Janusz już nie pracuje i nie szuka pracy.
Zajmuje się domem. Gotuje obiady, pierze, sprząta. Bawi się komputerem, chodzi
do klubu poćwiczyć. Pisze Bloga, wspomnienia, i kompletuje artykuły do rodzinnego
archiwum… Czy takie życie go satysfakcjonuje?
Nie…
Wolałby
pracować, dorzucić coś do budżetu domowego. Jednak znalezienie pracy w jego
stanie i w czasie kryzysu, graniczy z cudem.
Żyją sobie teraz z żoną spokojnie.
Odwiedzają znajomych, robią czasem wycieczki. Byli w Danii, Grecji, Czechach i
Austrii. Żyją z renty, pensji Marysi i ze skromnych oszczędności które im
zostały po sprzedaży gospodarstwa.
Czy to wystarczy? Musi…
***
Jaki wpływ miała
choroba na jego życie? Uważam że do czterdziestki, żaden. Choroba zaatakowała
go przed trzydziestką, ale nikt o tym fakcie go nie poinformował. Zresztą nie
były to przecież jakieś poważne objawy… No może z wyjątkiem tych kilku tygodni
z zapaleniem nerwu twarzowego.
Chyba dopiero
pobyt w szpitalu i diagnoza uświadomiła mu, że może to być naprawdę coś
poważnego. Jednak nawet i wtedy, choroba przez kilka lat, fizycznie mu nie
przeszkadzała. Mógł pracować (z pewnymi wyjątkami) i to nawet ciężko. Robił to
zresztą ku swojej wielkiej radości i satysfakcji…
Myślę że dopiero
po ukończeniu czterdziestu lat, zdał sobie sprawę że słabnie. Że jak praca, to
wyłącznie przy komputerze… Był dosyć sprawny, gdy przystąpił do programu i
podano lek… Jednak czy spodziewał się poprawy będąc przez rok królikiem
doświadczalnym biorącym być może placebo?
Tysabri, nie ma
leczyć SM – u, ma tylko powstrzymywać chorobę. No i chyba u Janusza tak to
działa…
***
Największy
jednak wpływ na jego życie, nie miała choroba, tylko depresja. To przez nią o
mało nie stracił rodziny. To przez nią miał ogromne trudności z odbudowaniem
poprawnych stosunków z rodziną i z bliskimi.
Nieufność innych
co do jego osoby, to chyba to co najbardziej mu teraz doskwiera…
Jako „ciężko” doświadczony w tym
temacie, może i często to robi, wczuwając się w podobne sytuacje, umiejętnie
komuś doradzić.
Nie tylko on
jeden ma przecież „patent” na depresję i problemy. Dołki psychiczne ma wiele
osób…
Janusz w wielu
miejscach szukał pomocy i wie gdzie taką pomoc można znaleźć. Rozumie co inni
przeżywają…
Ci pozostawieni
sami sobie, rozdarci, żyjący w dwóch rzeczywistościach, nie umiejący sobie
poradzić z upiornymi, wyimaginowanym spektaklami w swojej głowie …
Wielu jego
znajomych nie wytrzymało presji środowiska i popełniło samobójstwa. Wielu miało
problemy z alkoholem. Jedni wyszli z tego, inni niestety zmarli.
To należy też do
bagażu jego doświadczeń...
Tak. To prawda,
że choroba, niepełnosprawność, wypadek, a nawet problemy w rodzinie, wpływają
na przewartościowanie całego życia. To co kiedyś dodawało skrzydeł, wydawało
się ważne, naturalne i zrozumiałe, okazywało się nagle czymś pozornym i
zbytecznym…
Mówiąc to
wszystko, nie należy zapominać, że
Janusz miał wsparcie… Obok były osoby, które walczyły o niego… Instynktownie, z
poświęceniem, z wiarą.
To właśnie oni,
gdy zachorował, zaspokajali jego potrzeby na które nie było go stać. Oni
uczestniczyli w jego chorobie nawet swoim kosztem.
Trzeba
uwzględnić także i ich wkład w walkę z tą chorobą. Gdyby nie oni, ich
poświęcenie i wsparcie, już dawno musiał by się ubiegać o pomoc, zasiłki i
refundacje. Być może straciłby dom, poczucie godności, możliwość leczenia…
Nad jednym się
jeszcze zastanawiam kończąc ten wywód… Na ile choroba, czy depresja Janusza
wpływała na atmosferę panującą w domu?… - Na ile jego zaprogramowane przez naturę zachowanie?… A na
ile nieumiejętna, impulsywna, intuicyjna wręcz atmosfera panująca w tym czasie
w śród członków jego rodziny?…
Odpowiedź jest
nadzwyczaj trudna, albo wręcz odwrotnie, bardzo łatwa. Jednak ja nie potrafię
na nią jeszcze odpowiedzieć…
Wiem jedno… Mimo „pewnych przeszkód” w
życiu, Janusz jest jednak dużym szczęściarzem…
CDN…
***