Łączna liczba wyświetleń

piątek, 20 stycznia 2012

72.

Jechał przez miasto opustoszałymi jeszcze o tej porze ulicami. Mrok przed nim rozświetlały tylko nieliczne, uliczne latarnie. Gdy wyjechał z miasta ogarnęła go ciemność. Księżyc gdzieś się zapodział i tylko daleko na wschodzie nieśmiało jaśniała lekka poświata skradającego się wolno dnia.
Miasto zaczęło znikać w oddali. Zbliżał się do ciemniejącej w oddali ściany lasu. Im był bliżej tym była bardziej wyraźna. Światło świtu wdzierającego się przebojem na niebo, zaczęło rozświetlać wszystko dookoła. Tylko zachód był cały czas pogrążony w ciemnościach. Wolno, ale regularnie ciemna strefa ta się zwiększała. Zajmowała coraz więcej miejsca na niebie, by w końcu ujawnić napływające zewsząd ciężkie, deszczowe chmury. W połowie szerokiej, żwirowej drogi, po której jechały czasem obładowane drzewem ciężarówki, zaczęło mżyć. Wzmógł się wiatr, wszędzie docierało przenikliwe zimno.
Jacek wyciągnął z torby termos i nalał do kubka gorącej kawy by się rozgrzać. Nie mógł się doczekać kiedy wreszcie skręci w drogę prowadzącą do rzeki. Miał teraz wiatr prosto w oczy, tam powinien się nieco skryć za pagórkami zaroślami przez co nie powinno tak na niego wiać.
To chyba był najmniej przyjemny dzień tej jesieni. Opatulił się szczelniej płaszczem i kocem, skulił się i cierpliwie podążał wolno dalej obładowanym wozem. Z grzbietu konia, mimo że droga nie była jeszcze nazbyt ciężka, dostrzec można było unoszącą się mgiełkę, a z jego nozdrzy wydobywającą się parę.
                                                                               ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz