwane. Bał się że nie zasługuje na daną mu szansę, ale i tego że sam ją zmarnuje. Albo, co gorsza, zostanie mu tak samo odebrana. Trudno mu było z tym odczuciem walczyć, choć wiedział że jest ono irracjonalne. Wiedział dobrze że jak z nim wygra, to wszystko zacznie się w jego życiu znowu układać. Bardzo tego w tej chwili pragnął. 

czwartek, 9 lutego 2012

87.

- To ja przygotuję kubki.
- A ja zaparzę kawę. Kubki możesz przetrzeć i postawić na stole. Wolisz do kawy ciasto czy wino?
- Jak wypijemy jeszcze jedno wino, to nie ręczę za siebie…
- Ble, ble, ble… - zaśmiała się i zrobiła do niego wykrzywioną minę – To będzie to i to… Stawiaj kieliszki.
- No tak, jak szaleć to szaleć.
- A co? Nie stać nas? Jedzenia cała spiżarka.
- Brakuje jeszcze świeżego mięsa, wędzonego i kości na zupę. Będę musiał iść na polowanie.
- Zabierzesz mnie ze sobą?
- Nie. Baby przynoszą pecha… - odparł krótko, ale półgębkiem się uśmiechał.
- A ty… To ja ci nieba przychylam, karmię, serce ci oddaję, a ty tak ze mną pogrywasz. Proszę weź mnie ze sobą. Nigdy nie byłam na polowaniu. Proszę, proszę…
Przytuliła się do niego i pocałowała w czoło, potem w policzki, na koniec pocałowała go w usta. Znowu zaczęli się całować. Trwało to dłuższą chwilę. Potem spojrzała mu w oczy i powiedziała przymilnie:
                    - Zabierzesz mnie?
                    - No… Po takiej prośbie, nie mam sumienia odmówić.
Joanna podskoczyła w górę cała rozradowana.
                    - Yes, yes, hura. Będziemy polować…
- Jak to szybko można kobietę zadowolić..
- Ustąpiłeś, ustąpiłeś. Teraz się nie usprawiedliwiaj.
- Ale…
Joanna znowu zawisła na ustach Jacka. Na taki argument już nie ryzykował odpowiedzi.
Gdy woda zawrzała, zaleli wrzątkiem kawę i usiedli do stołu. Siedli obok siebie, co i raz chwytając się za ręce spoglądali sobie w oczy. Widać było że nie bronią się już przed uczuciem. Gdy Jacek przyjechał dało się zauważyć między nimi pewen dystans, pewnie obydwoje bali się zranienia. Teraz, widać że wszystkie bariery padły, się roztopiły. Ustąpiły swobodzie i nieskrępowaniu. Już się nie bronili przed tym co los im przygotował. Poddali się jego prądowi. Byli szczęśliwi.
                                                                             ***

środa, 8 lutego 2012

86.

                 - To co robimy?
                    - Chyba, damy sobie czas do przemyśleń. Wrócę do siebie, a jutro przyjadę na obiad.
                    - Nie masz ochoty na kawę?
- Mam. Wcale mi się nie śpieszy do pustej chaty.
- Więc, może wyjedziesz po kolacji?
- Próbujesz mnie zatrzymać? Już znam ten szelmowski uśmieszek. Z miłą chęcią zostanę.
Jacek chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przytulili się i zaczęli całować. Oddali się temu bez reszty. Wiedzieli że żadne z nich nie przekroczy niedawno ustalonych reguł. Ogarnęła ich błogość i podniecenie. Znowu wpadli w tą cudowną otchłań zapomnienia. Stali tak złączeni w uścisku ze złączonymi namiętnie wargami dłuższą chwilę. Poczym Joanna sprytnie wywinęła się z Jackowych ramion i z uśmiechem na twarzy zajęła się przygotowaniem kawy.
Jacek lekko zaskoczony, chwilę stał na środku pokoju, poczym do niej dołączył. 

wtorek, 7 lutego 2012

85.

