186.
Bajki płynące z ust dziadka. Oprócz tych czytanych
przez Niego z oprawionych w skórę pism wybranych Mickiewicza. Zapamiętane
przeze mnie .
O zbierającym
wszystkich pełzających i latających po świecie paskudztw.
Dawno, dawno
temu, przed wieloma setkami lat. Szedł drogą staruszek z długą białą brodą i
młode bezdomne pacholę, które przygarnął idąc przez świat. Pacholę bez przerwy
coś do niego gadało, usta mu się nie zamykały, to i droga im się nigdy nie
dłużyła.
Staruszek niósł
na ramieniu wór. Pękaty, lniany zawiązany na trzy ogromne supły. Ciężki był to
wór, i niewygodny, bo staruszkowi nigdy nie wysychały od wysiłku, krople potu
na czole. Nigdy nie mówił co niesie, ani gdzie zmierza. Szedł tak i szedł całymi
tygodniami, miesiącami, latami.
Postanowieniem
młodzieńca było nie pytać dziadka o worek i cel jego podróży. Paplało tylko o
sobie i wymyślało niestworzone historie. Jednak ciekawość młodzieńcza w końcu się
poddała i zapytał staruszka co też w tym worze niesie.
Zbył go starzec
milczeniem i żadnej odpowiedzi nie udzielił. Nic nie powiedział bo nie mógł.
Zaprzysiągł milczenie. Była to bowiem kara. Kara od stwórcy, którą otrzymał za uprzykrzanie
życia rodzicom.
Będąc dzieckiem
był bardzo niegrzeczny i nieposłuszny. Rodzice przez niego płakali i prosili
Boga o jakiś ratunek. Prosili by syn przejrzał na oczy i stał się taki jak jego
rówieśnicy. Stwórca zabrał go rodzinie, a gdy przestał się buntować, dał mu
zadanie. Miał zebrać do wora wszystkie wstrętne stworzenia, latające i
pełzające po świecie.
Wziął więc
naburmuszony od Pana ten worek i zaczął wkładać doń wszystkie złapane paskudne
stworzenia. Dziwił się bardzo, gdyż ile by do wora ich nie włożył, to wór był
zawsze taki sam. Wkładał i wkładał do niego te paskudztwa i normalnie nazbierał
by i tysiąc takich worów, ale nie było potrzeby. Z początku dziwiło go to
bardzo, z czasem się do tego przyzwyczaił.
Chodząc tak,
wiele domów odwiedził i wielu ludzi spotkał. Opowiadał co robi, ale nigdy nie
wspomniał dlaczego. Dobrzy ludzie nakarmili go czasem, a i bywało, przenocowali
u siebie w domu.
Dziecko stało się młodzieńcem, potem mężczyzną
i starcem. Aż w końcu udało mu się zebrać wszystkie pełzające i latające po
świecie paskudztwa. Chciał oddać Stwórcy ten wór, ale gdzie Go szukać? Wyszedł
więc na drogę i udał się na poszukiwanie Pana. Szedł tak i szedł, a czas mijał
nieubłaganie. Starzec był już bardzo zmęczony. Coraz częściej zatrzymywał się
na odpoczynek. Bywało że się i zdrzemną.
Pilnowało go i
troszczyło się o niego w tym czasie pachole. Pewnego razu z nudów, postanowił
zajrzeć do wora. Tak z ciekawości. Nigdy nie widział by coś się w nim coś ruszało.
A może to co było pozdychało? Odwiązał pierwszy węzeł, nic. Odwiązał drugi
węzeł, nic. Odwiązał trzeci węzeł… I jak tu nie runą naraz, te wszystkie
paskudztwa złapane przez starca przez dziesięciolecia. Nie zwracały na nic
uwagi, tylko szybko uciekały byle dalej i dalej. I znowu świat zaroił się od
różnego rodzaju wszy, robaków i różnych paskudztw.
Pacholę stało jak
wryte. Nie spodziewało się takiego efektu i natychmiast zaczął żałować swego
czynu. Przekonał się że te plotki które słyszał, okazały się prawdą. Z obawą
spojrzał w kierunku gdzie ostatnio widział starca. Tak, już nie spał. Stał jak
wryty, a twarz robiła mu się na zmianę, to czerwona, to biała. Wreszcie nie
wytrzymał. Z ust mu się wydobywał coraz wyraźniejszy gardłowy krzyk.
Niiieeeee!!! Cóżeś
gówniarzu uczynił!!! Teraz wszystko znowu będzie pełzało od nowa po świecie!
Ludzie mnie przeklną. Już jestem przeklęty!!! Boże jak mogłeś do tego dopuścić?
Nagle, na te
słowa niebo pociemniało. Chmury zaczęły się kłębić. Przelewały się, wichrzyły i
falowały. Zbliżały się ku sobie gwałtownie. Wszystko po bokach zniknęło i oczom
ukazał się sam stwórca. Popatrzył z góry na starca i zwrócił się ku niemu tymi
słowami:
Jam to widział i
jam o wszystkim wiedział. Bo jam to wszystko sam obmyślił i zaplanował. Dałem
ci przez to naukę, Czyś wyciągnął wnioski?
Dałem ci lekcję
pokory i lekcję wiary. Pokazałem ci ludzi
i świat w różnych kolorach. Doświadczałeś bytu bez życia i ufności przez wiarę.
Czy wiesz już co chciałem ci przez to przekazać?
Dostałeś dar
przebywania w kochającej rodzinie. Tolerancyjnej i prawej. Nie umiałeś tego
docenić. A czy umiałbyś teraz raz jeszcze z takiej szansy skorzystać?
Ukląkł na te
słowa starzec, spojrzał Bogu w oczy i rzekł. Panie, proszę o to. Wiem już co w
życiu ważne. Jest nim serce. Nie bogactwo, status, czy dobrobyt. Ważne co się
nosi w sercu. Dobro, tolerancja, wiara, uczciwość i zgoda. To są nauki które mi
Panie przekazałeś. Chciałbym wrócić z tą mądrością na łono rodziny, ale czy nie
jest już za późno?
I odezwał się na
te słowa Pan.
Czy zapomniałeś
że dla mnie wszystko jest możliwe? Uważam że już zostałeś ukarany. Odpowiada mi
twoja postawa. Wrócisz do rodziny, ale zabiorę ci wspomnienia. Wystarczy ci to,
co zostanie w twoim sercu. Powiedziawszy to zagrzmiało i pociemniało, wzrok
starca stał się zamglony i nieobecny. Ostatnim odczuciem był wiatr na jego
twarzy.
I obudził się
starzec, w domu rodzinnym, jako małe pacholę. Był piękny poranek, a przy jego
łóżku zaniepokojeni rodzice. Popatrz żono, odzyskuje przytomność. Synu czy
poznajesz nas? Byłeś bardzo chory.
Bardzo was kocham
moi rodzice. Obiecuję że będę już zawsze grzeczny. Powiedziało do nich pacholę
i zasnęło bezpiecznie, snem zdrowym i spokojnym. Był przecież w domu, śród
swoich najbliższych.