180.
Gdy dopłynęli do
miejsca, Okazało się że była to jedna z tych sztucznie utworzonych wysepek
pływających, których początek dały pływające kępki traw. Tą porastały już nawet
krzaki. Ale nikt by nie zaryzykował wejścia na jej ażurową powierzchnię.
Jakimś cudem
zakotwiczyła ona na podwodnej górce, ale dno na łowisko się nie nadawało. Było za
głęboko, a i dno było jakieś takie, ubogie.
- To co - spytał
Jacek - jakieś propozycje?
- Wracamy bliżej
brzegu. Tam jest niedaleko i ciekawie wygląda.
- Jacek chwycił za
wiosła i wkrótce znaleźli się na miejscu.
- Zarzucić kotwicę
kapitanie?
- Owszem, zaczynamy
połów marynarzu Adamie.
Adam wręczył Jackowi
wędkę, a sam zajął się rzucaniem zanęty w pobliskie zakola.
- Tu będzie dobrze.
– Powiedział. - I wziął potem też wędkę do ręki.
Zarzucili i przypatrywali
się w swoje nieruchomo tkwiące na powierzchni wody spławiki. Siedzieli tak kilka
minut. Aż Adam wreszcie spytał.
- No i co?
W tym właśnie momencie
spławik Jacka zaczął podrygiwać i gwałtownie skrył się pod powierzchnią wody. Jacek
uniósł gwałtownie kij i zaciął. Poczuł opór, ale to nie była duża sztuka. Wyciągnął
ją szybko i bez trudu. Okazało się że była to półkilogramowa płotka.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz