Łączna liczba wyświetleń
wtorek, 18 grudnia 2012
czwartek, 6 grudnia 2012
190. Kołysanka :Na
Wojtusia z popielnika”.
cyt! iskierka zgasła.
Patrzy Wojtuś, patrzy, duma,
łzą zaszły oczęta,
czemu żeś mnie oszukała?
Wojtuś zapamięta.
Już ci nigdy nie uwierzę
iskiereczko mała.
Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz,
ot i bajka cała.
Z popielnika na
Wojtusia
iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę.
Bajka będzie długa.
Była sobie raz królewna,
pokochała grajka,
król wyprawił im wesele
i skończona bajka.
Była sobie Baba Jaga,
miała chatkę z ciasta,
a w tej chatce same dziwy,iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę.
Bajka będzie długa.
Była sobie raz królewna,
pokochała grajka,
król wyprawił im wesele
i skończona bajka.
Była sobie Baba Jaga,
miała chatkę z ciasta,
cyt! iskierka zgasła.
Patrzy Wojtuś, patrzy, duma,
łzą zaszły oczęta,
czemu żeś mnie oszukała?
Wojtuś zapamięta.
Już ci nigdy nie uwierzę
iskiereczko mała.
Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz,
ot i bajka cała.
piątek, 30 listopada 2012
189. „Dorotka” Janina Porazińska.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała ranną rosą, ranną rosą,
i tupała nóżką bosą, nóżką bosą.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i w południe, i w południe,
kiedy słonko grzało cudnie, grzało cudnie.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i z wieczora, i z wieczora,
gdy szło słonko do jeziora, do jeziora.
Teraz śpi już w kolebusi, w kolebusi,
na różowej, na podusi, na podusi.
Chodzi Senek koło płotka, koło płotka:
"Cicho bo tam śpi Dorotka, śpi Dorotka...
( Melodia tej piosnki przypominają mi zawsze ojca)
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała ranną rosą, ranną rosą,
i tupała nóżką bosą, nóżką bosą.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i w południe, i w południe,
kiedy słonko grzało cudnie, grzało cudnie.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i z wieczora, i z wieczora,
gdy szło słonko do jeziora, do jeziora.
Teraz śpi już w kolebusi, w kolebusi,
na różowej, na podusi, na podusi.
Chodzi Senek koło płotka, koło płotka:
"Cicho bo tam śpi Dorotka, śpi Dorotka...
środa, 28 listopada 2012
188. Śmierć komara.(Piosenka z
XIXw.)
( Piosenka śpiewana naszym
dzieciom przez moją mamę)
Coś tam w lesie stuknęło,
coś tam w lesie huknęło.
A to komar z dębu spadł,
złamał sobie w krzyżu gnat.
coś tam w lesie huknęło.
A to komar z dębu spadł,
złamał sobie w krzyżu gnat.
Komar upadł w korzenie,
potłukł krzyże i golenie.
Oj komarze, nieboże,
nic już ci nie pomoże...
potłukł krzyże i golenie.
Oj komarze, nieboże,
nic już ci nie pomoże...
Przyleciało wilków sześć,
komarowe ciało zjeść.
komarowe ciało zjeść.
Komarowa nie dała,
wszystkie wilki przegnała.
wszystkie wilki przegnała.
Pyta mucha komara:
Gdzie cię będę chowała?
Pochowajcie w gęstwinie,
grób uwijcie w wiklinie.
grób uwijcie w wiklinie.
Przyleciała też mucha,
czy już komar bez ducha?
Może trzeba doktora.
czy już komar bez ducha?
Może trzeba doktora.
Pyta wszystkich dokoła.
Oj, nie trzeba doktora,
ani księdza, znachora,
ani żadnej metryki,
tylko rydła, motyki.
Miał on pogrzeb wspaniały,
wszystkie muchy płakały,
i śpiewały rekfije.
Już nasz komar nie żyje.
wszystkie muchy płakały,
i śpiewały rekfije.
Już nasz komar nie żyje.
Nie płacz po mnie, siostrzyczko,
dostaniesz po mnie wszystko,
i dobytek i stroje,
wszystko to będzie twoje.
Z kolan moich dwa sadła,
żebyś z smutku nie spadła.
A z goleni pieczenie,
będziesz miała jedzenie.
wtorek, 27 listopada 2012
187.
Lecę,
lecę…
Była taka polanka
na skraju lasu. Na polanie, ukryte w wysokiej trawie i krzakach, stały ruiny dworu,
z wielkim piecem i kominem. Lubiły tam się bawić dzieci. Dziś koło południa
zajrzał tam Krzyś. Miał nadzieje spotkać kolegów, ale teraz nie zastał tu
nikogo.
Wiele czasu spędzał
sam, lub w gronie przyjaciół, między murami tego, jak to mówili, tajemniczego
zamku. Dzisiaj, w te pogodne, wiosenne, przedpołudnie
przysiadł na cegłach ,pośród krzaków i wydeptanej od ciągłej zabawy
trawie. Spoczął nieopodal pieca i
rozglądając się po okolicy, zaczął jeść kanapkę. Dala mu ją, troskliwa mama by czasem
nie zgłodniał latając i bawiąc się w okolicy.
