Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 stycznia 2012

80.

- Niewiarygodna historia, dziwny zbieg okoliczności. Proszę nabieraj sobie. – zachęcała
- Myślałeś że tak szybko znajdziesz właściciela?
- Nie, w ogóle mi to nie przyszło do głowy. Zacząłem się już do niego przyzwyczajać. Tak naprawdę to myślałem że zostanie ze mną na zawsze.
Powoli jedli i gawędzili. Potem zaczęli przeskakiwać z tematu na temat. Joanna wypytywała o zdrowie rodziny stryja, o Jacka rodzinę, o zakupy. Gdzie był i o czym rozmawiano. Gdy przeszli do kawy i deseru, Jacek zaczął opowiadać o spotkaniu z Weroniką, historii ich przyjaźni i ich wspólnej wyprawie na cmentarz.
                    - Potem przejechaliśmy się po miejskich ulicach i odwiozłem ją do domu. - zakończył opowieść - Cieszę się że akurat dane było nam się spotkać. Dobrze że jej się przynajmniej powiodło. Zawsze wspominała że jej marzeniem jest podróż do Europy. 
                    - No cóż, moim też… - powiedziała smutno – Jednym się uda spełnić marzenia innym nie.
                    - A ja nie mam ochoty jechać tak daleko. – wtrącił - Tu jest mi dobrze, mam rodziców, chodzę na spacery, czasem poluję, poznałem ciebie.
                    - Bardzo mi miło… Ale czy nie uważasz że aby docenić to co się ma, trzeba poznać różna miejsca? Przecież jest tyle piękniejszych miejsc niż to. Nie mówię że tu mi się nie podoba, ale tyle jest miejsc godnych zobaczenia. No jeśli nie Europa, to na przykład Chiny. Zupełnie inne, klimatyczne pejzaże.  
                    - Artystyczna dusza z ciebie, chodzisz z głową w chmurach, wrażliwość wychodzi ci uszami… - zażartował - Nie wiem, ale nie chce mi się nigdzie stąd wyjeżdżać. Tutaj wszystko jest znajome, po prostu pewniej się tu czuję.
                    - Pewnie masz rację, ale mnie ogarnia czasem tęsknota za czymś zupełnie obcym, za jakimś nowym wyzwaniem…
                    - No właśnie, nowe wyzwanie, mieliśmy iść na spacer. - przypomniał Jacek -  Sprzątamy i idziemy?
                    - Jasne. Ty posprzątaj ze stołu, a ja pozmywam.
Zabrali się do roboty. Jackowi sprytnie poszło, więc wziął ścierkę i pomógł Joannie wycierać jeszcze mokre talerze. Gdy skończyli, podziękowała mu i patrząc sobie w oczy, uśmiechnęli się do siebie.
                    - Wszystko? No to,.. Idziemy.
                    - Mam pomysł. Stryjek mi przysłał dobre wino. Może weźmiemy je ze sobą? Szklaneczki, koc i posiedzimy sobie na polanie?
                    - Wspaniały pomysł. Masz jakiś koszyk czy coś, żeby można było wygodniej nieść?
                    - Jest w sypialni, tam gdzie koc, taka fajna torba na ranię, zaraz przyniosę. A ty weź z kredensu lampki. Może zawiń je w ściereczkę, jest w szufladzie nisko.  - Jacek posłusznie wykonał polecenie – Już mam, kładę na stole.
                    - Ja też, zostało wino, jest w spiżarce, zaraz przyniosę. I wezmę jeszcze ciastka. - Szybciutko się uwinęła. -
                    - To co, wszystko? – spytał gdy się spakowali - Skinęła głową i wyszli z domu.

Na trawie Joanna zdjęła buty. Z wyraźną przyjemnością szła dalej boso. Odrzuciła włosy do tyłu i z podniesioną głową patrzyła w górę.
- Dzisiaj nie widać kluczy, nie słychać gęgania. Pewnie ptaki zrobiły sobie wolne w podróży.
- Myślę że odpoczywają, jak już raz się wybiorą, to konsekwentnie lecą dalej. Taki jest zew natury.
Jacek patrzył z przyjemnością na Joannę idącą nieco przed nim. Zaobserwował znaczącą zmianę w jej zachowaniu, ubiorze. Gdy ją poznał była zagubiona i nieprzystępna. Odpowiadała półsłówkami, zdawkowo, tylko na wywołany temat. Teraz sama inspiruje rozmowę i cierpliwie dyskutuje obserwując rozmówcę. Często się śmieje i wyczuć można zupełną swobodę w obronie własnych racji. Ubiera się śmielej i bardziej kolorowo. Jej postać stała się bardziej powabna a nawet kokietująca. Bardzo mu się podobała ta odmiana.

Ta jej pewność siebie, poczucie własnej wartości. Zauważył, że poczuła się przy nim bezpiecznie. Mile połaskotało to jego ego. Dzięki temu i on czekał na ich spotkania. Prawie tak jak za czasów jego małżeństwa, przy Laurze. Czuł że jest komuś potrzebny.
Wyrównał się z nią i powiedział.
                    - Jest tu jakaś inna ścieżka na polanę, przez las?
- Tak, ale jest dłuższa. Chodź pokażę ci… Rośnie przy niej śliczny staruszek grab, a raczej dwa. Są splecione razem pniami. Powiadają że są to zaklęte w niedoli dwa losy ludzkie. Rosną tak ku przestrodze, by zawsze pamiętać o potrzebujących. Opowiadana jest o nich legenda. Jesteś jej ciekawy?

poniedziałek, 30 stycznia 2012

79.

