Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 października 2012

181.

Czas minął im bardzo przyjemnie. Poruszyli wiele tematów dotyczących ich planów i życia w nowej rodzinie…  No i zarazem dosyć pracowicie, bo co chwilę rozmowę przerywało im nowe szarpnięcie żyłki i uciekający pod wodę spławik.
Nie mieli już takiego szczęścia jakie mieli na początku, ale złapali sporo ryb mniejszych. Przy okazji poznali się lepiej i oto chyba w tym wyjeździe Jackowi chodziło. Rozmowa bardzo ich do siebie zbliżyła. Żartowali i śmieli się poruszając wiele tematów.
Zapomnieli się łapiąc ryby tak, że nie spostrzegli na brzegu Joanny, jak stała krzyczała i machała do nich ręką. Pierwszy spostrzegł ją Jacek, szturchnął łokciem Adasia i pokazał mu mamę kiwnięciem głowy. Dotarło do nich, że zapomnieli o umowie i nie zdążyli na czas wrócić na brzeg. Złożyli szybko sprzęt i popłynęli w jej kierunku. Gdy dopływali, usłyszeli jej dźwięczny głos.
- Ogony ryb nie zwisają z łódki więc pewnie nic nie złapaliście?
Oni tylko smutni przyznali jej rację kiwnięciem głowy. Jednak gdy dopłynęli, nie dało się ukryć obfitego połowu i pokazali jej wiadro pełne ryb.
- Udało nam się, udało. Jak na pierwszy raz to się nam poszczęściło.
- Gratuluję, - powiedziała – prawie tak jak obiecywaliście… Teraz pakujcie się na wóz, bo trzeba je poskrobać. To będzie wasza działka, a ja zajmę się smażeniem. Zgłodnieliście?
- Ojej, faktycznie, skrobanie… - Miny im zrzedły. – Nie da się tego jakoś obejść?
- No ja tego nie poskrobię, mogę tylko trochę pomóc. Ale resztą obiecuję, się zająć już sama. Niestety taki układ.
- No cóż, to do roboty. A skrobiemy tu, czy w domu.
- Tam będzie nam wygodniej. Na stole przy studni, bez pośpiechu. W międzyczasie rozpalę w piecu i rozgrzeję patelnię. Zobaczymy cóż to wam udało się złapać.
Gdy skończyli ładować wszystko na wóz, Jacek przejął stery i ruszyli wolno, głośno dzieląc się wrażeniami, pod górę ku domowi stryja. 


niedziela, 28 października 2012

180.

Gdy dopłynęli do miejsca, Okazało się że była to jedna z tych sztucznie utworzonych wysepek pływających, których początek dały pływające kępki traw. Tą porastały już nawet krzaki. Ale nikt by nie zaryzykował wejścia na jej ażurową powierzchnię.
Jakimś cudem zakotwiczyła ona na podwodnej górce, ale dno na łowisko się nie nadawało. Było za głęboko, a i dno było jakieś takie, ubogie.
- To co - spytał Jacek  - jakieś propozycje?
- Wracamy bliżej brzegu. Tam jest niedaleko i ciekawie wygląda.
- Jacek chwycił za wiosła i wkrótce znaleźli się na miejscu.
- Zarzucić kotwicę kapitanie?
- Owszem, zaczynamy połów marynarzu Adamie.
Adam wręczył Jackowi wędkę, a sam zajął się rzucaniem zanęty w pobliskie zakola.
- Tu będzie dobrze. – Powiedział. - I wziął potem też wędkę do ręki.
Zarzucili i przypatrywali się w swoje nieruchomo tkwiące na powierzchni wody spławiki. Siedzieli tak kilka minut. Aż Adam wreszcie spytał.
- No i co?
W tym właśnie momencie spławik Jacka zaczął podrygiwać i gwałtownie skrył się pod powierzchnią wody. Jacek uniósł gwałtownie kij i zaciął. Poczuł opór, ale to nie była duża sztuka. Wyciągnął ją szybko i bez trudu. Okazało się że była to półkilogramowa płotka.
                                                            ***   


piątek, 26 października 2012

179.

- Jeszcze mi się ręce trzęsą. Dzięki że pomogłeś mi ją wyciągnąć. Ale się mama zdziwi gdy ją zobaczy. Ciekawe co z nią zrobi? Ledwo się mieści w naczyniu.
- Opłacało się rano wstawać co nie?
- Oj tak. Może teraz popłyniemy dalej, w inne miejsce? O tam, pod tą wysepkę.
- Nie ma sprawy mistrzu. Płyniemy. Może i mi się uda coś złapać, nie musi być wcale aż tak dużego.
Jacek wziął wiosła w ręce i skierował dziób łódki w kierunku wysepki. Była ona oddalona o spory kawałek jeziora, więc podróż zajęła im trochę czasu.
Wypłynęli dalej od brzegu. Woda zmieniła barwę na ciemniejszą i bardziej szafirową. Odbijał się w niej poszarpany obraz nieba, z kilkoma niewielkimi chmurkami. Wiał już lekki wietrzyk, który marszczył wodę niewielkimi falami. Już nie byli sami. Na łące pod lasem, pojawiło się stadko saren, a wysoko na niebie pojawił duży cień ptaka. Być może był to orzeł. Z rozpostartymi skrzydłami szybował łapiąc coraz aktywniejsze o tej porze, prądy wznoszące.
Widok ze środka jeziora rozpościerał się przed nimi bajeczny. Nawet Adaś przestał przygotowywać sprzęt wędkarski i zaczął przyglądać się brzegom. Byli tylko oni i przyroda.
- Pięknie tu prawda? – Powiedział Jacek. – Takich zakątków nie zostało już wiele. Mamy szczęście, że daleko stąd do dużych miast. Cisza spokój, wolne brzegi bez domków, hałasu i motorówek. Miejmy nadzieję że zachowa się w takim stanie jak najdłużej.
- Może zrobią w tym miejscu rezerwat, albo park krajobrazowy?
- Być może. Nie chciał bym żeby odkryto tu jakieś złoża i postawiono duże fabryki z dymiącymi kominami. Albo żeby zostały te tereny odkryte przez przemysł turystyczny ze swoimi kurortami, plażami i bezmyślnymi wczasowiczami.
- To było by straszne.
- Mam nadzieję że ten zakątek zostanie przez nich nie odkryty jak najdłużej. Bo myślę że jednak sam się on nie może obronić przed zakusami tych ludzi. Rezerwat tak, ale hotele i pensjonaty? Chociaż niestety, wiem że różnie kończą takie wspaniałe miejsca. Są różne punkty widzenia, zależą na jaki popadną grunt. Pieniądz ludziom robi wodę z mózgu.
Powiedzenie, że każdy dureń ma swój rozum, akurat tu i w tym kontekście do mnie nie przemawia…          


środa, 24 października 2012

178.

- Spokojnie, musi trochę powalczyć. Zmęczy się. Nie daj mu tylko schować się w krzaki czy wpłynąć pod łódkę. Pomalutku, teraz trochę podciągnij. – instruował Adama – Widzisz, uspokaja się, zaraz się zmęczy i będziemy go pomału holować.
- Łatwo ci mówić…
- Dasz radę, będę ci pomagał. Przekręcę trochę łódką, o tak. Spróbuj podkręcić kołowrotkiem, idzie? – wychylił się i podregulował hamulec kołowrotka.
- Walczy. Zobacz jak żyłka się napina i przecina wodę. To coś większego.
- Szybko traci siłę, to nie olbrzym, ale kilka kilo ma na pewno. Dasz radę, to pierwsza taka sztuka w twoim życiu?
- Tak, pierwsza. Łapałem takie do pół kilo, ta to, oj jak szarpnęła!!!
- Dasz radę. Musi walczyć, to ma w naturze. Ale jak się taką wyciągnie, to dopiero jest satysfakcja. Przekręcę łódkę, stanę bokiem. Uważaj gdy podpłynie, nie może uciec pod łódkę. Przygotuję podbierak. Ale się kręci...
- Chyba słabnie, będę powoli ją holował.
- Podnieś wędkę pionowo do góry, podobno przy powierzchni, przestaje walczyć.
- Jest, zobacz jaka duża, widać jak płynie.
- Kieruj ją na podbierak, spróbuję ją złapać. Idzie, o tak, dobrze, to nie takie proste. Jest!!!
Jacek przeniósł podbierak nad ponton, położył na dnie i wyjął haczyk z pyska ryby.
-Sukces Adam, to największa sztuka jaką widziałem. To chyba Amur, może trzy, cztery kilo. To nie jest popularna tu ryba. Ale nas zmordowała… 


poniedziałek, 22 października 2012

177.