Jadł ją pomału,
nie był jeszcze głodny. Raczej sięgną po nią z nudów, niż z potrzeby. Zamyślił
się. Z początku nie zwrócił uwagi, na ten głos, bo był cichy i słaby. Z czasem
jednak narastał, by w końcu dojrzeć do
jakby wydobywającego się z pod ziemi jęku. Przypominał skrzeczący głos sroki.
„Lecę. Lecę”,
„Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”
Zdziwiony zamarł
na chwilę, wsłuchując się w ten głos jak w echo. Nagle zapanowała cisza. Malec
wrócił do jedzenia. Po chwili znowu odezwał się ten głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę.
Lecę”.
Krzyś myślał by
ten głos zignorować, lecz ciekawość dziecięca zwyciężyła i głośno zapytał: Kto tam? Na chwilę głos zamilkł, by po chwili
znów zawołać. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę” Kto to, kto? Krzyś znowu zapytał. A
gdy przez dłuższy czas nie uzyskał odpowiedzi, odkrzyknął: A leć sobie, leć.
Nie zdążył dokończyć
ostatniego słowa, jak spadła ze świstem do jego stup odziana w nogawkę noga. Odskoczył
przestraszony i zdziwiony zarazem. Podszedł bliżej, pochylił się i popatrzył.
Ot noga jak noga. Ludzka… Wykrzywił wargi w podkówkę, nic ciekawego. Machnął
ręką. Leży sobie taka i nic… Nudy…
Znowu usiadł na murku i patrząc na nogę znowu
sięgnął po kanapkę. Po chwili znów usłyszał głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”.
Tym razem nie zapytał kto to, tylko szybko krzyknął jak poprzednio: A leć
sobie, leć… Znowu do jego stup spadła noga. Druga, do pary. Uśmiechnął się, spojrzał
w górę i spytał:
E, a reszta
gdzie? Odpowiedziała mu cisza. Nie usłyszawszy odpowiedzi, znów usiadł na murku
i czekając zaciekawiony na głos, ugryzł kęs kanapki. Przeżuwał powoli,
przekrzywił głowę, czekał. Czekał dłuższą chwilę. Już mu się zaczęło robić
nudno, gdy głos znowu zaskrzeczał. Drgnął z zaskoczenia i szybko odkrzyknął: A
leć, sobie, leć… Tym razem spadła ręka ubrana w ciemnoszary rękaw.
Taka sytuacja
powtarzała się aż do momentu, gdy u jego stup nie uzbierał się komplet. Dwie
nogi, dwie ręce, głowa i korpus ludzki. Krzyś oglądał tą kupkę ludzkich
szczątków z zaciekawieniem. A skądże tu takie coś się wzięło? A czyje to i po
co? Spytał cicho. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zastanawiał się nad tym
długo. Co ma z tym zrobić? Postanowił pokazać to zjawisko kolegom. Odwrócił
się, uszedł kilka kroków gdy usłyszał: Jeść mi się chce, daj gryza!
Odwrócił się
powoli. Ciekawe, ale nie zaskoczył go ten głos. Spojrzał tylko na chłopca,
poskładanego z tych szczątków i odpowiedział: A ty co?... A bo ja cię znam?
Spadaj dziwolągu…
Chłopak przekrzywił głowę, popatrzył na
Krzysia i powiedział raz jeszcze: Głodnym, daj jeść!…
A spadaj. Włożył
ostatni kęs maminej kanapki do ust i odwrócił się mówiąc: Darmozjad, nic mu nie
dam. Może gdybyś poprosił, a tak… Spadaj leniu! Odwrócił się znowu w kierunku
chłopca, lecz nie ujrzał tu już nikogo. Hej dziwoląg! Krzyknął. Lecz
odpowiedziała mu tylko cisza.
Okręcił się dookoła, pojaśniało
mu w oczach i stuknął łokciem w murek. Ze zdziwieniem spostrzegł że leży na
kupce trawy, pod głową ma podarty worek, a zgięta w kolanie noga zdrętwiała mu
i nie ma nad nią żadnej kontroli… Ależ miałem sen, powiedział. I pocierając
nogę, spróbował usiąść koło murka. poniedziałek, 26 listopada 2012
186.
Bajki płynące z ust dziadka. Oprócz tych czytanych
przez Niego z oprawionych w skórę pism wybranych Mickiewicza. Zapamiętane
przeze mnie .
O zbierającym
wszystkich pełzających i latających po świecie paskudztw.
Dawno, dawno
temu, przed wieloma setkami lat. Szedł drogą staruszek z długą białą brodą i
młode bezdomne pacholę, które przygarnął idąc przez świat. Pacholę bez przerwy
coś do niego gadało, usta mu się nie zamykały, to i droga im się nigdy nie
dłużyła.
Staruszek niósł
na ramieniu wór. Pękaty, lniany zawiązany na trzy ogromne supły. Ciężki był to
wór, i niewygodny, bo staruszkowi nigdy nie wysychały od wysiłku, krople potu
na czole. Nigdy nie mówił co niesie, ani gdzie zmierza. Szedł tak i szedł całymi
tygodniami, miesiącami, latami.