- Mamy już wszystko, rozładowałem. Teraz pójdę rozprząc konia i uwiążę go na trawie.
                    - OK. Słuchaj, przy wejściu leży przygotowany powróz.
- Znalazłem - krzyknął i podszedł do wozu.
                                                                                                                      ***
- No i jak tam? Gotowe? – zapytał gdy stanął w drzwiach.
- Jest jeszcze kilka pakunków, ale te mogą poczekać. Napijesz się czegoś?
- Może czegoś zimnego.
- Jest chłodna lemoniada, zrobiłam ją z pigwy i kompotu mirabelkowego. Jest orzeźwiający.
-Wspaniale.
- Mam jeszcze ciasto, a może chcesz coś konkretnego?
- Eee, prawdę mówiąc… To od śniadania nie jadłem. A ty?
- To zróbmy tak, zjedzmy obiad, bo jest przygotowany. Zjemy go razem bo ja właściwie, to go tylko polizałam próbując, a później zjemy deser. Co ty na to? –spytała podając mu napój.
- Dla mnie brzmi wspaniale.
- A potem, jak masz ochotę, pójdziemy się przejść. Może do lasu, może na polanę. 
- Doskonale… Jak wstałem dzisiaj rano, i zobaczyłem że jest śliczna pogoda, to od razu zechciało mi się wybrać na konną przejażdżkę. Mówię ci, było cudownie. Trzeba wykorzystywać taką śliczną pogodę. Pewnie już niewiele zostało takich dni do mrozów. 
- No to pójdziemy się przejść na polanę. Ja od twego wyjazdu byłam tam tylko raz. Wyszłam trochę pomalować. Była wtedy piękna pogoda. Siedziałam tam kilka godzin, malowałam i podziwiałam. Na niebie widziałam sporo odlatujących w kluczach gęsi. Widziałam stadko nisko lecących łabędzi, co głośno cięły powietrze skrzydłami. Starałam się je namalować, ale nie wyszły dobrze. Wczoraj w domu je poprawiałam.
                    - O kurcze, gęsi, kaczki odlatują, Ostatni moment udać się na polowanie. A może już za późno?
                    - Może, ale te leciały widać z daleka. Tutejsze pewnie się tak nie śpieszą. No, zaraz będą ziemniaki. Mięso, duszone już gotowe. Zrobię jeszcze mizerię.
                    - Może pomogę ci pokroić ogórki?
                    - Jak masz chęć, to proszę. – Radośnie podała mu stolniczkę z nożem i ogórki. - Jeszcze masz wkrój szczypiorek, mam trochę koperku, a ja spróbuję znaleźć stryjostwa śmietanę do zalania. Powiedz mi, bo już z ciekawości trudno mi wytrzymać, Kumu oddałeś Rusłana?
                    - Wiesz, jak wracałem od twojego stryja, to pies biegł obok wozu. W pewnym momencie zaczął się dziwnie zachowywać, węszył i podbiegł daleko na łąkę do bawiącej się tam małej dziewczynki. Z początku nie wiedziałem o co chodzi. Ale gdy zobaczyłem że się znają…
I tu Jacek, zaczął opowiadać, barwnie i ze szczegółami, całą historię odnalezienia się właścicielki Rusłana. Joanna, krzątając się, spoglądała na Jacka, uśmiechała się i wypytywała ciekawie o detale.
Gdy skończył, wszystko już było gotowe i stało na stole. 

niedziela, 29 stycznia 2012

78.

          Joanna już go wyglądała. Gdy wjechał na podwórek, stała na środku i uśmiechała się.
- Nareszcie, już nie mogłam się doczekać. Myślałam że o mnie zapomniałeś.
- Dzień dobry, przywiozłem towary, szanownej dobrodziejce.
Odpowiedział wesoło zsiadając z wozu. Wczoraj miałem przyjechać, ale pogoda nie pozwoliła. Wybaczy aśćka biednemu kurierowi?
                    - Wybaczę jaśnie panu. – Joanna podjęła żartobliwy ton Jacka – Ciężką jegomość miał  podróż?
                    - Oj pani… całą drogę siąpiło i padało na przemian. Zmarzłem poza tym na kość.
                    - I nie przeziębił się waść?
                    - Oj niewiele brakowało. Gdy wróciłem, od razu zrobiłem sobie gorącą kąpiel. Po niej, tak przyjemnie się zrobiło, że zaraz poszedłem do łóżka.
                    - A gdzie waść zapodział Rusłana? – Powiedziała rozglądając się wokół.
                    - Oddałem małej właścicielce… ale to długa historia. Opowiem ją później. Teraz trzeba by było rozładować wóz.
                    - No to podjedź bliżej domu, będzie bliżej nosić.
                    - Wszystko jest popakowane w skrzynki, paczki, torebki. – mówił Jacek podjeżdżając – I wyszło, że jest tego sporo. Gdy ja wyładowałem swoje zakupy, to się zastanawiałem gdzie to wszystko się zmieściło. U ciebie pewnie będzie podobnie. Gdzie chcesz bym je zaniósł?
                    - Na razie tam, w kąt kuchni przy drzwiach, później się tym zajmę. Na pewno długo będę układać to wszystko na swoje miejsca.  
                    - To ja będę nosić a ty pokazuj tylko gdzie stawiać.
                    - W porządku. - odpowiedziała posłusznie.
                    - To są skrzynki od stryjostwa, potem będą twoje zakupy z listy.
Rozładowywanie trwało dłuższą chwilę. Joanna sprawdzała pakunki, co one zawierają. Co powinna rozładować w pierwszej kolejności, a co może poczekać. Niektóre paczki nosiła od razu do spiżarki, a nawet układała od razu na półki. Cieszyła się jak dziecko z prezentów wujostwa. Co chwila słychać było jej zachwyty i radosne odgłosy.
                    - Jacek, wspaniale! Można by zrobić bal. Ale dużo tego wszystkiego. Jedzenia jest na tygodnie. Nie muszę teraz kombinować co ugotować.
                    -  Dobrze że jest jesień, więc nie musisz się martwić, że przez upał coś się zepsuje.
                    - Masz rację, muszę w nocy wpuszczać do spiżarki zimne powietrze. Szkoda by było coś zmarnować.

piątek, 27 stycznia 2012

77.

Gdy wjechał na podwórek, był już późny ranek. Czuprynę miał rozwianą, a koń dyszał zziajany.
Zrobił spory okrąg. Zaczął od szybkiego kłusu po leśnych ścieżkach, a skończył na galopie po obrzeżach lasu i zakrętach rzeki. Był zmęczony, ale szczęśliwy. Zeskoczył z konia, zdjął siodło i puścił go by ochłonął na trawie. Ze strumienia przyniósł do koryta wody. Koń podszedł i spragniony zaczął pić łapczywie. Nie było wyjścia, musiał przynieść jeszcze jedno wiadro wody. Gdy to zrobił, wszedł do domu, umył się i przebrał. Postanowił godzinkę odsapnąć zanim wyjedzie do Joanny. Wyszedł na taras, usiadł w fotelu i nie wiedział kiedy się zdrzemną.
Nie spał długo. Odpoczynek na świeżym powietrzu wspaniale zregenerowały jego siły. Wstał, przeciągną się, przespacerował po tarasie i nie mogąc znaleźć sobie miejsca, zaczął szykować się do drogi.
Zaprzągł konia. Wziął na wszelki wypadek kurtkę, zamknął dom na skobel i pomału wyruszył w drogę. 
                                                                                                  *** 

czwartek, 26 stycznia 2012

76.

