Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 listopada 2012

             189. „Dorotka” Janina Porazińska.
( Melodia tej piosnki przypominają mi zawsze ojca)

Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała ranną rosą, ranną rosą,
i tupała nóżką bosą, nóżką bosą.

Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i w południe, i w południe,
kiedy słonko grzało cudnie, grzało cudnie.

Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i z wieczora, i z wieczora,
gdy szło słonko do jeziora, do jeziora.

Teraz śpi już w kolebusi, w kolebusi,
na różowej, na podusi, na podusi.
Chodzi Senek koło płotka, koło płotka:
"Cicho bo tam śpi Dorotka, śpi Dorotka...

środa, 28 listopada 2012

                188.    Śmierć komara.(Piosenka z XIXw.)
( Piosenka śpiewana naszym dzieciom przez moją mamę)

Coś tam w lesie stuknęło,
coś tam w lesie huknęło.
A to komar z dębu spadł,
złamał sobie w krzyżu gnat.

Komar upadł w korzenie,
potłukł krzyże i golenie.
Oj komarze, nieboże,
nic już ci nie pomoże...

Przyleciało wilków sześć,
komarowe ciało zjeść.
Komarowa nie dała,
wszystkie wilki przegnała.

Pyta mucha komara:
Gdzie cię będę chowała?
Pochowajcie w gęstwinie,
grób uwijcie w wiklinie.

Przyleciała też mucha,
czy już komar bez ducha?
Może trzeba doktora.
Pyta wszystkich dokoła.

Oj, nie trzeba doktora,
ani księdza, znachora,
ani żadnej metryki,
tylko rydła, motyki.

Miał on pogrzeb wspaniały, 
wszystkie muchy płakały, 
i śpiewały rekfije. 
Już nasz komar nie żyje.


Nie płacz po mnie, siostrzyczko,
dostaniesz po mnie wszystko,
i dobytek i stroje,
wszystko to będzie twoje.

Z kolan moich dwa sadła,
żebyś z smutku nie spadła.
A z goleni pieczenie,
będziesz miała jedzenie. 

wtorek, 27 listopada 2012

187.