Postanowieniem
młodzieńca było nie pytać dziadka o worek i cel jego podróży. Paplało tylko o
sobie i wymyślało niestworzone historie. Jednak ciekawość młodzieńcza w końcu się
poddała i zapytał staruszka co też w tym worze niesie.
Zbył go starzec
milczeniem i żadnej odpowiedzi nie udzielił. Nic nie powiedział bo nie mógł.
Zaprzysiągł milczenie. Była to bowiem kara. Kara od stwórcy, którą otrzymał za uprzykrzanie
życia rodzicom.
Będąc dzieckiem
był bardzo niegrzeczny i nieposłuszny. Rodzice przez niego płakali i prosili
Boga o jakiś ratunek. Prosili by syn przejrzał na oczy i stał się taki jak jego
rówieśnicy. Stwórca zabrał go rodzinie, a gdy przestał się buntować, dał mu
zadanie. Miał zebrać do wora wszystkie wstrętne stworzenia, latające i
pełzające po świecie.
Wziął więc
naburmuszony od Pana ten worek i zaczął wkładać doń wszystkie złapane paskudne
stworzenia. Dziwił się bardzo, gdyż ile by do wora ich nie włożył, to wór był
zawsze taki sam. Wkładał i wkładał do niego te paskudztwa i normalnie nazbierał
by i tysiąc takich worów, ale nie było potrzeby. Z początku dziwiło go to
bardzo, z czasem się do tego przyzwyczaił.
Chodząc tak,
wiele domów odwiedził i wielu ludzi spotkał. Opowiadał co robi, ale nigdy nie
wspomniał dlaczego. Dobrzy ludzie nakarmili go czasem, a i bywało, przenocowali
u siebie w domu.
Dziecko stało się młodzieńcem, potem mężczyzną
i starcem. Aż w końcu udało mu się zebrać wszystkie pełzające i latające po
świecie paskudztwa. Chciał oddać Stwórcy ten wór, ale gdzie Go szukać? Wyszedł
więc na drogę i udał się na poszukiwanie Pana. Szedł tak i szedł, a czas mijał
nieubłaganie. Starzec był już bardzo zmęczony. Coraz częściej zatrzymywał się
na odpoczynek. Bywało że się i zdrzemną.
Pilnowało go i
troszczyło się o niego w tym czasie pachole. Pewnego razu z nudów, postanowił
zajrzeć do wora. Tak z ciekawości. Nigdy nie widział by coś się w nim coś ruszało.
A może to co było pozdychało? Odwiązał pierwszy węzeł, nic. Odwiązał drugi
węzeł, nic. Odwiązał trzeci węzeł… I jak tu nie runą naraz, te wszystkie
paskudztwa złapane przez starca przez dziesięciolecia. Nie zwracały na nic
uwagi, tylko szybko uciekały byle dalej i dalej. I znowu świat zaroił się od
różnego rodzaju wszy, robaków i różnych paskudztw.
Pacholę stało jak
wryte. Nie spodziewało się takiego efektu i natychmiast zaczął żałować swego
czynu. Przekonał się że te plotki które słyszał, okazały się prawdą. Z obawą
spojrzał w kierunku gdzie ostatnio widział starca. Tak, już nie spał. Stał jak
wryty, a twarz robiła mu się na zmianę, to czerwona, to biała. Wreszcie nie
wytrzymał. Z ust mu się wydobywał coraz wyraźniejszy gardłowy krzyk.
Niiieeeee!!! Cóżeś
gówniarzu uczynił!!! Teraz wszystko znowu będzie pełzało od nowa po świecie!
Ludzie mnie przeklną. Już jestem przeklęty!!! Boże jak mogłeś do tego dopuścić?
Nagle, na te
słowa niebo pociemniało. Chmury zaczęły się kłębić. Przelewały się, wichrzyły i
falowały. Zbliżały się ku sobie gwałtownie. Wszystko po bokach zniknęło i oczom
ukazał się sam stwórca. Popatrzył z góry na starca i zwrócił się ku niemu tymi
słowami:
Jam to widział i
jam o wszystkim wiedział. Bo jam to wszystko sam obmyślił i zaplanował. Dałem
ci przez to naukę, Czyś wyciągnął wnioski?
Dałem ci lekcję
pokory i lekcję wiary. Pokazałem ci ludzi
i świat w różnych kolorach. Doświadczałeś bytu bez życia i ufności przez wiarę.
Czy wiesz już co chciałem ci przez to przekazać?
Dostałeś dar
przebywania w kochającej rodzinie. Tolerancyjnej i prawej. Nie umiałeś tego
docenić. A czy umiałbyś teraz raz jeszcze z takiej szansy skorzystać?
Ukląkł na te
słowa starzec, spojrzał Bogu w oczy i rzekł. Panie, proszę o to. Wiem już co w
życiu ważne. Jest nim serce. Nie bogactwo, status, czy dobrobyt. Ważne co się
nosi w sercu. Dobro, tolerancja, wiara, uczciwość i zgoda. To są nauki które mi
Panie przekazałeś. Chciałbym wrócić z tą mądrością na łono rodziny, ale czy nie
jest już za późno?
I odezwał się na
te słowa Pan.
Czy zapomniałeś
że dla mnie wszystko jest możliwe? Uważam że już zostałeś ukarany. Odpowiada mi
twoja postawa. Wrócisz do rodziny, ale zabiorę ci wspomnienia. Wystarczy ci to,
co zostanie w twoim sercu. Powiedziawszy to zagrzmiało i pociemniało, wzrok
starca stał się zamglony i nieobecny. Ostatnim odczuciem był wiatr na jego
twarzy.
I obudził się
starzec, w domu rodzinnym, jako małe pacholę. Był piękny poranek, a przy jego
łóżku zaniepokojeni rodzice. Popatrz żono, odzyskuje przytomność. Synu czy
poznajesz nas? Byłeś bardzo chory.
Bardzo was kocham
moi rodzice. Obiecuję że będę już zawsze grzeczny. Powiedziało do nich pacholę
i zasnęło bezpiecznie, snem zdrowym i spokojnym. Był przecież w domu, śród
swoich najbliższych.
czwartek, 22 listopada 2012
185.
Ich życie bardzo
zmieniło się od chwili zamieszkania w Miasteczku.
Adam po szkole
podstawowej, podjął naukę w Technikum Elektrycznym. By przygotować się w ten
sposób do studiów na Stanowej Politechnice.
Joanna, znalazła
pracę na pół etatu w szkolnej bibliotece, natomiast Jacek podjął się pracy w
pobliskim sklepie jako zaopatrzeniowiec. Zaczęło się im świetnie układać.
Zatrzymali za namową ojca Jacka swą posiadłość nad River Fogg. Bo chciał on na
starość przeprowadzić się tam latem i spisać historię tych terenów. Po śmierci swej życiowej towarzyszki, zmienił
się. Znalazł sens życia w czytaniu książek, biografii i monografii okolicznych
miejscowości.
Polubił spacery
po lesie, wycieczki bryczką, łowienie ryb. Jedynie nie wziął przykładu z Jacka
i nie polował. Tak spędzał swój czas na pograniczu dwóch domów. Jacek, Joanna,
Adam, byli też częstymi gośćmi w domku pod lasem. Spędzali tam często weekendy,
urlop. Łowili ryby, zbierali leśne owoce, grzyby. Jacek bardzo często wybierał
się na polowanie, gdy tylko mieli ochotę na dziczyznę.
Odnowiła się
znajomość z Weroniką, starą przyjaciółką jego i Laury. Jej sieć sklepów
powiększyła się, a jeden założyła nawet w ich miasteczku. Mimo że nadal
mieszkali z Markiem w Europie, to kilka razy do roku wpadali do nich z
odwiedzinami. Dzieci ich też bardzo polubiły mentalność ludzi z tych stron.
Myślały by kontynuować naukę w kraju ich matki i tu kiedyś wrócić. Nie bardzo
im się podobało życie w Europie, w śród stresu, walki szczurów i kultu mamony.
Joannę
zakwalifikowano do programu i zaczęła dostawać lek na swoją chorobę. Czuła się
dobrze, nie miała rzutów, a brak stresu powodował u niej polepszenie i radość z
życia.
Po kilku latach
od przeprowadzki, zmarł jej stryj Henryk. Bardzo to przeżyła. Nawet
przychorowała nieco. Była to chyba najżyczliwsza osoba w jej otoczeniu, oprócz
rodziny Jacka. Przepisał na nią tą posiadłość przy polanie, skąd rozpościerał
się ten wspaniały widok na dolinę i gdzie spotkali się pierwszy raz z Jackiem.
Ot i tak toczyło
się ich życie. Raczej spokojnie i przewidywalnie. Rzadko kiedy przetaczały się
i zmierzały w ich kierunku jakieś burze niepowodzeń, porażek, przeżyć.
Ot żyli jak
większość spokojnych ludzi w okolicy. Cieszyli się z małych radości które
zsyłał im los, ze spełnionych planów, marzeń. Zostawiali innym ambitne plany,
pogoń za zaszczytami, majątkiem. Uważali że takie życie jakie prowadzą, da im więcej
spokoju i satysfakcji.
Powoli spełniali
swoje marzenia i plany. Ze stoickim spokojem cieszyli się z tego, co zsyła im los…
KONIEC… ;-D
Mam prośbę przy okazji... ;-D Skończyłem opowiadanie, które było sprawdzeniem mych możliwości i moim postanowieniem noworocznym. Jeśli ktoś umiał by zredagować ten tekst i wie jak działają wydawnictwa by te opowiadanie wydać...To powiem - że jest moin marzeniem by to co napisałem, zaczęło żyć swoim życiem i poszło w świat, dając być może radość takim jak ja... A przy okazji, być może, jakbym dostał trochę grosza za ten tekst byłbym nadzwyczaj szczęśliwy... Dziękuję i proszę o ewentualny kontakt... ;-*
środa, 14 listopada 2012
184.
Ten jego dystans
i tolerancja, nie często jest spotykany u młodych chłopców. W tym wieku
przeżywają najczęściej okres buntu. Jednak Adam był inny.