Rano wstał wesolutki jak skowronek. Za oknem świeciło słońce i wróciło przyjemne ciepło. Jak zwykle z rana rozpalił w piecu i wstawił wodę na kawę. Przemył twarz wodą i wyszedł na podwórek. W porównaniu z ostatnimi dniami, wróciło lato. Wszystko w słońcu szybko się nagrzewało. W lesie ptaki przypomniały sobie że umieją śpiewać, a rośliny że potrafią kolorowo wyglądać. Wciągnął w płuca świeże krystalicznie czyste powietrze. Popatrzył na dolinę, na las. Trzeba wykorzystać te ostatnie słoneczne dni. Nie ma co siedzieć w domu. Naszła mu wielka ochota  na konną przejażdżkę. 
Wrócił do domu, zaparzył kawę i zrobił kanapki z kupionej konserwy, świeżego chleba z piekarni i pomidorów. Popatrzył i  doszedł do wniosku że brakuje mu na nich jajka z majonezem. Szybciutko, dopóki jeszcze wesoło trzaskał ogień w piecu, wstawił i ugotował dwa jajka. Wyszedł na taras, wypił łyk aromatycznej kawy i spojrzał na dolinę. Dziś była ona radosna, kolorowa i cała skąpana w słońcu. Kochał to miejsce, ten zapach i wesołe odgłosy dochodzące z lasu.
Zadumał się. Nigdy nie był typem samotnika i pustelnika, brakowało mu czasem kompana, kogoś z kim mógłby razem obserwować, przeżywać i cieszyć się tymi widokami. Nie widząc nikogo tygodniami, brakło mu rozmów, żartów, czasem nawet dyskusji. Dopóki nie poznał Joanny, nie zdawał sobie sprawy że bywa samotny i tęskni za towarzystwem…
Skończył kawę i przeszedł do kuchni. Jajka już się ugotowały, przelał je zimną wodą i zdjął skorupkę. Pokroił je na stolniczce, ułożył na wierzchu kanapek i posmarował majonezem. Usiadł przy stole i zaczął jeść z apetytem. Gdy skończył, wylał do kubka resztę kawy i wypił. Potem pozmywał i posprzątał ze stołu.
Mógł teraz albo zaprząc konia do wozu i pojechać do Joanny, lub przejechać się konno po lesie, poczuć wiatr we włosach w niecce doliny. Wybrał to drugie. Było jeszcze wcześnie i nie chciał jej broń boże obudzić. Osiodłał konia i pognał przed siebie.
                                                                                                  ***

środa, 25 stycznia 2012

75.
Chmury na niebie powodowały że dziś dzień przedwcześnie zmierzał ku końcowi. Spojrzał gospodarskim okiem na całe obejście i gdy uznał że wszystko jest OK, wrócił do domu.  Postanowił posprzątać i rozpalić ogień w jeszcze nie ostygłym piecu.
Gdy wzrok jego spoczął na jajkach, naszła mu wielka ochota na smażone, z dużą ilością cebulki i kiełbasy. Usmażył je, zmielił i zaparzył kawę, ukroił chleb i usiadł do tak zastawionego stołu. Jadł pomału z widoczną satysfakcją. Smakowały znakomicie, zwłaszcza że dodał do nich mieszanki matczynych ziół.
Po posiłku, jak to miał w zwyczaju, usiadł w fotelu, trzymając w jednej ręce kieliszek z nalewką, w drugiej ulubionego skręta.
W zaciszu domu i po pracy, mógł spojrzeć spokojnie,  na to w czym uczestniczył w ostatnich dniach. Był usatysfakcjonowany, to co zaplanował było zrobione. Poznał wielu ludzi, rozmawiał z wieloma dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Chciał się tymi wrażeniami jak najszybciej podzielić z Joanną. Postanowił że nawet jeśli jutro będzie brzydka pogoda, to pojedzie do niej. Musi przecież zawieźć przesyłkę z jej domu i zakupy. Po długiej chwili błogiego lenistwa, wstał, umył się i wszedł do sypialni. Położył głowę na posłaniu i za chwilę już smacznie spał.
                                                                               ***

wtorek, 24 stycznia 2012

74.
               Ranek przywitał Jacka ciężkimi, ciemnymi, pełnymi deszczu chmurami. Było cieplej niż wczoraj, ale opady były bardzo obfite. Nie padało cały czas. Fale deszczu napływały, zagłuszając wszystko dookoła i cichły, gwałtownie się urywając. Dziś sama aura nie pozwala mu nigdzie ruszyć się z domu. Wyjazd do Joanny będzie musiał poczekać. 
W przerwach między opadami Jacek pomału rozładowywał wóz. Paszę i inne gospodarskie zakupy rozładował w szopie. Resztę nosił i rozpakowywał w domu. Okazało się że tego było nawet sporo. Na wozie popakowane i ułożone równo, nie zajmowały dużo miejsca. Ale przyniesione i ułożone w pokoju, tworzyły niezły bałagan. Jacek gdy wszystko zniósł do domu, zastanawiał się jak też mu się to wszystko zmieściło na wozie.  


Najwięcej zakupów, zrobił spożywczych. Spiżarka znowu zaczęła pękać w szwach. Radowało to oczy Jacka, bo wiedział że będzie mógł już odżywiać się znowu różnorodnie. Kończyło się już mięso, ale jedna wyprawa myśliwska na dzika czy sarnę powinna rozwiązać i ten kłopot. Będzie mógł już i zaprosić nawet na obiad Joannę. Pod koniec dnia deszcz ustał i zaczęło się przejaśniać. Postanowił coś zjeść i zobaczyć czy wszystko w porządku w jego gospodarstwie.
Przez okres wyjazdu nic się nie zmieniło. Tylko kury nie próżnowały i zniosły przez ten czas sporo jajek. Ułożył je w misce i zaniósł do domu. Po chwili znowu wyszedł, teraz by się obrządzić i poukładać wszystkie potrzebne w gospodarstwie zakupione towary na swoich miejscach. 

poniedziałek, 23 stycznia 2012

73.