Lecę, lecę…

Była taka polanka na skraju lasu. Na polanie, ukryte w wysokiej trawie i krzakach, stały ruiny dworu, z wielkim piecem i kominem. Lubiły tam się bawić dzieci. Dziś koło południa zajrzał tam Krzyś. Miał nadzieje spotkać kolegów, ale teraz nie zastał tu nikogo.
Wiele czasu spędzał sam, lub w gronie przyjaciół, między murami tego, jak to mówili, tajemniczego zamku. Dzisiaj, w te  pogodne, wiosenne, przedpołudnie przysiadł na cegłach ,pośród krzaków i wydeptanej od ciągłej zabawy trawie.  Spoczął nieopodal pieca i rozglądając się po okolicy, zaczął jeść kanapkę. Dala mu ją, troskliwa mama by czasem nie zgłodniał latając i bawiąc się w okolicy.
Jadł ją pomału, nie był jeszcze głodny. Raczej sięgną po nią z nudów, niż z potrzeby. Zamyślił się. Z początku nie zwrócił uwagi, na ten głos, bo był cichy i słaby. Z czasem jednak narastał, by  w końcu dojrzeć do jakby wydobywającego się z pod ziemi jęku. Przypominał skrzeczący głos sroki.
„Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”
Zdziwiony zamarł na chwilę, wsłuchując się w ten głos jak w echo. Nagle zapanowała cisza. Malec wrócił do jedzenia. Po chwili znowu odezwał się ten głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”. 
Krzyś myślał by ten głos zignorować, lecz ciekawość dziecięca zwyciężyła i głośno zapytał:  Kto tam? Na chwilę głos zamilkł, by po chwili znów zawołać. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę” Kto to, kto? Krzyś znowu zapytał. A gdy przez dłuższy czas nie uzyskał odpowiedzi, odkrzyknął: A leć sobie, leć.
Nie zdążył dokończyć ostatniego słowa, jak spadła ze świstem do  jego stup odziana w nogawkę noga. Odskoczył przestraszony i zdziwiony zarazem. Podszedł bliżej, pochylił się i popatrzył. Ot noga jak noga. Ludzka… Wykrzywił wargi w podkówkę, nic ciekawego. Machnął ręką. Leży sobie taka i nic… Nudy…
 Znowu usiadł na murku i patrząc na nogę znowu sięgnął po kanapkę. Po chwili znów usłyszał głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”. Tym razem nie zapytał kto to, tylko szybko krzyknął jak poprzednio: A leć sobie, leć… Znowu do jego stup spadła noga. Druga, do pary. Uśmiechnął się, spojrzał w górę i spytał:
E, a reszta gdzie? Odpowiedziała mu cisza. Nie usłyszawszy odpowiedzi, znów usiadł na murku i czekając zaciekawiony na głos, ugryzł kęs kanapki. Przeżuwał powoli, przekrzywił głowę, czekał. Czekał dłuższą chwilę. Już mu się zaczęło robić nudno, gdy głos znowu zaskrzeczał. Drgnął z zaskoczenia i szybko odkrzyknął: A leć, sobie, leć… Tym razem spadła ręka ubrana w ciemnoszary rękaw.
Taka sytuacja powtarzała się aż do momentu, gdy u jego stup nie uzbierał się komplet. Dwie nogi, dwie ręce, głowa i korpus ludzki. Krzyś oglądał tą kupkę ludzkich szczątków z zaciekawieniem. A skądże tu takie coś się wzięło? A czyje to i po co? Spytał cicho. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zastanawiał się nad tym długo. Co ma z tym zrobić? Postanowił pokazać to zjawisko kolegom. Odwrócił się, uszedł kilka kroków gdy usłyszał: Jeść mi się chce, daj gryza!
Odwrócił się powoli. Ciekawe, ale nie zaskoczył go ten głos. Spojrzał tylko na chłopca, poskładanego z tych szczątków i odpowiedział: A ty co?... A bo ja cię znam? Spadaj dziwolągu…
 Chłopak przekrzywił głowę, popatrzył na Krzysia i powiedział raz jeszcze: Głodnym, daj jeść!…
A spadaj. Włożył ostatni kęs maminej kanapki do ust i odwrócił się mówiąc: Darmozjad, nic mu nie dam. Może gdybyś poprosił, a tak… Spadaj leniu! Odwrócił się znowu w kierunku chłopca, lecz nie ujrzał tu już nikogo. Hej dziwoląg! Krzyknął. Lecz odpowiedziała mu tylko cisza.
Okręcił się dookoła, pojaśniało mu w oczach i stuknął łokciem w murek. Ze zdziwieniem spostrzegł że leży na kupce trawy, pod głową ma podarty worek, a zgięta w kolanie noga zdrętwiała mu i nie ma nad nią żadnej kontroli… Ależ miałem sen, powiedział. I pocierając nogę, spróbował usiąść koło murka.     

poniedziałek, 26 listopada 2012

186.
Bajki płynące z ust dziadka. Oprócz tych czytanych przez Niego z oprawionych w skórę pism wybranych Mickiewicza. Zapamiętane przeze mnie .
O zbierającym wszystkich pełzających i latających po świecie paskudztw.