Kształtowały go
inne potrzeby, zachowania, okoliczności. Wiedział że powinien szanować to co
ma, bo inni nawet tego nie mają…
Na pierwszy
dzień w nowej szkole pojechał z Jackiem i Joanną. Nie czół się skrępowany. Takie
dni przerabiał już kilka razy. Po raz pierwszy szedł na spotkanie z nieznanym bez
stresu, mając obok siebie ludzi bardzo go kochających. Czół się pewnie, na twarzy
miał uśmiech. Jeśli by ktoś nawet i chciał go teraz zdołować, to taki stan Adama
szybko wyprowadził by go z pantałyku…
Jednak takiej potrzeby
nie było. Miał już kilku kolegów w klasie. Znał z widzenia kilku nauczycieli. Bawił
się kilka razy ze znajomymi na boisku szkolnym. Nie był zupełnie nie znany, myślę
że był nawet przez nich lubiany.
Rozpoczęcie roku szkolnego nikogo nie zaskoczyło.
Był apel, wystąpienie dyrektora i wszyscy rozeszli się do klas ze swoimi wychowawcami.
Jacek i Joanna czekając na Adasia, rozmawiali z innymi rodzicami na placu. Było
pochmurnie, ale nie padało i było ciepło. Atmosfera przypominała nie tyle święto, co raczej
miała klimat piknikowy. To nie było duże miasto, znali się tu przecież prawie wszyscy,
nie było obcych twarzy. Nikt nikomu nie był wrogiem.
Po spotkaniach w
klasie, Adam podszedł do nich, a oni pożegnali się ze znajomymi i wrócili do domu.
***
czwartek, 8 listopada 2012
183.
Rankiem
pierwszego września, ze względu na rozpoczęcie roku szkolnego cały dom od rana
był postawiony na głowie. Podporządkowany był jednej osobie, Adasiowi.
Rozpoczęcie,
ustalono na godzinę dziewiątą. Do tego czasu Adam miał być najedzony, umyty i
galowo ubrany. To duże święto w szkole, do której miał uczęszczać.
Adam miał spore
zaległości. Prawie rok nie uczęszczał do szkoły. Niespodziewana przeprowadzka,
pobyt ojca w szpitalu. Śmierć i jego pogrzeb. To wielki stres dla tak młodej
osoby. Zdecydowano więc, że powtórzy
stracony rok…
Adam nie przejął
się tym zbytnio, i tak w tej szkole był nowy i nie miał kolegów. To była już
jego kolejna szkoła w życiu. Wiedział że sobie poradzi.
Rano, się
wykąpał, nałożył świeżo kupione ubranie. W przeddzień był u fryzjera, więc
fryzurę też miał nienaganną. Później cała rodzina usiadła razem do śniadania.
Mieli jeszcze sporo czasu więc się nie śpieszyli. Jak to w takich okazjach,
wszyscy dawali jeszcze jakieś zapomniane wcześniej wskazówki. Dawali rady i
upewniali się czy Adam wszystko zapamiętał.
Adam, owszem był
zadowolony że jest w głównym kręgu zainteresowania, lecz jednocześnie irytowały
go te kilkukrotne zapytania, przypominania, oraz nieustanne poprawianie
ubrania, kołnierza, rękawów. Czół się już dorosły i miał dość tej
nadopiekuńczości ze strony Joanny.
Jednak,
zachowywał spokój. Wiedział bowiem, że szczere intencje jego mamy płynęły z
miłości do niego, której przez lata była pozbawiona. Okazał się nad wiek mądrym
chłopcem. Okazywał dystans i wielką tolerancję.
środa, 7 listopada 2012
182.
Siedzieli sobie
na siedziskach z bali przy ognisku, z
usmażonymi rybami na tackach i kieliszkiem wina w dłoni. Śmieli się i
przerywali sobie, rozmawiając na temat dzisiejszych przeżyć. Robili sobie plany
wypraw na polowanie, na grzybobranie, na następny wypad na ryby. Czas mijał im
w beztroskiej, radosnej atmosferze.
Tak było i w następnych
tygodniach ich wspólnych wakacji na wzgórzu, które okazać się miały najszczęśliwszym
i ostatnim beztroskim okresem w ich życiu. W chwili gdy zastanawiali się nad tym
co zrobią gdy przyjdzie jesień i trzeba będzie wyprawić Adama do szkoły, dotarła
do nich tragiczna wiadomość. Sparaliżowała ich ona zupełnie…
Mama Jacka zmarła
na udar mózgu. Jakaś żyłka w jej głowie pękła i nawet natychmiastowa pomoc nie mogła
jej uratować… Nie męczyła się w ogóle, zmarła po kilku godzinach nie odzyskawszy
przytomności. Wszyscy, a najbardziej ojciec Jacka był przybity jej niespodziewanym
zgonem.
Mieli tyle planów.
Tak się cieszyli ze szczęścia Joanny i Jacka. Tak czekali na wizyty Adasia, a tu
nagle taki cios…
Mama Jacka spoczęła
na cmentarzu w pobliżu grobu Laury i Leny. Wielki smutek zagościł teraz w ich domu.
Może odbił by się bardziej na ich życiu, gdyby nie bliskość jesieni i potrzeba pójścia
Adama do szkoły.