Gdy wjechał na podwórek, zaczynało zmierzchać, a koń był cały mokry z wysiłku. Całą drogę siąpiło, od rzeki przestało na szczęście już tak wiać. Jednak droga do domu wznosiła się cały czas pod górkę. Mimo że Jacek jechał dłuższą i łagodniejszą trasą, koń zmęczył się bardzo, ciągnąc załadowany ciężkimi pakunkami wóz.
Wóz wstawił do szopy. Zmarznięty nie miał ochoty dziś go rozładowywać. Zaprowadził tylko konia do stajni, wytarł do sucha słomą. Dał jeść, pić i przykrył go na noc derką.  Gdy wszedł do domu od razu rozpalił w piecu i wstawił wodę na gorącą kąpiel. Nie rozbierał się, wyszedł zaraz z wiadrami po wodę do strumienia i po drzewo do pieca bo nie zostało go za wiele. Po powrocie mógł się już spokojnie zdjąć ciężkie ubranie i rozwiesić wilgotne na oparciach krzeseł. Usiadł przy stole, wyjął z torby termos z kawą i nalał do kubka. Wypił łyk i skrzywił się, była już za chłodna. Wylał ją do pomyj i zaparzył sobie nowej. Zostało jeszcze kilka kanapek które zrobiła mu mama. Rozpakował je i pomału zaczął je jeść. Gdy w pokoju zrobiło się już ciepło i woda na kąpiel wreszcie się zagrzała. Rozebrał się i zanurzył w jej zadowolony. Balię postawił koło pieca na którym grzała się jeszcze w garnku woda. Mógł dolewać ją w razie potrzeby do wanny, gdy ta robiła się zimna. Na twarzy pojawił mu się błogi uśmiech. Wreszcie było mu  ciepło.
                                                                               *** 

piątek, 20 stycznia 2012

72.

Jechał przez miasto opustoszałymi jeszcze o tej porze ulicami. Mrok przed nim rozświetlały tylko nieliczne, uliczne latarnie. Gdy wyjechał z miasta ogarnęła go ciemność. Księżyc gdzieś się zapodział i tylko daleko na wschodzie nieśmiało jaśniała lekka poświata skradającego się wolno dnia.
Miasto zaczęło znikać w oddali. Zbliżał się do ciemniejącej w oddali ściany lasu. Im był bliżej tym była bardziej wyraźna. Światło świtu wdzierającego się przebojem na niebo, zaczęło rozświetlać wszystko dookoła. Tylko zachód był cały czas pogrążony w ciemnościach. Wolno, ale regularnie ciemna strefa ta się zwiększała. Zajmowała coraz więcej miejsca na niebie, by w końcu ujawnić napływające zewsząd ciężkie, deszczowe chmury. W połowie szerokiej, żwirowej drogi, po której jechały czasem obładowane drzewem ciężarówki, zaczęło mżyć. Wzmógł się wiatr, wszędzie docierało przenikliwe zimno.
Jacek wyciągnął z torby termos i nalał do kubka gorącej kawy by się rozgrzać. Nie mógł się doczekać kiedy wreszcie skręci w drogę prowadzącą do rzeki. Miał teraz wiatr prosto w oczy, tam powinien się nieco skryć za pagórkami zaroślami przez co nie powinno tak na niego wiać.
To chyba był najmniej przyjemny dzień tej jesieni. Opatulił się szczelniej płaszczem i kocem, skulił się i cierpliwie podążał wolno dalej obładowanym wozem. Z grzbietu konia, mimo że droga nie była jeszcze nazbyt ciężka, dostrzec można było unoszącą się mgiełkę, a z jego nozdrzy wydobywającą się parę.
                                                                               ***

czwartek, 19 stycznia 2012

71.

Zaterkotał budzik. Jacek otworzył zaspane oczy. Było jeszcze zupełnie ciemno. Od zasłoniętego okna, dochodził słaby promyk światła z ulicznych latarni. Wstał, zapalił światło, wszedł do łazienki. Obmył twarz z resztek snu lodowatą wodą. Spojrzał w lustro. Wczoraj się nie golił, więc twarz pokrywał mu ciemny zarost. Trzeba było by się ogolić, choć nie bardzo miał na to ochotę. Namydlił twarz kremem i zaczął maszynką ścinać swój twardy zarost. Zastanawiał się jaka będzie dziś pogoda. Nie słyszał szumu deszczu na poddaszu, więc raczej nie pada. Może prognoza pogody przesunie się nieco w czasie i dojedzie suchy do domu? Wątpliwe, ale czasami przecież można, puścić wodze fantazyjnych życzeń.  
                    Skończył się golić i poddał się zwykłej porannej toalecie. Umył zęby, uczesał się, posmarował twarz kremem. Świeży i pachnący wyszedł z łazienki, wziął bagaż i wyszedł z pokoju. Na schodach już paliło się światło. Mama wstała i krzątała się w kuchni. Cichutko przygotowywała Jackowi prowiant na drogę. Tata był jeszcze w łazience.
                    - Jestem już gotów – powiedział stając w kuchennych drzwiach. Dzień dobry.
                    - Cześć synku, jak się spało? Już kończę, może napijesz się kawy? – Zasypała Jacka pytaniami.
Jak każda matka, denerwowała się nieco przed wyjazdem syna. Ma przed sobą wszak, kilka ładnych godzin jazdy w ciężkim terenie i prawdopodobnie przy fatalnej pogodzie. Nie będzie zbyt bezpiecznie.
                    - Kawy się chętnie napiję i wezmę do termosu. Krotka dzisiaj ta noc, ale spało mi się dobrze. Dziękuję.
                    - Kawa już czeka, a termos już gotowy. Masz ochotę coś zjeść przed podróżą, czy jest za wcześnie…
                    - Nie mam ochoty na nic, ale do kawy zjem kawałek ciasta.
                    - Siadaj do stołu, zaraz nam nakryję. Ooo słyszę ojca, w samą porę, chodź wypijesz z nami kawę.
- Witajcie ranne ptaszki, świergolicie dziś wesoło od samego rana.
- Chodź, dołącz do nas.
- Wiecie że nie pada i widać gwiazdy na niebie? – oznajmił siadając przy stole.
- Wspaniała wiadomość tato. Może uda mi się dziś nie zmoknąć. Trzeba to wykorzystać i zaraz wybierać się w drogę.
- Pomogę ci zaraz zaprząc konia.
- Ale musisz się ciepło ubrać, jest bardzo zimno, na termometrze prawie zero stopni.
- Wezmę kurtkę, kocem nakryję nogi, jak będzie trzeba mam jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy. Nie zmarznę.
- Napij się jeszcze gorącej kawy. Będzie ciebie grzała od środka.
Jacek zjadł kawałek ciasta, zapił kawą i zwrócił się do ojca.
- To co idziemy?
- No tak,  trzeba by było. Wstajemy!
Ubrali się i wyszli na podwórek. Ranek był faktycznie zimny, poza tym trochę wiało, co potęgowało jeszcze nieprzyjemne odczucie chłodu. Wyprowadzili konia ze stajni i zaprzęgli do wozu. Jacek wrócił do domu, wziął swoje klamoty i odebrał z rąk mamy prowiant na drogę. Położył wszystko pod ławkę.
                    - To co, zostańcie z Bogiem, pora się pożegnać. Nie wiem kiedy się spotkamy, pewnie jak zwykle za jaki miesiąc, półtora.
                    - No to szczęśliwej podróży, dowidzenia. Pozdrów Joannę od nas.
- Pa synu, uważaj na siebie.
- Dziękuję, trzymajcie się.
Jacek wgramolił się na wóz, przykrył się kocem i pomachał na rodzicom pożegnanie. Powoli wyjechał na drogę przez otworzoną śpiesznie przez ojca bramę. Odwrócił się i zamachał do nich ostatni raz. Do zobaczenia!..
                                                                                                  ***