Gdy zaczęli łowić, słońce dawno już wyszło za widnokrąg. Lekka mgiełka z zakątków jeziora odleciała na delikatnym zefirku, sprowokowanym przez zmianę temperatur. Panowała cisza. Od czasu do czasu jakaś ryba wyskoczyła nad powierzchnię wody, lub zapluskało w pobliskich szuwarach.
- Słyszałeś? – Spytał cichutko Adasia. – Żerują. To dobrze.
- Pewnie poczuły naszą zanętę. Ciekawe czy trafiliśmy w ich gusta z tym co założyliśmy na haczyk.
- Zobaczymy. Zresztą przecież nie ostatni raz tu przyjechaliśmy wędkować. Musimy pouczyć się trochę tego fachu. Myślę że będzie dobrze. Początkującym szczęście sprzyja.
Zamilkli na chwilę. Obserwowali spławiki, linię szuwarów. Potem wzrok ich skierował się wyżej, ku pagórkom i majaczącym w oddali górom. Był to zachwycający widok. Podziwiali go sami, nikogo w okolicy nie spostrzegli. Byli tylko oni i przyroda.
Nagle, jeden ze spławików, ten w pobliżu szuwarów zniknął i żyłka szybko zaczęła się naprężać. Adaś ledwo zdążył chwycić wędkę, złapał ją w ostatniej chwili.
- Mam ją, powiedział stremowany. Co teraz? – Spytał.
- Podciągnij ją trochę, trzeba zaciąć rybę. Kołowrotek zaczął trzeszczeć na hamulcu.
- To coś większego. Kurcze, nie wiem co robić. - Panikował.


wtorek, 16 października 2012

176.

- Nie będę ci ojcem. – Powiedział Jacek. - Nawet nie mam takiego zamiaru. Ale postaram ci go w pewnym sensie zastąpić. Myślę że mnie takiego zaakceptujesz.
- Wiem. Rozumiem. Wszystko się zmieniło, ale to minie. Wiem że chcecie dobrze, dziadkowie sporo czasu mi to tłumaczyli.
- To dobrzy ludzie. Przez pewien czas byli między młotem a kowadłem. Rozumieją to dobrze, wiedzą co mówią… To nie jest tak, że mama która cię bardzo kocha, nie chciała się tobą zajmować gdy byłeś mały. Po prostu nie mogła i nie dano jej szansy.   
- Wiem o tym. Znam całą historię.
- Teraz, tak się wszystko ułożyło, że straciłeś ojca, ale zyskałeś prawdziwą rodzinę. Pewnie wiesz o tym, że możesz na nas ze wszystkim liczyć.
- Wiem, miałem czas to wszystko przemyśleć. Spokojnie. Czemu o tym wspomniałeś? Myślę że nie dałem wam ku temu powodu?
- Nie, uchowaj Boże… Tylko tak postanowiłem, przy okazji powiedzieć, że bardzo się cieszymy z tego, że jesteś z nami. Dodaje to nam skrzydeł, sensu w życiu. Każdy z nas przewartościował od nowa swoje życie. Bardzo bym chciał żebyśmy stworzyli szczęśliwą rodzinę, byśmy o wszystkim sobie mówili.
- Tak też będzie. Nie przejmuj się na zapas. Będzie dobrze.
- To chyba ja powinienem powiedzieć te słowa… - Zaśmiał się Jacek. – No jak tam, sprzęt gotów. Musimy teraz gdzieś zaparkować.
- Myślę że tam, przy tej kempie zarośli będzie dobrze. Podpłyń tam. Ja nałożę przynętę, a ty sypniesz zanętą.
- Polegam na tobie, ja się na tym nie znam. Słyszałem tylko o tym. Tu się zakotwiczyć?
- Było by dobrze, starczy sznura?
- Starczyło. No to bierzmy się do roboty… 


czwartek, 11 października 2012

175.