Postanowili że przeniosą
się do miasta, zamieszkają w domu rodziców i będą się opiekować ojcem. Dom był duży,
w pobliżu szkoła, a że ojciec Jacka bardzo nie chciał zostać sam, zdecydowali się
na przeprowadzkę. Zamieszkali w mieście, a epizod ich życia nad River Fog pozostał
już tylko w ich pamięci.
***
środa, 31 października 2012
181.
Czas minął im
bardzo przyjemnie. Poruszyli wiele tematów dotyczących ich planów i życia w
nowej rodzinie… No i zarazem dosyć
pracowicie, bo co chwilę rozmowę przerywało im nowe szarpnięcie żyłki i
uciekający pod wodę spławik.
Nie mieli już
takiego szczęścia jakie mieli na początku, ale złapali sporo ryb mniejszych.
Przy okazji poznali się lepiej i oto chyba w tym wyjeździe Jackowi chodziło. Rozmowa bardzo ich do siebie zbliżyła.
Żartowali i śmieli się poruszając wiele tematów.
Zapomnieli się łapiąc
ryby tak, że nie spostrzegli na brzegu Joanny, jak stała krzyczała i machała do
nich ręką. Pierwszy spostrzegł ją Jacek, szturchnął łokciem Adasia i pokazał mu
mamę kiwnięciem głowy. Dotarło do nich, że zapomnieli o umowie i nie zdążyli na
czas wrócić na brzeg. Złożyli szybko sprzęt i popłynęli w jej kierunku. Gdy
dopływali, usłyszeli jej dźwięczny głos.
- Ogony ryb nie
zwisają z łódki więc pewnie nic nie złapaliście?
Oni tylko smutni
przyznali jej rację kiwnięciem głowy. Jednak gdy dopłynęli, nie dało się ukryć obfitego
połowu i pokazali jej wiadro pełne ryb.
- Udało nam się,
udało. Jak na pierwszy raz to się nam poszczęściło.
- Gratuluję, - powiedziała
– prawie tak jak obiecywaliście… Teraz pakujcie się na wóz, bo trzeba je poskrobać.
To będzie wasza działka, a ja zajmę się smażeniem. Zgłodnieliście?
- Ojej, faktycznie,
skrobanie… - Miny im zrzedły. – Nie da się tego jakoś obejść?
- No ja tego nie
poskrobię, mogę tylko trochę pomóc. Ale resztą obiecuję, się zająć już sama. Niestety
taki układ.
- No cóż, to do roboty.
A skrobiemy tu, czy w domu.
- Tam będzie nam
wygodniej. Na stole przy studni, bez pośpiechu. W międzyczasie rozpalę w piecu i
rozgrzeję patelnię. Zobaczymy cóż to wam udało się złapać.
Gdy skończyli ładować
wszystko na wóz, Jacek przejął stery i ruszyli wolno, głośno dzieląc się wrażeniami,
pod górę ku domowi stryja.
niedziela, 28 października 2012
180.
Gdy dopłynęli do
miejsca, Okazało się że była to jedna z tych sztucznie utworzonych wysepek
pływających, których początek dały pływające kępki traw. Tą porastały już nawet
krzaki. Ale nikt by nie zaryzykował wejścia na jej ażurową powierzchnię.
Jakimś cudem
zakotwiczyła ona na podwodnej górce, ale dno na łowisko się nie nadawało. Było za
głęboko, a i dno było jakieś takie, ubogie.
- To co - spytał
Jacek - jakieś propozycje?
- Wracamy bliżej
brzegu. Tam jest niedaleko i ciekawie wygląda.
- Jacek chwycił za
wiosła i wkrótce znaleźli się na miejscu.
- Zarzucić kotwicę
kapitanie?
- Owszem, zaczynamy
połów marynarzu Adamie.
Adam wręczył Jackowi
wędkę, a sam zajął się rzucaniem zanęty w pobliskie zakola.
- Tu będzie dobrze.
– Powiedział. - I wziął potem też wędkę do ręki.
Zarzucili i przypatrywali
się w swoje nieruchomo tkwiące na powierzchni wody spławiki. Siedzieli tak kilka
minut. Aż Adam wreszcie spytał.
- No i co?
W tym właśnie momencie
spławik Jacka zaczął podrygiwać i gwałtownie skrył się pod powierzchnią wody. Jacek
uniósł gwałtownie kij i zaciął. Poczuł opór, ale to nie była duża sztuka. Wyciągnął
ją szybko i bez trudu. Okazało się że była to półkilogramowa płotka.
***
piątek, 26 października 2012
179.
- Jeszcze mi się
ręce trzęsą. Dzięki że pomogłeś mi ją wyciągnąć. Ale się mama zdziwi gdy ją
zobaczy. Ciekawe co z nią zrobi? Ledwo się mieści w naczyniu.
- Opłacało się
rano wstawać co nie?
- Oj tak. Może
teraz popłyniemy dalej, w inne miejsce? O tam, pod tą wysepkę.
- Nie ma sprawy
mistrzu. Płyniemy. Może i mi się uda coś złapać, nie musi być wcale aż tak
dużego.