Dawno, dawno temu, przed wieloma setkami lat. Szedł drogą staruszek z długą białą brodą i młode bezdomne pacholę, które przygarnął idąc przez świat. Pacholę bez przerwy coś do niego gadało, usta mu się nie zamykały, to i droga im się nigdy nie dłużyła.
Staruszek niósł na ramieniu wór. Pękaty, lniany zawiązany na trzy ogromne supły. Ciężki był to wór, i niewygodny, bo staruszkowi nigdy nie wysychały od wysiłku, krople potu na czole. Nigdy nie mówił co niesie, ani gdzie zmierza. Szedł tak i szedł całymi tygodniami, miesiącami, latami.
Postanowieniem młodzieńca było nie pytać dziadka o worek i cel jego podróży. Paplało tylko o sobie i wymyślało niestworzone historie. Jednak ciekawość młodzieńcza w końcu się poddała i zapytał staruszka co też w tym worze niesie.
Zbył go starzec milczeniem i żadnej odpowiedzi nie udzielił. Nic nie powiedział bo nie mógł. Zaprzysiągł milczenie. Była to bowiem kara. Kara od stwórcy, którą otrzymał za uprzykrzanie życia rodzicom.  
Będąc dzieckiem był bardzo niegrzeczny i nieposłuszny. Rodzice przez niego płakali i prosili Boga o jakiś ratunek. Prosili by syn przejrzał na oczy i stał się taki jak jego rówieśnicy. Stwórca zabrał go rodzinie, a gdy przestał się buntować, dał mu zadanie. Miał zebrać do wora wszystkie wstrętne stworzenia, latające i pełzające po świecie.
Wziął więc naburmuszony od Pana ten worek i zaczął wkładać doń wszystkie złapane paskudne stworzenia. Dziwił się bardzo, gdyż ile by do wora ich nie włożył, to wór był zawsze taki sam. Wkładał i wkładał do niego te paskudztwa i normalnie nazbierał by i tysiąc takich worów, ale nie było potrzeby. Z początku dziwiło go to bardzo, z czasem się do tego przyzwyczaił.
Chodząc tak, wiele domów odwiedził i wielu ludzi spotkał. Opowiadał co robi, ale nigdy nie wspomniał dlaczego. Dobrzy ludzie nakarmili go czasem, a i bywało, przenocowali u siebie w domu.
 Dziecko stało się młodzieńcem, potem mężczyzną i starcem. Aż w końcu udało mu się zebrać wszystkie pełzające i latające po świecie paskudztwa. Chciał oddać Stwórcy ten wór, ale gdzie Go szukać? Wyszedł więc na drogę i udał się na poszukiwanie Pana. Szedł tak i szedł, a czas mijał nieubłaganie. Starzec był już bardzo zmęczony. Coraz częściej zatrzymywał się na odpoczynek. Bywało że się i zdrzemną.
Pilnowało go i troszczyło się o niego w tym czasie pachole. Pewnego razu z nudów, postanowił zajrzeć do wora. Tak z ciekawości. Nigdy nie widział by coś się w nim coś ruszało. A może to co było pozdychało? Odwiązał pierwszy węzeł, nic. Odwiązał drugi węzeł, nic. Odwiązał trzeci węzeł… I jak tu nie runą naraz, te wszystkie paskudztwa złapane przez starca przez dziesięciolecia. Nie zwracały na nic uwagi, tylko szybko uciekały byle dalej i dalej. I znowu świat zaroił się od różnego rodzaju wszy, robaków i różnych paskudztw.
Pacholę stało jak wryte. Nie spodziewało się takiego efektu i natychmiast zaczął żałować swego czynu. Przekonał się że te plotki które słyszał, okazały się prawdą. Z obawą spojrzał w kierunku gdzie ostatnio widział starca. Tak, już nie spał. Stał jak wryty, a twarz robiła mu się na zmianę, to czerwona, to biała. Wreszcie nie wytrzymał. Z ust mu się wydobywał coraz wyraźniejszy gardłowy  krzyk.
Niiieeeee!!! Cóżeś gówniarzu uczynił!!! Teraz wszystko znowu będzie pełzało od nowa po świecie! Ludzie mnie przeklną. Już jestem przeklęty!!! Boże jak mogłeś do tego dopuścić?
Nagle, na te słowa niebo pociemniało. Chmury zaczęły się kłębić. Przelewały się, wichrzyły i falowały. Zbliżały się ku sobie gwałtownie. Wszystko po bokach zniknęło i oczom ukazał się sam stwórca. Popatrzył z góry na starca i zwrócił się ku niemu tymi słowami:  
Jam to widział i jam o wszystkim wiedział. Bo jam to wszystko sam obmyślił i zaplanował. Dałem ci przez to naukę, Czyś wyciągnął wnioski?
Dałem ci lekcję pokory i lekcję wiary. Pokazałem ci  ludzi i świat w różnych kolorach. Doświadczałeś bytu bez życia i ufności przez wiarę. Czy wiesz już co chciałem ci przez to przekazać?
Dostałeś dar przebywania w kochającej rodzinie. Tolerancyjnej i prawej. Nie umiałeś tego docenić. A czy umiałbyś teraz raz jeszcze z takiej szansy skorzystać?
Ukląkł na te słowa starzec, spojrzał Bogu w oczy i rzekł. Panie, proszę o to. Wiem już co w życiu ważne. Jest nim serce. Nie bogactwo, status, czy dobrobyt. Ważne co się nosi w sercu. Dobro, tolerancja, wiara, uczciwość i zgoda. To są nauki które mi Panie przekazałeś. Chciałbym wrócić z tą mądrością na łono rodziny, ale czy nie jest już za późno?
I odezwał się na te słowa Pan.
Czy zapomniałeś że dla mnie wszystko jest możliwe? Uważam że już zostałeś ukarany. Odpowiada mi twoja postawa. Wrócisz do rodziny, ale zabiorę ci wspomnienia. Wystarczy ci to, co zostanie w twoim sercu. Powiedziawszy to zagrzmiało i pociemniało, wzrok starca stał się zamglony i nieobecny. Ostatnim odczuciem był wiatr na jego twarzy.
I obudził się starzec, w domu rodzinnym, jako małe pacholę. Był piękny poranek, a przy jego łóżku zaniepokojeni rodzice. Popatrz żono, odzyskuje przytomność. Synu czy poznajesz nas? Byłeś bardzo chory.
Bardzo was kocham moi rodzice. Obiecuję że będę już zawsze grzeczny. Powiedziało do nich pacholę i zasnęło bezpiecznie, snem zdrowym i spokojnym. Był przecież w domu, śród swoich najbliższych.    