środa, 18 stycznia 2012

70.

Z wazy, biorąc talerze od wszystkich mama nalewała po kolei smaczną jarzynową zupę.  Zapanowała na kilka minut cisza, przerwana czasem siorbnięciem, lub mlaśnięciem, jako że każdy zdążył zgłodnieć do posiłku. Gdy zjedli zupę, mama zebrała brudne talerze i zaniosła je do kuchennego zlewu. Zaraz wróciła i wszyscy nałożyli sobie duszone mięso z tłuczonymi kartoflami i sałatę z jogurtem i szczypiorkiem. W międzyczasie wypili po kieliszku nalewki, za pogodę i zachwalali kuchnię mamy, co bardzo ją radowało.  
                    Na deser było ciasto. Tym razem nie robione przez mamę, ale kupione w cukierni. Były to cieniutkie płatki ciasta przekładane wybornym kremem. Ciasto nie było grube, ale warstw posiadało chyba kilkanaście. To z tego powodu, ciasto to jest prawie nie do wykonania w domowych warunkach. Do tego była kawa i zrobiona przez mamę lemoniada.
                    Siedzieli długo przy stole, rozmawiając i plotkując o minionym dniu, znajomych i pogodzie. Jacek bardzo lubił te chwile spędzone z rodzicami. Panowała swobodna atmosfera, co i rusz przerywana śmiechem i żartami. Chciał się wygadać, łapczywie chłonął klimat tych rozmów, gdy jutro wyjedzie będzie za nimi tęsknił. 
                    Ściemniło się, a oni wciąż gadali. W pewnym momencie Jacek spojrzał na zegarek i oznajmił.
                    - Bardzo milo się z wami rozmawia, ale jutro skoro świt muszę wyjechać. Muszę się jeszcze spakować i wykąpać, no i wyspać.
                    - To ja ci przygotuję kanapki na podróż i spakuję rzeczy dla ciebie, byś jutro mógł je zabrać.
                    - A ja napoję i nakarmię konia. O której chcesz wyruszyć?
                    - Jesteście wspaniali. Myślę że przed trzecią muszę wstać by raniutko wyjechać. Niewiadomo jeszcze jaka będzie pogoda. Myślę że nie będzie lało. Najlepiej od razu założę płaszcz od deszczu i ubiorę się ciepło. Budę na koźle rozłoży się raz dwa.
                    - To my wstaniemy rano by się z tobą pożegnać.            
                    - No to dobranoc. Idę do łazienki i się pakować. Pa.
                    -Dobrej nocy…

                                                                                                  ***

wtorek, 17 stycznia 2012

69.

                    - Bardzo miło i z atrakcjami spędziłem z wami czas. – powiedział Jacek gdy wszedł do salonu – Bardzo wiele wrażeń miałem tym razem. Aż nie chce się wracać do domu.
                    - Widzisz jakiś problem, zostań. Masz tu swoje miejsce…
                    - Wóz już mam załadowany. – odpowiedział uśmiechając się – W puszczy też jest wspaniale. Najlepszy jest ten brak pośpiechu i odpowiedzialności. Robisz coś jak chcesz i gdy chcesz. Pełna swoboda. Podoba mi się to. Żal z tego rezygnować.
                    - Ale wiesz że z czasem nadoje ci ta swoboda …  - powiedziała zatroskana mama.
                    - Wiem. Ale pozwólcie że jeszcze w ten sposób pożyję. Pewnie wrócę za jakiś czas, ale nie teraz. Nie jestem jeszcze gotów.
                    - Jesteś jeszcze młodym, silnym mężczyzną. Możesz żyć jak chcesz. Tylko pamiętaj, bądź gotów, nie strać szansy gdy się taka trafi. Bądź w odpowiednim czasie we właściwym miejscu.
                    - To co synu, wypijemy coś do obiadu?
                    - Bardzo chętnie, ale nie za dużo. Jutro ciężka trasa przede mną.
                    - Jacek, przecież mówię, wypijemy, a nie się napijemy… - Zażartował.
                    - A więc wypić możemy.
Ojciec przyniósł z kredensu kieliszki i nalewkę. Gdy je napełniał, mama już kończyła nakrywać do stołu.
                    - Smacznego. – powiedziała – Nakładajcie sobie.
                    - Nie wiecie czasem jaka będzie jutro pogoda?
                    - Pogodynka zapowiada zachmurzenie i niestety, mżawkę.
                    - Szlag by to… Nie mogło by to być sucho i słonecznie?
                    - A więc, wypijmy i do apetytu i za pogodę. – wtrącił się do rozmowy ojciec. – Aby nie padało.
                    - Amen!

poniedziałek, 16 stycznia 2012

58.

