Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 września 2012

172.

… Nie trwało to już długo. Karol po dwóch dniach zmarł. Nie męczył się na szczęście, dawano mu środki znieczulające. Odszedł we śnie. W ostatnim dniu już nikogo nie poznawał, ale ze wszystkimi już wcześniej zdążył się pożegnać.
Zostawił pustkę po sobie, jednak dane mu było umrzeć w atmosferze spełnienia. Mógł pozałatwiać wszystkie sprawy, wytłumaczyć swoje postępowanie, spróbować pogodzić siebie i innych z przeznaczeniem. Chyba umarł szczęśliwy…
Pochowano go w Czarnych Olchach, w nowej kwaterze. Po nocy spędzonej w domu pogrzebowym, na ceremonię w kościele przewieziono go samochodem karawanem. Potem na cmentarz także. Pogrzeb był skromny, była tylko rodzina, kilku znajomych. Atmosfera była przygnębiająca.
Karol był człowiekiem młodym, więc i smutek po nim był duży. Każdy miał na cmentarzu łzy w oczach. Żałobnicy nie rozchodzili się po uroczystości szybko. Pogoda była słoneczna i ciepła więc pozwalano sobie na komentarze o zmarłym, o uroczystości. Po niej zaplanowano stypę, więc wszyscy nieśpiesząc się przeszli razem do pobliskiego lokalu na poczęstunek. Tak się zakończyła historia życia człowieka, czasem kontrowersyjnego, ale życzliwego i w sumie troszczącego się o rodzinę.
                                                          
Następnego dnia, Joanna i Jacek zaplanowali powrót do domku na wzgórzu. Adaś też miał się z nimi zabrać. To była jego ostatnia noc u dziadków. Miał spakować swoje rzeczy i się z nimi pożegnać. Smutna to była noc dla Adasia i pozostających w żałobie po swoim synu, rodziców. W smutku, miał się zacząć nowy etap w ich życiu…                 
***


wtorek, 18 września 2012

171.

Wyszli ze szpitala. Była już późna obiadowa pora. Jacek nie poszedł już do Karola, bo ten już był bardzo zmęczony odwiedzinami. Nie był ani jego rodziną, ani kimś bliskim, nie chciał więc go już męczyć swoim towarzystwem. Po obiedzie poszli z Joanną do lekarza prowadzącego, wypytać się o jego stan. Sporo stali pod drzwiami, dopiero po dłuższej chwili zaprosił ich do siebie.
- Nie mam dla państwa dobrych wiadomości. Pacjent źle reaguje już na leki, a nowe nie działają. Przykro mi, ale to jego ostatnie chwile. Jego stan się pogarsza z godziny na godzinę. Proszę być przygotowanym na wszystko. To długo już nie potrwa.
- Więc nie ma już żadnej nadziei?
- Tak uważam.
- Jak pan myśli, kiedy mogła bym przyjść i się z nim pożegnać?
- Jeśli mogę coś doradzić to dziś wieczorem. Teraz musi się zdrzemnąć po zabiegu, odpocząć. Koło ósmej dostanie kroplówkę i wtedy będzie można próbować z nim porozmawiać. Bo tak szczerze to nie wiem czy dotrwa do rana. Bardzo mi przykro. Proszę przyjść wieczorem, wydam dyspozycje by państwa wpuścić.
- Dziękuję bardzo. Przyjedziemy.
- Dowidzenia.
Po twarzy Joanny było widać zmartwienie i smutek. Ta sprawa ją po prostu przerastała. Zamyślona wyszła z gabinetu.
- Wiesz co Jacku, chodźmy jeszcze do sali Karola. Przekażemy to co powiedział nam lekarz, tym kogo zastaniemy i pojedziemy do domu coś zjeść. Później wrócimy tu, dobrze?
- Jasne…
Zrobili tak jak zaplanowali.  
                                                            ***


czwartek, 13 września 2012

170.

Jacek w końcu trafił na miejsce.
- O, jesteś już… - Powiedziała Joanna spostrzegłszy go na korytarzu.
- Z małymi trudnościami… Witam i jak tam?
- Nie jest dobrze. Wyszliśmy z Zofią na korytarz. Przyszła tuż przede mną ze stryjem też w odwiedziny. Teraz zrobił się tłok. Oprócz rodziców Karola i Adasia, przyjechało teraz, zawiadomione przez, nich jego rodzeństwo… To już jego ostatnie dni…
- To już aż tak wygląda. Smutne. Szybko gaśnie…
- Gaśnie, - powiedziała Zofia, -dobrze powiedziane.
- A jeszcze tak niedawno chodził, bez trudności rozmawiał, a tu masz… Jego rodzeństwo przeszło obok mnie jakbym nie istniała. Mają pewnie pretensję o nasz ślub… A przecież to on sam tego chciał… Żebyśmy nie czekali, nawet sam poganiał. To niesprawiedliwe. – Powiedziała ze łzami w oczach Joanna.
- No cóż. Ich brat umiera. Tyle lat strzegli go przed tobą…
- Ale przecież sam mówił że to była zła decyzja, żałował…
- On o tym już wie, do nich to jeszcze dotrze. Przejdzie im.
- Myślisz że po rozmowie z nimi, zmieni się ich stosunek do nas?...
- Myślę że nie od razu, ale z czasem na pewno.
- Mam nadzieję, ale teraz to boli…
- Wszystkich coś teraz dręczy. Ich to, z czym się tyle czasu zmagali. Nas że pogodzony z nami, teraz gaśnie…
- Jacek ty naprawdę jesteś dobrym człowiekiem.
- Dopiero teraz to do ciebie dotarło?
- No nie, wiesz o czym mówię. Dlatego wyszłam za ciebie za mąż, bo wiem jaki jesteś.
Przytuliła się do niego, spojrzała mu w oczy i powiedziała.
- Wiesz, kocham cię…
- Wiem. – Odpowiedział.
                                                            ***


środa, 12 września 2012

169.

Jackowi, więcej chyba czasu zajęła podróż niż załatwienie spraw. U fotografa zdjęcia już na niego czekały, przejrzał tylko kilka z nich i w ciemno zapłacił fotografowi. Odbitek było tyle, ile osób jest na zdjęciu. Takie były wytyczne, tak też i zostało zrobione. Jakby coś trzeba by było dorobić, to przecież był jeszcze film.
Zdjęcia były zrobione profesjonalnie i z pieczołowitością, ale by je obejrzeć potrzeba było i czasu i obydwojga młodych.   
W restauracji już nic do rozliczenia nie było. Tak jak się umówili, wszystko co zostało z balu, dostarczone było już do domu rodziców Jacka.
A kościół jak i plebanię Jacek zastał zamknięte. Jednak po drodze wpadł jeszcze do domu gospodyni i od niej się dowiedział że ksiądz był bardzo zadowolony i żadnej dopłaty nie potrzeba.
Jacek załatwił wszystko bardzo szybko, wpadł więc jeszcze do sklepu zrobić zakupy na planowaną wizytę na cmentarzu. Potem jeszcze zajechał do hurtowni, aby zamówić towary które zabiorą ze sobą wracając do domu.
No cóż, innych spraw nie było. Już nie mógł się dłużej ociągać. Wsiadł w samochód i pojechał do szpitala.
                                                           ***

Szpital w ostatnim czasie rozbudowano, i Jacek miał trochę trudności ze znalezieniem Sali Karola. Musiał po drodze kilkakrotnie pytać o drogę.


wtorek, 11 września 2012

168.

- To zrobimy tak jaka ustaliliśmy wczoraj. Zostawię cię przed szpitalem, a sam pozałatwiam sprawy. Wpadnę do fotografa, rozliczę się. Zajadę do restauracji, kościoła, może coś też trzeba będzie dopłacić, za sprzątnięcie kwiatów na przykład. Potem przyjdę do ciebie do szpitala. OK.? Może później wpadniemy na cmentarz?
- W porządku, dobrze, dla mnie też to odpowiada. Nie będę się musiała śpieszyć. Jak Karol będzie słaby, to choć przy nim posiedzę, może Adaś będzie, ktoś z rodziny. Rób swoje, bez pośpiechu.