Gdy skończyli i zjedli ciasteczka, pomału zaczęli się zbierać do domu. Spakowali koc i śmieci do torby. Trzymając się za ręce skierowali się ku drużce do domu. Było jeszcze wcześnie i słońce świeciło grzejąc im plecy. Szli więc pomału, żartując i przepychając się ze śmiechem. Nagle stanęli uciszając się wzajemnie. W dole polany przy kolorowych krzewach, ujrzeli  stadko saren. Obserwował je bacznie z granicy lasu dorodny kozioł z pięknym porożem. Były w śród nich bawiące się beztrosko młode sarenki i starsze dostojne matrony. Pasły się i grzały w promieniach słońca. Był to o tyle zaskakujący widok, że zwierzęta te bardzo rzadko wychodziły na otwartą przestrzeń o tej porze dnia. Najczęściej spostrzec je można było w takim gronie o świcie, lub w ukrywającej je przed niebezpieczeństwami mgle.
Stanęli i obserwowali je niezauważeni przez stado. Po chwili przykucnęli i skryli się w bujnej tu trawie. Że też uprzednie ich głośne zachowanie nie wystraszyło zwierząt. Musiały ich po prostu nie zauważyć. Mieli szczęście, bo widok był rzeczywiście rzadki i fascynujący.  Zwierzęta zachowywały się swobodnie, widać że były tu nie pierwszy raz i czuły się bezpiecznie. Obserwowali je w ciszy dłuższą chwilę. Poczym cicho wycofali się i weszli na ścieżkę.
- Widzisz Joanno, las cały czas potrafi zaskakiwać. Trzeba się tylko nauczyć obserwować.
- Myślę że nie o naukę w takich razach chodzi, tylko o szczęście. Trzeba się znaleźć w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu, a potem tylko w ciszy obserwować.
- Masz rację, trzeba jeszcze mieć szczęście. No i przebywać w takim pięknym, oddalonym od cywilizacji lesie. Wiesz, cieszę się że się spotkaliśmy. Bo przecież mogliśmy się minąć. Nie myślałem że się tak naprawdę to się tutaj ukrywam i jestem aż taki samotny. Teraz to dopiero odkryłem, gdy przebywam z tobą.
- Ze mną jest podobnie Jacku. I jak tu nie wierzyć w siłę wyższą. Przecież nasze tu spotkanie było wielkim zbiegiem okoliczności. Nie myślałam że coś takiego mnie jeszcze spotka. Że znajdę tu miłość.
Nie spostrzegli, jak znaleźli się przed domem. Weszli po schodkach i znaleźli się w środku. Położyli torbę na krześle.

poniedziałek, 6 lutego 2012

84.

Leżeli milcząc obok siebie, patrzyli w niebo, lecz  było już inaczej. To zbliżenie, od dawna samotnych dusz, uzmysłowiło im że weszło między nich zapomniane, wspaniałe uczucie, którego im od dawna brakło. Obywali się bez niego, odpychali, wmawiając sobie że już przeżyli najpiękniejsze chwile, że już nic ich dobrego w życiu nie spotka. Jednak, to co w jednej chwili powstało między nimi przekonało ich że byli w błędzie. Łapali się w myślach na tym że zaczynają snuć plany. Plany które jeszcze kilka dni temu wydawały się być zupełnie nierealne, o które, nigdy by siebie nie podejrzewali.
W pewnej chwili zaczęli mówić równocześnie.
                    - Joanno…
- Wiesz… - Roześmieli się, przewidując co teraz powiedzą,
- Proszę mów…
- Nie, ty pierwsza.
- Jacek, bo cię strzelę… Zacząłeś o ułanek sekundy szybciej, więc mów.
- No i weź, wybiłaś mnie z myśli. Zapomniałem co chciałem powiedzieć. – zaśmiał się – Już mam.
Odwrócił się na bok, wziął jej rękę i pocałował jej dłoń.
- Chciałem ci zaproponować byśmy zamieszkali razem, co ty na to?
- Nie wiem… A gdzie mielibyśmy zamieszkać? Ty u mnie, czy ja u ciebie? – powiedziała kokieteryjnie.
- U ciebie jest lepszy piec kuchenny, u mnie za to piękniejszy widok z tarasu. Ty masz bieżącą wodę. Ja konia i wóz. A może raz tu, a raz u mnie. Wiem jedno Joanno, tą decyzje powinniśmy podjąć wspólnie.
- Czy mogła bym decyzję o zamieszkaniu razem, na spokojnie przemyśleć?
- Zdziwiłbym się gdybyś powiedziała inaczej. Nie musimy się wcale śpieszyć. I tak jesteśmy przecież już razem… Możemy przecież coś dokupić, zainwestować w sprzęt. Najważniejsze że się kochamy.
- Jak zwykle masz rację. Oblejemy to? Zostało jeszcze wino?
- Mamy jeszcze ponad pół butelki. – wziął ją do ręki i sięgnął po kieliszki – To co nas spotkało, warte jest tego by za to wypić.
- Wznoszę toast, za nasze uczucie.
- Kocham cię Joanno… Za tą miłość.
                                                                                                                      ***