- W którą stronę płyniemy, - zapytał Jacek kiedy byli już na wodzie.
- Może na razie popłyńmy w tą stronę przy brzegu. Nie oddalajmy się za daleko. Ty na razie powiosłuj, a ja przygotuję sprzęt. Rozejrzyjmy się na razie.
- Może popłyniemy tam, do tego drzewa po drugiej stronie? Brzeg wygląda interesująco i widziałem tam raz gościa na łódce.
- Jestem za. Wygląda na przyjemne miejsce i woda się tam nie marszczy od wiatru.
- Nie wygląda głęboko. Trzeba będzie znaleźć miejsce i zanęcić. Na co łapiemy? Na robaka, ciasto?
- Na początek ty na robaka, a ja na ciasto i zobaczymy co przyniesie lepszy skutek.
- OK. Szykuj sprzęt.   
- Mieszkasz tu kilka lat. Dlaczego zdecydowałeś się tu zamieszkać? Ty nie musiałeś się ukrywać, mogłeś zostać na farmie lub zamieszkać w mieście. Dlaczego?
- Po tym wypadku o którym ci opowiadałem, chyba zacząłem pomału przewartościowywać swoje życie. To nie była chwila, olśnienie. Trochę to trwało. – odpowiedział Jacek.
- Nie widziałem już sensu pracy dla samego siebie. Pomnażania majątku, bogacenia się. To był dla mnie szok. Kochałem swoją rodzinę, wiedziałem dla kogo i po co każdego ranka wstaję do obrządku. Potem już wszystko nie było takie same.
Zacząłem się zastanawiać i doszedłem do wniosku że takie życie straciło dla mnie sens. Przestało mnie, tak jak mówisz, rajcować.
To była już duża farma, kredytów nie było, więc sprzedałem ją za dobrą cenę i zamieszkałem sam, tu, przy lesie. Wybudowałem dom, robiłem to na co miałem ochotę. Jak nie miałem to nie robiłem nic. Trudno nie było, w banku miałem sporo oszczędności, trochę zarobiłem na funduszach. Byłem takim panem dla siebie. Nie ukrywam miałem na początku depresję, potem mi przeszło. Przyzwyczaiłem się.
Tutaj później poznałem Joannę… Nie miałem planu, ale zakochałem się... Znowu. Urzekła mnie jej osobowość, pewne podobieństwo do Laury. A może tak na mnie zadziałała tak długa samotność… Ale fakt faktem, skończyło się to tak jak widać. I jestem szczęśliwy.
- Zapomniałeś już o Laurze i Lenie?
- Jak by ci to powiedzieć… Nigdy o nich nie zapomnę. Jak się zakochasz to poznasz to uczucie. Zostaną ze mną na zawsze, bardzo żeśmy się kochali, wszystko razem robili. Moje całe życie to były one. Teraz jakby ten obraz lekko przyblakł, co innego stało się ważne, ale nie da się zapomnieć tak wspaniałej części swojego życia. – Uśmiechnął się do swoich myśli.
- Chyba już mimo wszystko jesteś szczęśliwy… Takie sprawiasz wrażenie.
- Jestem. Dzięki wam, znowu mam jakiś cel w życiu. Zacząłem planować, cieszyć się życiem… Jestem już innym człowiekiem, doświadczonym przez los, co innego jest dla mnie ważne niż onegdaj. Myślę że z twoja mamą nadajemy na tych samych falach.
- Może kiedyś i my zaczniemy nadawać na tych samych falach…
- A chciałbyś?
- Jesteś dobrym człowiekiem. Bardzo bym chciał…  - Obydwaj się uśmiechnęli do swoich myśli. Zamilkli na chwilę. Zdawali się bardzo zaabsorbowani pracą…    


wtorek, 9 października 2012

174.
   