Szpital nie był daleko, więc długo nie jechali. Po niecałej pół godzinie byli już na miejscu. Joanna została Jacek wrócił do miasta.


czwartek, 6 września 2012

167

 Wróciła po chwili i spytała.
- Macie ochotę na coś mocniejszego?
- Chyba nie… - Wolno z zastanowieniem, omiatając wszystkich wzrokiem odpowiedziała Joanna.  - No przynajmniej ja nie mam ochoty.
- Chyba sobie darujemy. - Powiedział tata Jacka.
- Jutro mamy ciężki dzień. Posiedzimy sobie trochę przy herbatce i pewnie pójdziemy spać. – Przyznał im rację Jacek.
- A więc częstujcie się ciastem, dziś piekłam. Dostałam nowy przepis od sąsiadki, to znaczy dwa, ale drugi będzie na drugą okazję.
- No to spróbujmy tego coś dziś popełniłaś. Hmm, Ciasto kruche, jabłka, wiśnie, kruszonka, nie to coś jakby bezy… - Spróbowała zgadnąć Joanna.
- Przed tobą się nic nie ukryje. To takie sąsiadki Misz- masz. Dobre nie?
- Zgadza się, smakuje wspaniale.

Dziś nie siedzieli długo. Po plotkach przy cieście, pomału rozeszli się po swoich pokojach. Po kilkunastu minutach nastała cisza i w dom zamarł w mroku.
                                                           ***
O ósmej z rana byli już po śniadaniu. Pożegnawszy się z rodzicami, Jacek i Joanna odjechali w kierunku szpitala.    


166.


- A powiedzcie, co tam u Karola? Trzeba do niego koniecznie wpaść. - Spytała Joanna.
- Tu nie mam dobrych wieści. Jest w szpitalu, chyba nie jest z nim za dobrze. – Powiedział smutno tata Jacka. – Cały czas ktoś u niego siedzi.
- To nie jest dobra wiadomość, musimy wpaść jutro do niego. Prawda Jacku?
- Może zrobimy tak: Ja z rana zawiozę cię szpitala, potem pozałatwiam sprawy i w drodze powrotnej zajadę po ciebie?
- Dobry pomysł. Hmm.. Chyba przyszła kolej na niego…
- Też się tego obawiamy, podobno niknie w oczach. Dobrze że akurat przyjechaliście. Nie chcę krakać, ale to może być już jego z wami pożegnanie…
- To aż tak jest już źle?...
Zamilkli, przeżuwali jeszcze w ustach ostatnie kęsy potrawy. Mama Jacka wstała i stawiając na stół ciasto spytała. – Herbata? – Przytaknęli wszyscy. Weszła więc do kuchni by wstawić wodę. Kubki już tam stały na tacy…

wtorek, 4 września 2012

165.

Dni szybko mijają, zwłaszcza że Jacek i Joanna przewartościowując swoje życie, nauczyli się korzystać z tego co zsyła im los. Nauczyli się cieszyć tym co jest, a nie smucić z tego co los  im poskąpił lub zabrał.
Życie jest życiem i trzeba go brać jakim jest. Dlatego więc po obrządku, korzystali z tego co wyrosło w lesie. Chodzili obydwoje i zbierali to, czym obdarzał ich aktualnie las. Były to jagody, zioła. Czasem wybierali się, jak to mówili na łowy. Jeździli nad jeziorowe szuwary by zapolować na kaczki, lub wstawali raniutko by skradając się za krzakami, ustrzelić zająca lub sarnę. Dzięki wprawnemu oku Jacka, nigdy nie wracali z pustymi rękami.
Po powrocie, obydwoje oprawiali i przygotowywali zwierzynę, lub gotowali konfitury z zebranych owoców. Dawało to im wiele niesamowitej satysfakcji.
Tak to toczyło się pomału ich życie w leśnej głuszy…

Tak też i zastał ich weekend. Po obiedzie w piątek, wzięli swoje wcześniej spakowane tobołki i zapakowawszy je do samochodu, wyjechali tak, by nie śpiesząc się zbytnio dojechać do rodziców na kolację.
Droga minęła im, jak zwykle, bez przygód. Zatrzymali się nawet po drodze przy wodospadzie i pomoczyli sobie nogi w jego chłodnej wodzie. Było już wszak lato, a temperatura dochodziła dziś do trzydziestu stopni. Tylko brak stroju, odwiódł ich od zamiaru kąpieli w uroczym bajorku…
                                                           ***
Gdy zajechali czekała już na nich kolacja. Rodzice wiedzieli przecież o ich przyjeździe dzięki założonemu niedawno w ich domu radiotelefonowi. W każdej chwili mogą się już swobodnie między sobą komunikować bez niczyjego pośrednictwa. Ten wynalazek prawie zdominował ich całą rozmowę przy kolacji.