czwartek, 22 listopada 2012

185.

Ich życie bardzo zmieniło się od chwili zamieszkania w Miasteczku.
Adam po szkole podstawowej, podjął naukę w Technikum Elektrycznym. By przygotować się w ten sposób do studiów na Stanowej Politechnice.
Joanna, znalazła pracę na pół etatu w szkolnej bibliotece, natomiast Jacek podjął się pracy w pobliskim sklepie jako zaopatrzeniowiec. Zaczęło się im świetnie układać.                     Zatrzymali za namową ojca Jacka swą posiadłość nad River Fogg. Bo chciał on na starość przeprowadzić się tam latem i spisać historię tych terenów.  Po śmierci swej życiowej towarzyszki, zmienił się. Znalazł sens życia w czytaniu książek, biografii i monografii okolicznych miejscowości.
Polubił spacery po lesie, wycieczki bryczką, łowienie ryb. Jedynie nie wziął przykładu z Jacka i nie polował. Tak spędzał swój czas na pograniczu dwóch domów. Jacek, Joanna, Adam, byli też częstymi gośćmi w domku pod lasem. Spędzali tam często weekendy, urlop. Łowili ryby, zbierali leśne owoce, grzyby. Jacek bardzo często wybierał się na polowanie, gdy tylko mieli ochotę na dziczyznę.
Odnowiła się znajomość z Weroniką, starą przyjaciółką jego i Laury. Jej sieć sklepów powiększyła się, a jeden założyła nawet w ich miasteczku. Mimo że nadal mieszkali z Markiem w Europie, to kilka razy do roku wpadali do nich z odwiedzinami. Dzieci ich też bardzo polubiły mentalność ludzi z tych stron. Myślały by kontynuować naukę w kraju ich matki i tu kiedyś wrócić. Nie bardzo im się podobało życie w Europie, w śród stresu, walki szczurów i kultu mamony.
Joannę zakwalifikowano do programu i zaczęła dostawać lek na swoją chorobę. Czuła się dobrze, nie miała rzutów, a brak stresu powodował u niej polepszenie i radość z życia.
Po kilku latach od przeprowadzki, zmarł jej stryj Henryk. Bardzo to przeżyła. Nawet przychorowała nieco. Była to chyba najżyczliwsza osoba w jej otoczeniu, oprócz rodziny Jacka. Przepisał na nią tą posiadłość przy polanie, skąd rozpościerał się ten wspaniały widok na dolinę i gdzie spotkali się pierwszy raz z Jackiem.
Ot i tak toczyło się ich życie. Raczej spokojnie i przewidywalnie. Rzadko kiedy przetaczały się i zmierzały w ich kierunku jakieś burze niepowodzeń, porażek, przeżyć.
Ot żyli jak większość spokojnych ludzi w okolicy. Cieszyli się z małych radości które zsyłał im los, ze spełnionych planów, marzeń. Zostawiali innym ambitne plany, pogoń za zaszczytami, majątkiem. Uważali że takie życie jakie prowadzą, da im więcej spokoju i satysfakcji.
Powoli spełniali swoje marzenia i plany. Ze stoickim spokojem cieszyli się z tego, co zsyła im los…  
KONIEC… ;-D