piątek, 3 lutego 2012

83.

                 Jacek zrobił tak samo poduszkę ze swojego ubrania i ułożył się obok Joanny. - Mmm, Ale miło.
                    - Niewiadomo kiedy chwycili się za ręce i milcząc zapatrzyli w błękitne, pokryte Cumulusami  niebo.
- Joanno. - przerwał milczenie Jacek.
- Słucham. – odpowiedziała sennie.
- Dobrze mi z tobą.
- Mmm…
- Chyba się w tobie zakochałem.
- To nic. Ja czuję to samo. – Joanna odpowiedziała swobodnie.
Jacek uniósł się i ukląkł przy niej. Zajrzał w jej oczy patrząc czy nie żartuje. Nic nie mógł odczytać z jej twarzy. Joanna leżała nieruchomo z przymkniętymi oczyma. Żaden, nawet najmniejszy grymas nie zdradzał jej uczuć. Spytał…
- Joanno…
- Mhm.
- Czy to ci powiedziałaś przed chwilą to prawda?
- Mhm. - otworzyła wolno oczy i spojrzała na Jacka
- Od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałam, nie mogłam przestać o tobie myśleć.
- Joanno…
- Mhm… - zaśmiała się nie mogąc dłużej zachować powagi.
Jacek powoli pochylił się nad Joanną, spojrzał na jej uśmiechniętą twarz. Gdy spoważniała, zbliżył swe usta do jej i pocałował. Najpierw całował jej usta delikatnie, nieśmiało. Potem gdy odwzajemniła jego pocałunek, zaczął całować ją mocno i z namiętnością jakiej się nie spodziewał. Rozpaleni i pełni uczuć, które dotyk ich warg uwolniło, przytulili się do siebie. Ręce zaczęły przygarniać i pieścić ciała. Poczuli żar który promieniował od ich głów po lędźwie. Podnieceni, przestali kontrolować stosowność swojego zachowania. W piersiach brakowało tchu, serca biły szybko. W głowach zapanował mętlik. Było im obojętne czy ktoś ich obserwuje.
Joanna pierwsza oprzytomniała. Leciutko i delikatnie zaczęła oswobadzać się z ramion Jacka… A on nie oponował.
                    - Jacek, zaczekajmy, nie śpieszmy się. – dysząc z podniecenia oznajmiła – To nie jest dobry moment ani miejsce. Ktoś może zobaczyć. Chciałabym się zabezpieczyć. Nie chciała bym zaraz… Mam teraz te dni…
                    - Masz rację, zapomniałem się… Ale do diaska, to było coś ... – odpowiedział dysząc z podniecenia. – Nie myślałem że jestem do takich uniesień jeszcze zdolny. Uśmiechnęli się do siebie. Oddychali głęboko, leżąc na boku i patrzyli sobie w oczy.
                    - Wiesz, kocham cię.
                    - Ja ciebie też Jacku.
                                                                                                                      ***

czwartek, 2 lutego 2012

82.