- Ooo, nareszcie jesteś. Jak się udała wycieczka? – spytał tata Jacka, robiąc porządki na podwórku.
- Było bardzo sympatycznie. Objechaliśmy całą okolicę, byliśmy na cmentarzu. Pogadaliśmy sobie. Potem odwiozłem ją do brata. Fajnie mieszkają. Mają nowy dom, bardzo nowocześnie urządzony. Nie z przepychem, ale bramy, zasłony mają na piloty. Bardzo praktyczne urządzenie. Podoba mi się. Nie pokazywali wszystkiego, bo się śpieszyłem. Zaraz się pożegnaliśmy. Umówiliśmy się że następnym razem jak będę to wpadnę na kawę.
- Im się nieźle powodzi. Mają swoją fabryczkę gdzie szyją bieliznę i takie tam.
- Myślą teraz o rozbudowie i dokupieniu nowoczesnych maszyn. Nie wyrabiają się z zamówieniami.
- Mama kończy przygotowywać obiad. Chodź obrządzimy konia, wstawimy bryczkę do środka.
- Bardzo przyjemnie się jeździ w zaprzęgu. Cicho, nigdzie nie śpieszno.
- Pojechać na spacer, to wspaniała rzecz, ale do pracy… Tylko samochód, motor lub rower. Bo co z koniem zrobisz przez osiem godzin gdy jesteś w pracy? Nie ma park-stajni. Nie te czasy, każdy się teraz śpieszy. A koń potrzebuje spokoju, wyczuje gdy człowiek się śpieszy lub się denerwuje i sam staje się nerwowy. Żywe stworzenie przecież.
- Masz rację, w mieście jest inaczej, a i na wsi teraz żyje się inaczej. Też ten ciągły pośpiech, pogoń za pieniądzem.
Skończyli co mieli zrobić i udali się do domu gdzie mama widząc przez okno że mężczyźni wracają, kończyła śpiesznie nakrywać do stołu.
-Myjcie się i chodźcie do stołu. – Krzyknęła w ich stronę gdy usłyszała otwierające się drzwi.
                                                                               ***

piątek, 13 stycznia 2012

57.

Pojechali od razu na przedmieścia, zobaczyć miejsca gdzie spędzali najwięcej czasu w dzieciństwie. Weronika spoglądała na osuszone bagna, na wyrównane górki i rowy. Na wykarczowane drzewa i krzewy.  
- To nie jest to co kiedyś. – oznajmiła – Jestem rozdarta na pół gdy to oglądam. Z jednej strony pamiętam to miejsce gdy byliśmy dziećmi i chciałabym powrotu do wieku dziecięcego. Z drugiej strony, dużą część roku te tereny były niedostępne. Błoto po kolana, koleiny, nie do przejścia i przejechania. Teraz przynajmniej zrobili tu drogę żwirówkę, wyrównali teren. Można wyjść z dziećmi, z wózkiem, lub z psem na spacer. Ptaszki śpiewają, wiaterek wieje. Widoki podobne, a i pospacerować można już swobodnie.
- Masz rację, cena postępu. Ale nie chciałbym wracać do tych ciężkich czasów, o których opowiadali nasi rodzice, dziadkowie. Jedynie pragnąłbym by wróciła młodość. Beztroskie lata, gdy nie martwiliśmy się o nic.
Objechali miasteczko szerokim kołem, by zobaczyć jakie nastąpiły zmiany. Podziwiali gęstą nową zabudowę i dziwili się ileż to ludzi przez ten czas się tu osiedliło. Patrzyli z górki, na niskie rozległe płaskie dachy, nowych fabryk, magazynów, marketów. Podziwiali jak ich miasteczko się w ostatnich latach się zmieniło i rozwinęło.
Potem wjechali do miasta. Przejechali się nowymi szerokimi ulicami. Przy których wybudowano biurowce, szkoły, sklepy. Zajechali do centrum miasta, ciesząc się że tylko oni, bryczką, mogą się tu przejechać po deptaku i starówce. Samochodom wjazd jest zabroniony. Miasto się rozwijało i przekształcało w aglomerację. Upodobniało się do innych miast w tym regionie. Traciło swój klimat i autentyczny tradycyjny wygląd. Taka jest siła postępu…
Jacek skierował się w stronę osiedla gdzie Weronika zatrzymała się u swego brata.  
- Wspaniała przejażdżka Jacek, dziękuję ci bardzo za tą lekcję wspomnień. Jak wspaniale jest zobaczyć po latach miejsca gdzie się dorastało. Poczuć te stare, dziecięce klimaty.
- Sam chciałem zrobić taką wycieczkę. Jednak w twoim towarzystwie udała się wspaniale. Cieszę się bardzo…
- Mam nadzieję że się spotkamy gdy zajadę tu następnym razem?
- Z miłą chęcią, musisz tylko napisać wcześniej kiedy się wybierasz. Możesz wybrać się z rodziną, mogę udostępnić swój domek w puszczy.
- Dzięki. To jest możliwe, ale mało prawdopodobne by cala rodzina w tym samym czasie miała wolne. – zaśmiała się-
Ale dziękuję. Chciała bym tu kiedyś spędzić urlop, naładować akumulatory. 
- W każdym bądź razie jesteś zaproszona. Pamiętaj…
Wjechali w osiedlową wyłożoną kostką drogę.
- No i jesteśmy na miejscu. Który to domek?
- Ten żółty na końcu ulicy. Jeszcze raz dziękuję.
- I ja dziękuję, bardzo sympatyczne, niespodziewane spotkanie.  
Jacek przed domkiem, zeskoczył z wozu i podając Weronice dłoń, pomógł jej zsiąść.
- Zajdziesz?
- Raczej nie, ale się przywitam…
                                                                                                  ***
56.