Mam prośbę przy okazji... ;-D Skończyłem opowiadanie, które było sprawdzeniem mych możliwości i moim  postanowieniem noworocznym. Jeśli ktoś umiał by zredagować ten tekst i wie jak działają wydawnictwa by te opowiadanie wydać...To powiem - że jest moin marzeniem by to co napisałem, zaczęło żyć swoim życiem i poszło w świat, dając być może radość takim jak ja... A przy okazji, być może, jakbym dostał trochę grosza za ten tekst byłbym nadzwyczaj szczęśliwy... Dziękuję i proszę o ewentualny kontakt... ;-*

środa, 14 listopada 2012

184.

Ten jego dystans i tolerancja, nie często jest spotykany u młodych chłopców. W tym wieku przeżywają najczęściej okres buntu. Jednak Adam był inny.
Kształtowały go inne potrzeby, zachowania, okoliczności. Wiedział że powinien szanować to co ma, bo inni nawet tego nie mają…

Na pierwszy dzień w nowej szkole pojechał z Jackiem i Joanną. Nie czół się skrępowany. Takie dni przerabiał już kilka razy. Po raz pierwszy szedł na spotkanie z nieznanym bez stresu, mając obok siebie ludzi bardzo go kochających. Czół się pewnie, na twarzy miał uśmiech. Jeśli by ktoś nawet i chciał go teraz zdołować, to taki stan Adama szybko wyprowadził by go z pantałyku…
Jednak takiej potrzeby nie było. Miał już kilku kolegów w klasie. Znał z widzenia kilku nauczycieli. Bawił się kilka razy ze znajomymi na boisku szkolnym. Nie był zupełnie nie znany, myślę że był nawet przez nich lubiany.
  
 Rozpoczęcie roku szkolnego nikogo nie zaskoczyło. Był apel, wystąpienie dyrektora i wszyscy rozeszli się do klas ze swoimi wychowawcami. Jacek i Joanna czekając na Adasia, rozmawiali z innymi rodzicami na placu. Było pochmurnie, ale nie padało i było ciepło.  Atmosfera przypominała nie tyle święto, co raczej miała klimat piknikowy. To nie było duże miasto, znali się tu przecież prawie wszyscy, nie było obcych twarzy. Nikt nikomu nie był wrogiem.
Po spotkaniach w klasie, Adam podszedł do nich, a oni pożegnali się ze znajomymi i wrócili do domu.
                                                            ***


czwartek, 8 listopada 2012

183.