Jacek wziął
wiosła w ręce i skierował dziób łódki w kierunku wysepki. Była ona oddalona o
spory kawałek jeziora, więc podróż zajęła im trochę czasu.
Wypłynęli dalej
od brzegu. Woda zmieniła barwę na ciemniejszą i bardziej szafirową. Odbijał się
w niej poszarpany obraz nieba, z kilkoma niewielkimi chmurkami. Wiał już lekki
wietrzyk, który marszczył wodę niewielkimi falami. Już nie byli sami. Na łące
pod lasem, pojawiło się stadko saren, a wysoko na niebie pojawił duży cień ptaka. Być może był to orzeł. Z rozpostartymi skrzydłami szybował łapiąc
coraz aktywniejsze o tej porze, prądy wznoszące.
Widok ze środka
jeziora rozpościerał się przed nimi bajeczny. Nawet Adaś przestał przygotowywać
sprzęt wędkarski i zaczął przyglądać się brzegom. Byli tylko oni i przyroda.
- Pięknie tu
prawda? – Powiedział Jacek. – Takich zakątków nie zostało już wiele. Mamy
szczęście, że daleko stąd do dużych miast. Cisza spokój, wolne brzegi bez
domków, hałasu i motorówek. Miejmy nadzieję że zachowa się w takim stanie jak
najdłużej.
- Może zrobią w
tym miejscu rezerwat, albo park krajobrazowy?
- Być może. Nie
chciał bym żeby odkryto tu jakieś złoża i postawiono duże fabryki z dymiącymi
kominami. Albo żeby zostały te tereny odkryte przez przemysł turystyczny ze
swoimi kurortami, plażami i bezmyślnymi wczasowiczami.
- To było by
straszne.
- Mam nadzieję
że ten zakątek zostanie przez nich nie odkryty jak najdłużej. Bo myślę że
jednak sam się on nie może obronić przed zakusami tych ludzi. Rezerwat tak, ale
hotele i pensjonaty? Chociaż niestety, wiem że różnie kończą takie wspaniałe
miejsca. Są różne punkty widzenia, zależą na jaki popadną grunt. Pieniądz
ludziom robi wodę z mózgu.
Powiedzenie, że
każdy dureń ma swój rozum, akurat tu i w tym kontekście do mnie nie przemawia…
środa, 24 października 2012
178.
- Spokojnie,
musi trochę powalczyć. Zmęczy się. Nie daj mu tylko schować się w krzaki czy
wpłynąć pod łódkę. Pomalutku, teraz trochę podciągnij. – instruował Adama –
Widzisz, uspokaja się, zaraz się zmęczy i będziemy go pomału holować.
- Łatwo ci
mówić…
- Dasz radę,
będę ci pomagał. Przekręcę trochę łódką, o tak. Spróbuj podkręcić kołowrotkiem,
idzie? – wychylił się i podregulował hamulec kołowrotka.
- Walczy. Zobacz
jak żyłka się napina i przecina wodę. To coś większego.
- Szybko traci
siłę, to nie olbrzym, ale kilka kilo ma na pewno. Dasz radę, to pierwsza taka
sztuka w twoim życiu?
- Tak, pierwsza.
Łapałem takie do pół kilo, ta to, oj jak szarpnęła!!!
- Dasz radę.
Musi walczyć, to ma w naturze. Ale jak się taką wyciągnie, to dopiero jest
satysfakcja. Przekręcę łódkę, stanę bokiem. Uważaj gdy podpłynie, nie może
uciec pod łódkę. Przygotuję podbierak. Ale się kręci...
- Chyba słabnie,
będę powoli ją holował.
- Podnieś wędkę
pionowo do góry, podobno przy powierzchni, przestaje walczyć.
- Jest, zobacz
jaka duża, widać jak płynie.
- Kieruj ją na
podbierak, spróbuję ją złapać. Idzie, o tak, dobrze, to nie takie proste.
Jest!!!
Jacek przeniósł
podbierak nad ponton, położył na dnie i wyjął haczyk z pyska ryby.
-Sukces Adam, to
największa sztuka jaką widziałem. To chyba Amur, może trzy, cztery kilo. To nie
jest popularna tu ryba. Ale nas zmordowała…
poniedziałek, 22 października 2012
177.
Gdy zaczęli łowić,
słońce dawno już wyszło za widnokrąg. Lekka mgiełka z zakątków jeziora
odleciała na delikatnym zefirku, sprowokowanym przez zmianę temperatur.
Panowała cisza. Od czasu do czasu jakaś ryba wyskoczyła nad powierzchnię wody,
lub zapluskało w pobliskich szuwarach.
- Słyszałeś? – Spytał
cichutko Adasia. – Żerują. To dobrze.
- Pewnie poczuły
naszą zanętę. Ciekawe czy trafiliśmy w ich gusta z tym co założyliśmy na haczyk.
- Zobaczymy. Zresztą
przecież nie ostatni raz tu przyjechaliśmy wędkować. Musimy pouczyć się trochę tego
fachu. Myślę że będzie dobrze. Początkującym szczęście sprzyja.
Zamilkli na chwilę.