                    - Najlepiej lubię te chwile, gdy groby są posprzątane. Palą się znicze. Można w końcu usiąść na ławeczce i zagnębić się we wspomnieniach. Zawsze spędzam tak sporo czasu.
                    - Masz tu niestety wszystko co najbardziej kochałeś.
                    - Tak to prawda. Zawsze miło wspominam te nasze domowe imprezy i grille, gdy byliśmy jeszcze wszyscy razem. Gdy do nas bardzo często wpadałaś. 
                    - Nie mieliście mnie dość?
                    - Nie, zawsze wpadałaś gdyśmy się ciebie spodziewali. To na kawę, to na ciasto. Wiesz że byłaś bardzo mile widziana. Poza tym nigdy nie zajechałaś z pustą ręką. Ten odgłos skutera poznałbym wszędzie…
                    - To były wspaniałe czasy. Byliśmy tacy młodzi i mieliśmy tylu znajomych. Teraz gdzieś się wszyscy porozjeżdżali, pochowali po domach. Fajnie było by się spotkać po latach. Zobaczyć czy się jeszcze poznamy, co się pozmieniało, jak teraz wyglądamy.
                    - Dobry pomysł, ale jak się teraz odnaleźć? Nie ma nikogo kto by się tym mógł zająć i pozbierał aktualne adresy.  
                    - Yhm, oraz powiadomił wszystkich, zebrał o jednej porze w jednym miejscu. Szkoda że to niewykonalne. - Rozmarzyła się Weronika i spytała Jacka.
                    - Powiedz jak się pozbierałeś po tym wszystkim. O tej tragedii pisałeś w liście. Moja rodzina też wspominała. Jak się uporałeś z tym wszystkim, jak stanąłeś na nogi.
                    - Tak naprawdę to wcale się nie pozbierałem. Nigdy już nie będzie jak było. 
I opowiedział o swoim zwątpieniu, o długotrwałym odrętwieniu. O tym jak postanowił rzucić wszystko i zamieszkać w lesie. Daleko od ludzi. Jak pomału wspomnienia zaczęły blednąć i zaczął powracać do życia. Jak może teraz zajechać na cmentarz i odczuwać smutek, nie tylko cierpienie jak wcześniej. Nigdy od tamtej pory nie odwiedził swojego starego rancza. Nie ma odwagi.
                    Gdy po długiej opowieści Jacka, chwila milczenia zaczęła im się wydawać wiecznością, Weronika zapytała…
                    - To co jedziemy?
                    - Chyba już najwyższy czas. Zajedziemy jeszcze do moich rodziców?
                    - Już nie. Pożegnałam się już z nimi. Chciała bym jeszcze spędzić czas z rodziną, bratem…
                    - To przejedźmy się jeszcze po okolicy i odwiozę cię do nich.
                    - Dobra myśl. Wstali z ławki i pomału zeszli do bryczki.
                                                                                                  ***

czwartek, 12 stycznia 2012

55.


                    - Mam przyjaciółkę, w Szwajcarii, co opiekuje się tam starszą kobietą. Pochodzi z Polski. To jest złota kobieta, o wspaniałym charakterze. Tylko ona może wytrzymać z tą babką. Babcia nie ma Alzheimera, ale podeszły wiek zabrał jej i pamięć i wszystkie wspomnienia. Wszystko co przeżyła, się jej przeplata, wszędzie widzi zagrożenie i wrogów. Czasem jest nie do wytrzymania i nie do opanowania. Nie wiem Jacek, dożyć takiego wieku i nie mieć żadnych wspomnień? Ona nie pamięta nawet imion swoich dzieci. Nie wiem czy bym chciała dożyć takiej starości. Raczej nie… Gdy jest źle, przyjaciółka wzywa znajomego lekarza który daje babce środki uspokajające. Soboty i niedziele ma wolne, przyjeżdża wtedy do niej rodzina. Gdyby nie to, mogła by zwariować.  
A tak odpocznie i znowu do pracy. Rodzina zna całą sytuację i płaci jej każde pieniądze byleby tylko się nią opiekowała. Pewnie tylko  dlatego dalej u nich pracuje. Jakoś się z nią dogaduje i ma takie pokłady cierpliwości i tolerancji w sobie. Podziwiam ją.
                    - Pewnie gdyby nie ona, rodzina oddała by ją do domu opieki.
                    - Jacek, ale kto z nią wytrzyma! Jej dzieci od czasu do czasu, ale obcy ludzie… Naprawdę nie chciałabym dożyć takiej starości.
                    - Nikt nawet nie myśli że do takiego stanu może dojść. A przecież takich starczych chorób jest dużo i nie ma jak im pomóc. Lekarstwa działają trochę na skutki, ale nie cofają choroby. Taki Alzheimer, leki hamują rozwój choroby, łagodzą skutki. Ale choroba postępuje i z czasem i tak wszystko się zapomina. No ale co zrobisz, takie jest życie…
Zobacz, ale napadało liści. A kilka dni temu wszystko ładnie posprzątałem. - powiedział Jacek gdy doszli na miejsce.  
                    - Ale zobacz jakie śliczne drzewo rośnie w pobliżu.
                    - No i ono jest sprawcą całego zamieszania. Usiądź sobie na ławeczkę, a ja trochę posprzątam.  
Jacek zajął się sprzątaniem. Pożyczył nawet na chwilę grabie, od kobiety sprzątającej groby w pobliżu. Rozmawiali o cmentarzu. O tym jaki jest piękny. O tym ile pracy potrzeba by został taki jaki jest. Wspominali jego dziadków. Powrócili do czasów kiedy żyli. Do atmosfery jaką byli otoczeni.
W końcu gdy było posprzątane, Jacek mógł położyć kwiaty i zapalić znicze. Usiadł z westchnieniem na ławce koło Weroniki. 

środa, 11 stycznia 2012

54.