                    - O tu jest świetne miejsce. – powiedziała, Joanna gdy się znaleźli na polanie – Milutko tu i ciepło, na słoneczku, i w zupełnym zaciszu.
                    - Oj trzeba łapać te słońce, gdy jeszcze tak miło grzeje. 
Rozłożyli koc i usiedli, na nim rozglądając się dookoła. Po chwili zdjęli też, zbędne w upale wierzchnie okrycie.
                    - Ale dziś przytulnie tu i przyjemnie…
- I tak spokojnie. – Jacek wyciągnął delikatnie z torby wino i szkło – Wypijmy zanim się nagrzeje.
- Masz rację. Białe wino powinno być chłodne. Za co wypijemy?
- Za cudowne chwile w twoim towarzystwie.
Wziął korkociąg do ręki i celebrując tę chwilę, pomału, zajął się odkorkowaniem butelki. Potem, wolno, tak jak przed chwilą, wziął do lewej ręki kieliszki i z namaszczeniem je napełnił. Odstawił na trawę butelkę i podał kieliszek Joannie.
                    - Jesteś bardzo miły. Ale ja wypiję, za te chwile, w twoim towarzystwie. Pozwolisz?
- Żyjemy w wolnym kraju. A więc… Za te chwile… - Umoczyli usta w chłodnym, złocistym trunku. 
- Mmm, dobre, jeszcze chłodne. Nie za słodkie, nie za kwaśne. Na takie właśnie miałem ochotę.
- Cieszę się. Może ciastko? – Joanna otworzyła opakowanie ciastek wyjęte z torby i podała Jackowi. Pokręcił głową.
- Może później. Chciałbym podelektować się jeszcze samym winem. Wspaniale smakuje.
Wzięła jedno i odłożyła paczkę obok kieliszka. Sięgnęła po sweterek, zrobiła z niego poduszkę i położyła się wygodnie na kocu.
                    - Dobry pomysł. Mogę położyć się obok?
                    - Żyjemy w wolnym kraju. -zaśmiała się. 



środa, 1 lutego 2012

81.