Rankiem pierwszego września, ze względu na rozpoczęcie roku szkolnego cały dom od rana był postawiony na głowie. Podporządkowany był jednej osobie, Adasiowi.
Rozpoczęcie, ustalono na godzinę dziewiątą. Do tego czasu Adam miał być najedzony, umyty i galowo ubrany. To duże święto w szkole, do której miał uczęszczać.
Adam miał spore zaległości. Prawie rok nie uczęszczał do szkoły. Niespodziewana przeprowadzka, pobyt ojca w szpitalu. Śmierć i jego pogrzeb. To wielki stres dla tak młodej osoby.  Zdecydowano więc, że powtórzy stracony rok…
Adam nie przejął się tym zbytnio, i tak w tej szkole był nowy i nie miał kolegów. To była już jego kolejna szkoła w życiu. Wiedział że sobie poradzi.
Rano, się wykąpał, nałożył świeżo kupione ubranie. W przeddzień był u fryzjera, więc fryzurę też miał nienaganną. Później cała rodzina usiadła razem do śniadania. Mieli jeszcze sporo czasu więc się nie śpieszyli. Jak to w takich okazjach, wszyscy dawali jeszcze jakieś zapomniane wcześniej wskazówki. Dawali rady i upewniali się czy Adam wszystko zapamiętał.
Adam, owszem był zadowolony że jest w głównym kręgu zainteresowania, lecz jednocześnie irytowały go te kilkukrotne zapytania, przypominania, oraz nieustanne poprawianie ubrania, kołnierza, rękawów. Czół się już dorosły i miał dość tej nadopiekuńczości ze strony Joanny.
Jednak, zachowywał spokój. Wiedział bowiem, że szczere intencje jego mamy płynęły z miłości do niego, której przez lata była pozbawiona. Okazał się nad wiek mądrym chłopcem. Okazywał dystans i wielką tolerancję. 


środa, 7 listopada 2012

182.

Siedzieli sobie na siedziskach z bali  przy ognisku, z usmażonymi rybami na tackach i kieliszkiem wina w dłoni. Śmieli się i przerywali sobie, rozmawiając na temat dzisiejszych przeżyć. Robili sobie plany wypraw na polowanie, na grzybobranie, na następny wypad na ryby. Czas mijał im w beztroskiej, radosnej atmosferze.
Tak było i w następnych tygodniach ich wspólnych wakacji na wzgórzu, które okazać się miały najszczęśliwszym i ostatnim beztroskim okresem w ich życiu. W chwili gdy zastanawiali się nad tym co zrobią gdy przyjdzie jesień i trzeba będzie wyprawić Adama do szkoły, dotarła do nich tragiczna wiadomość. Sparaliżowała ich ona zupełnie…
Mama Jacka zmarła na udar mózgu. Jakaś żyłka w jej głowie pękła i nawet natychmiastowa pomoc nie mogła jej uratować… Nie męczyła się w ogóle, zmarła po kilku godzinach nie odzyskawszy przytomności. Wszyscy, a najbardziej ojciec Jacka był przybity jej niespodziewanym zgonem.
Mieli tyle planów. Tak się cieszyli ze szczęścia Joanny i Jacka. Tak czekali na wizyty Adasia, a tu nagle taki cios…
Mama Jacka spoczęła na cmentarzu w pobliżu grobu Laury i Leny. Wielki smutek zagościł teraz w ich domu. Może odbił by się bardziej na ich życiu, gdyby nie bliskość jesieni i potrzeba pójścia Adama do szkoły.
Postanowili że przeniosą się do miasta, zamieszkają w domu rodziców i będą się opiekować ojcem. Dom był duży, w pobliżu szkoła, a że ojciec Jacka bardzo nie chciał zostać sam, zdecydowali się na przeprowadzkę. Zamieszkali w mieście, a epizod ich życia nad River Fog pozostał już tylko w ich pamięci.
                                                            ***