Wyładowali sprzęt z bryczki niedaleko wody. Łódka już od wczoraj była napompowana. Mieli wypłynąć na jezioro i powoli poznawać to nieznane dotąd im środowisko. Byli optymistami, ale byli pierwszy raz na rybach. Musieli by mieć sporo szczęścia by coś złapać…
- To co, kochani. Zostawiam was samych. Poradzicie sobie?
- Jasne, damy sobie radę, zapowiadali śliczną pogodę. Tylko nie zapomnij po nas przyjechać. Tyle ryb nie wtargamy sami na górę…  
- Przyjadę na pewno. A może wziąć jakąś przyczepkę na ryby – zaśmiała się Joanna żartując.
- Wystarczy że po nas przyjedziesz. - Odpowiedział zaaferowany Jacek. To było jego pierwsze takie doświadczenie, no i był odpowiedzialny za Adasia. Zestresowany nie bardzo wiedział w co najpierw ręce włożyć, a jednocześnie nie chciał pokazać przed młodzieńcem że się tremuje. Udawał że nad wszystkim panuje.
- Nie Martw się będzie dobrze. Damy sobie radę.
- No to na razie. Wio… - Powiedziała i odjechała zostawiając ich samych.
- To co? - Spytał Jacek – proponuję wszystko włożyć do łódki i wiosłować. W międzyczasie będziemy przygotowywać sprzęt. OK.? Szkoda dnia.
- Zgoda - przytaknął Karol. – do roboty, wodujemy i okrętujemy siebie i sprzęt.
Zaśmieli się wesoło. – Tylko nie zapomnijmy wiosła…   

sobota, 6 października 2012

173.

Nie śpieszyli się zbytnio z wyjazdem. Nic ich nie goniło. Wystarczy że zajadą do domu pod wieczór. Umówili się z Adasiem, że zabiorą go po obiedzie, niech jeszcze pobędzie z dziadkami, to ostatni taki dzień. Później zamieszka już z mamą i Jackiem.
Z rana, gdy wstali, zjedli śniadanie i pojechali zrobić zakupy. Potem wpadli na cmentarz. Zapalili świeczkę Karolowi, odwiedzili przy okazji grób Laury i Leny. Zadumali się tu nieco nad tym co przynosi życie, jak czasem zaskakuje i zmienia plany. Jak może też przewartościować całe dotychczasowe życie.
Do domu rodziców wrócili po południu. Przed obiadem mieli jeszcze czas by się spakować. Gdy samochód był już gotowy do drogi, zostali zaproszeni do stołu wesołym okrzykiem mamy. A że dziś była piękna i słoneczna pogoda, zjedli obiad na tarasie.
Potem, pożegnali się z rodzicami Jacka, obiecali że zobaczą się niedługo i pojechali po Adasia. Adam wraz z rodziną właśnie kończył posiłek. Był spakowany, jednak nie mogli odmówić dziadkom i dali się namówić jeszcze na kawę i ciasto. Siedzieli u nich z dobrą godzinę. Rozmawiali o swoich planach, o tym że chętnie będą gościć u siebie Adasia, o zaproszeniach zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Panowała bardzo przyjemna atmosfera.            Gdy już zbierali się do wyjazdu, temat zszedł na osobę Karola i jego niedawny pogrzeb. Zakręciła się wszystkim łezka z oku, a poza tym okazało się że wszyscy z obecnych, byli dziś na cmentarzu. Umówiwszy się na następną wizytę, Joanna, Jacek i Adam wsiedli do auta i udali się w kierunku River Fog. Było piękne letnie popołudnie, po drodze mijali piękne widoki, więc wszystkim udzielił się nastrój sielskich, wesołych i pogodnych wakacji.
W wspaniałych humorach, jeszcze przed zachodem słońca dojechali na miejsce. Jutro mieli się rozpakować, a pojutrze pojechać nad jezioro na ryby. Joanna nie miała ochoty nudzić się czekając na branie ryb na łódce, więc mieli ją podrzucić do domku jej stryja, gdzie miała na nich czekać i zająć się porządkami. Obiecali jej, że nałapią tyle ryb ile sami ważą.
                                                           ***
W między czasie mieniły się plany. To Joanna miała podwieźć ich nad jezioro, by nie musieli tracić czasu. Miała  pojechać do domu stryja i przyjechać po nich w południe. Poza tym koń byłby na oku i nie dręczyły by go tam tak muchy i komary.
Jak postanowili tak też i zrobili. Wyjechali z domu przed świtem, na miejscu byli o świcie.