          - Pięknie położony cmentarz, zawsze mi się podobał. – Powiedziała Weronika gdy podjechali pod bramę.             
                    - Chyba wszystkim się podoba. Ja się tu wspaniale czuję. Poza tym wszyscy kiedyś spoczniemy w takim miejscu, więc każdy powinien się tu dobrze czuć… 
                    - No, ale na razie mi się nie śpieszy. Niech odpoczywają w spokoju, tylko ci którzy muszą tu leżeć.  
                    - Jasne, nikomu się nie śpieszy. Ale miło jest wiedzieć że się kiedyś spocznie w miłym miejscu.
Wzięli z  bryczki kwiaty i reklamówki ze zniczami.
                    - Tak naprawdę to tylko raz przechodziłem obok grobu twoich rodziców. To gdzieś tu niedaleko, na prawo.
                    - Mhm, Pochowaliśmy ich na miejscu dziadków. Miejsce już było, grób się sypał.
                    - Acha to tam gdzie kiedyś stał ten metalowy płotek z dwoma mosiężnymi krzyżami?
                    - Tak… Że też pamiętasz…
                    - Kiedyś nie było tylu grobów na cmentarzu… A pamiętam, bo chyba tylko dwa groby były ogrodzone płotkami.
                    Doszli i stanęli naprzeciw grobu jej rodziców. Pomnik był czarny, granitowy z dużym szerokim krzyżem. Wysoki na tyle, by ludzie podczas procesji na święto zmarłych, nie stąpali po nim. Nie miał ozdobników, ani miejsca na kwiaty, przez co sprawiał wrażenie bardzo solidnego
                    - Ktoś tu był niedawno. Pomnik nie zakurzony, mało wokół liści.
Weronika położyła wiązankę po środku płyty. Zmiotła lekko dłonią, kilka liści leżących na grobie.
                    - Możesz zapalić znicze? – spytała.
                    - Jasne.
Jacek wziął do ręki najpierw jeden znicz. Zdjął pokrywkę i dołączoną do niego długą zapałką, zapalił gruby knot. Delikatnie postawił go obok krzyża. Potem to samo zrobił z drugim zniczem.  
                    - Długo się będą palić, mają duże wkłady. – powiedział.
Weronika poprawiła je by stały symetrycznie, po obu stronach krzyża.
                    - Piękny wiek, obydwoje przekroczyli osiemdziesiątkę. I prawie zaraz po sobie zmarli.
                    - Tak, dwa lata to niewiele. Zwłaszcza że żyli ze sobą prawie sześćdziesiąt.
                    - Pamiętam, byli zawsze uśmiechnięci i skorzy wszystkim do pomocy. Mili ludzie.
                    - To były inne, cięższe czasy. Ludzie, nie tak jak teraz, pomagali sobie, spotykali się, robili sami zabawy. Cieszyli się życiem. Teraz nauczyli się narzekać, czekają aż ktoś im wszystko zrobi. Kiedyś było inaczej, wszyscy byli ze sobą zżyci. Było ciężko, ale i zawsze było można na kogoś liczyć.
                    - Ciekawe jaki będzie świat za następne pięćdziesiąt lat.  
                    - Fajnie by było się o tym przekonać… Idziemy dalej?
                    - Mhm. - Ruszyli w kierunku grobów rodziny Jacka.

wtorek, 10 stycznia 2012

53.

                    Przejechali się po znajomych uliczkach, które każde z nich przemierzało wiele razy. Na których przeżywali przygody, pierwsze miłości. Którymi chodzili do siebie w odwiedziny, do sklepów, szkoły. Co chwilę im się coś przypominało, komentowali te zajścia i z rozrzewnieniem śmiali się z minionych chwil.
Uliczki te towarzyszyły im od zawsze. Od lat dziecięcych, gdy z rodzicami chodzili trzymając się za ręce i gdy już dorośli, chodzili tam ze swoimi kolegami i sympatiami.  
                    Później wjechali na nowe, szersze ulice, gdzie panował ruch i gwar. Podziwiali jak ich miasto się zmienia, rozwija. Komentowali ileż to powstało nowych sklepów, butików, biur i urzędów. Jak się zmienili ludzie, czym jeżdżą.  Co robią, gdzie się uczą,  pracują i wypoczywają.
Jak ten świat pędzi. Gdy oni byli dziećmi nikt nie myślał o asfaltowych drogach, komputerach, i luksusowych samochodach. Żyło się wolniej, bardziej dla siebie, dla rodziny. Teraz, jakby na pokaz, Zobaczcie co mam, w czym chodzę, kogo znam. Ludzie bardziej przywiązują wagę do tego w czym mieszkają, gdzie jeżdżą na urlop, z kim się ich widzi.
Doszli do wniosku że na zmianę mentalności ludzi, wpływają media. Prasa, telewizja. One w filmach pokazują jak inni sobie radzą. W wiadomościach co się dzieje na świecie. Z czasem ludzie stają się wygodni. Przestają mieć swoje zdanie, dostosowują się do większości. Słuchają stronniczych mediów, mniej się odwiedzają rozmawiają ze sobą. Życie ich staje się coraz płytsze.
Każdy chce zarobić, więc i media szukają afer. Poważnych jest mało, poza tym często dostają od bogatych rządzących lub biznesmenów po łapach. Szukają więc i rozdmuchują zwykłe wiadomości do rangi afer. Nierzadko się mylą i niszczą życie niewinnych ludzi i ich rodzin. A co raz poszło w eter, to nawet jeśli się przeprosi, nie powraca już do poprzedniego stanu i nie zwraca im dobrego imienia. Se la vie. I w mediach są ludzie porządni i sprytni dorobkiewicze.
- Dlatego wiadomościom nigdy nie wolno ufać w stu procentach. – oznajmił Jacek. -  Miałem już tego wszystkiego dość, dlatego mieszkam daleko w lesie, bez telewizji i telefonu.
- Muszę ci przyznać rację. Patrząc na to co przeżyłeś, chyba też bym tak postąpiła. Nie wiem jak się podniosłeś po takiej stracie. Nawet nie chcę sobie tego wyobrazić. Podziwiam cię. Dla mnie to też był szok. Latami dochodziłam do siebie. Byliście mi tacy bliscy. Ja nie byłam wtedy sama, miałam Marka, rodzinę,  poza tym dzieliło nas tysiące kilometrów. Z jednej strony żałuję że mnie tutaj nie było i nie wspierałam ciebie. Ale z drugiej nie wiem czy z tym wszystkim bym sobie poradziła.
- Weroniko, wiesz co… Dziękuj Bogu że ciebie wtedy tu nie było. Ciężko było, naprawdę nie wiedziałem co robić. Teraz mam już dystans, minęło tyle lat. Ale jednak gdy wspominam te chwile po prostu panikuję.
- Wierzę. – zamilkli na chwilę - Wiesz co, wpadnijmy na chwilę na cmentarz. Odwiedzę swoich rodziców. Wpadniemy na groby Laury i Leny…
- Doskonały pomysł. Zajedziemy po drodze do kwiaciarni, kupimy znicze, worki na śmieci bo teraz strasznie się kurzy i liście spadają.
- Miałam to zaproponować. Jedźmy więc. 
Jacek pogonił konia i pojechali w kierunku, jego kwiaciarni.
                                                                                                  ***