- Jasne… Nigdy nie słyszałem o jakichkolwiek legendach związanych z tym lasem.
- A więc, była zakochana w sobie para młodych ludzi. Uważano ich za dziwaków. Poznali się i pobrali tylko przez dziwny zbieg okoliczności. Ona mieszkała z przybraną babką, nie miała rodziców. On przybył do wioski tylko z torbą na kiju. Od początku pasowali do siebie. Ot para cudaków. Ale jako tacy, byli nieakceptowani i nielubiani w wiosce. Po wielu przeciwnościach losu, złych plotkach i przykrościach, dane im było się w końcu pobrać. Ludzie się ich bali, straszyli nimi swoje dzieci.  Nie starano się z nimi dogadać i załagodzić swary. Zgorzkniali, skłóceni i źli na wszystkich, opuścili wioskę, ku obopólnej uldze. Zamieszkali daleko w lesie.   
Bardzo się kochali i żyli ze sobą w idealnej zgodzie. Pobudowali małą chatkę, polowali i żyli z tego co im puszcza dawała. Dziewczyna zaszła w ciążę i pewnie żyli by dalej szczęśliwie, gdyby pewnej srogiej zimy tuż przed rozwiązaniem nie pojawił się problem. Potrzebowała pomocy akuszerki. Chłopak nie miał wyboru, musiał udać się do wioski. Jego pojawienie wzbudziło zapomniane złe emocje i strach. Mimo próśb i lamentu nikt nie chciał z nim udać się do lasu i pomóc w przyjściu na świat dziecku. Wrócił sam, ze złą wiadomością. Płakali z żalu i w cierpieniu, bo już nie niebyło dla dziewczyny ratunku. Szybko z niej uchodziło życie i zmarła. Zrozpaczony chłopak nic nie jadł, nie pił, płakał tylko i trzymał w ramionach swoją ukochaną. W domu się wyziębiało, wszedł mróz, i gdy zasnął, też wyzionął ducha.
Dołączył tym samym do ukochanej. Ludzie szukający wiosną ziół w lesie nie mogli odnaleźć miejsca gdzie stał ich domek. W tym miejscu, na polanie, rosły splecione ze sobą dwa drzewa, przypominające, dwie cierpiące, przytulone do siebie postacie…   
- …Hmmm, interesująca historia. Ciekawe jak prawdziwa.
- Pewnie, jak każda legenda, nić prawdy w sobie zawiera… - odpowiedziała zaciągając po cygańsku Joanna.
- Jeszcze chwila i będziemy na miejscu.
Wzięła Jacka za rękę i niecierpliwie uśmiechając się ciągnęła.
- Popatrz, już się wyłania. Jeszcze chwilka… O, i jesteśmy na miejscu. Piękne prawda?
Na środku niewielkiej polanki, rosło drzewo olbrzym. Pień miało omszony i  spłaszczony, jakby podwójny. Duża dziupla u dołu, jeszcze ten efekt potęgowała. Jak to u grabów bywa, od warstwy traw, pień się wykrzywiał i plątał. 
Wyrastające kilka metrów od ziemi gałęzie, również się wyginały i wyciągały szeroko ku niebu, stwarzając fascynujący efekt. Rzeczywiście, bardzo przypominały te dwie cierpiące, splecione postacie z legendy. Jakby ktoś się przyjrzał lepiej, to pewnie i ujrzał by w wąskich dziuplach powyżej dwie twarze wyrażające rozpacz i cierpienie.
Niezwykły klimat potęgował jeszcze cień, rzucany na ten niewątpliwie pomnik przyrody, przez gęste wysokie drzewa rosnące opodal. Pełno tu było mchów i porostów, pokrywających też kilka głazów leżących na polanie. Było chłodno i wilgotno. Jacek patrzył jak zauroczony. Dopiero po chwili się odezwał.
- Joanno… To jest niesamowite. Dziękuję że mnie tu przyprowadziłaś. Wiele jeździłem konno po tutejszym lesie, ale tak baśniowego miejsca nie widziałem. Ciarki mi przeszły po plecach. – powiedział szczerze - Rzeczywiście, ta legenda w tym miejscu wydaje się bardzo prawdziwa. To miejsce godne jest zachowania.
- Widocznie nie tylko ty tak uważasz. Znajdujemy się właśnie w rezerwacie przyrody. Ta ścieżka już do niego już należy. Nie zginie to miejsce, zostanie dla następnych pokoleń. Na szczęście.
- Amen… Joanno… Powinnaś to namalować.
- Myślałam o tym, nawet próbowałam. Ale nie udaje mi się oddać tego wszystkiego co się tutaj dzieje i znajduje.
- Więc może maluj fragmenty. Kompozycję tego drzewa z tą śliczną polaną, z różnych stron.
- Może to i trafny pomysł… Na pewno spróbuję. Tylko że to miejsce się ciągle zmienia. Inne jest o świcie, inne o zachodzie. Inne latem, inne jesienią, różne pewnie zupełnie zimą. 
- O tak… jak ta cała puszcza… Ciągle się zmienia. To właśnie w niej, mi się najbardziej podoba. Patrzę na dolinę z mego tarasu i za każdym razem widzę co innego. O świcie mgły, o zachodzie różnobarwne chmury. Wieczorem zaś słucham odgłosów lasu i spoglądam na gwiazdy. Nastrojowa,  bardzo zmienna, ulotna i romantyczna atmosfera
- Prawdziwy romantyk z ciebie. Brr, chodźmy na polanę. Tam w słońcu jest o wiele cieplej.
- Masz rację, trochę tu chłodno. Sam duch tego miejsca jest bardzo surowy.
Wzięli się za ręce i poszli dróżką w kierunku słonecznej i nagrzanej o tej porze polanie.
                                                                                                                      ***