Obserwowali spławiki, linię szuwarów. Potem wzrok ich skierował się wyżej, ku pagórkom
i majaczącym w oddali górom. Był to zachwycający widok. Podziwiali go sami, nikogo
w okolicy nie spostrzegli. Byli tylko oni i przyroda.
Nagle, jeden ze spławików,
ten w pobliżu szuwarów zniknął i żyłka szybko zaczęła się naprężać. Adaś ledwo zdążył
chwycić wędkę, złapał ją w ostatniej chwili.
- Mam ją, powiedział
stremowany. Co teraz? – Spytał.
- Podciągnij ją trochę,
trzeba zaciąć rybę. Kołowrotek zaczął trzeszczeć na hamulcu.
- To coś większego.
Kurcze, nie wiem co robić. - Panikował.
wtorek, 16 października 2012
176.
- Nie będę ci
ojcem. – Powiedział Jacek. - Nawet nie mam takiego zamiaru. Ale postaram ci go
w pewnym sensie zastąpić. Myślę że mnie takiego zaakceptujesz.
- Wiem.
Rozumiem. Wszystko się zmieniło, ale to minie. Wiem że chcecie dobrze,
dziadkowie sporo czasu mi to tłumaczyli.
- To dobrzy
ludzie. Przez pewien czas byli między młotem a kowadłem. Rozumieją to dobrze,
wiedzą co mówią… To nie jest tak, że mama która cię bardzo kocha, nie chciała
się tobą zajmować gdy byłeś mały. Po prostu nie mogła i nie dano jej szansy.
- Wiem o tym.
Znam całą historię.
- Teraz, tak się
wszystko ułożyło, że straciłeś ojca, ale zyskałeś prawdziwą rodzinę. Pewnie
wiesz o tym, że możesz na nas ze wszystkim liczyć.
- Wiem, miałem
czas to wszystko przemyśleć. Spokojnie. Czemu o tym wspomniałeś? Myślę że nie
dałem wam ku temu powodu?
- Nie, uchowaj
Boże… Tylko tak postanowiłem, przy okazji powiedzieć, że bardzo się cieszymy z
tego, że jesteś z nami. Dodaje to nam skrzydeł, sensu w życiu. Każdy z nas
przewartościował od nowa swoje życie. Bardzo bym chciał żebyśmy stworzyli
szczęśliwą rodzinę, byśmy o wszystkim sobie mówili.
- Tak też
będzie. Nie przejmuj się na zapas. Będzie dobrze.
- To chyba ja
powinienem powiedzieć te słowa… - Zaśmiał się Jacek. – No jak tam, sprzęt
gotów. Musimy teraz gdzieś zaparkować.
- Myślę że tam,
przy tej kempie zarośli będzie dobrze. Podpłyń tam. Ja nałożę przynętę, a ty
sypniesz zanętą.
- Polegam na tobie,
ja się na tym nie znam. Słyszałem tylko o tym. Tu się zakotwiczyć?
- Było by dobrze,
starczy sznura?
- Starczyło. No to
bierzmy się do roboty…
czwartek, 11 października 2012
175.
- W którą stronę
płyniemy, - zapytał Jacek kiedy byli już na wodzie.
- Może na razie
popłyńmy w tą stronę przy brzegu. Nie oddalajmy się za daleko. Ty na razie
powiosłuj, a ja przygotuję sprzęt. Rozejrzyjmy się na razie.
- Może
popłyniemy tam, do tego drzewa po drugiej stronie? Brzeg wygląda interesująco i
widziałem tam raz gościa na łódce.
- Jestem za.
Wygląda na przyjemne miejsce i woda się tam nie marszczy od wiatru.
- Nie wygląda
głęboko. Trzeba będzie znaleźć miejsce i zanęcić. Na co łapiemy? Na robaka,
ciasto?
- Na początek ty
na robaka, a ja na ciasto i zobaczymy co przyniesie lepszy skutek.
- OK. Szykuj
sprzęt.
- Mieszkasz tu
kilka lat. Dlaczego zdecydowałeś się tu zamieszkać? Ty nie musiałeś się
ukrywać, mogłeś zostać na farmie lub zamieszkać w mieście. Dlaczego?
- Po tym wypadku
o którym ci opowiadałem, chyba zacząłem pomału przewartościowywać swoje życie.
To nie była chwila, olśnienie. Trochę to trwało. – odpowiedział Jacek.
- Nie widziałem
już sensu pracy dla samego siebie. Pomnażania majątku, bogacenia się. To był
dla mnie szok. Kochałem swoją rodzinę, wiedziałem dla kogo i po co każdego
ranka wstaję do obrządku. Potem już wszystko nie było takie same.
Zacząłem się
zastanawiać i doszedłem do wniosku że takie życie straciło dla mnie sens.
Przestało mnie, tak jak mówisz, rajcować.
To była już duża
farma, kredytów nie było, więc sprzedałem ją za dobrą cenę i zamieszkałem sam,
tu, przy lesie. Wybudowałem dom, robiłem to na co miałem ochotę. Jak nie miałem
to nie robiłem nic. Trudno nie było, w banku miałem sporo oszczędności, trochę
zarobiłem na funduszach. Byłem takim panem dla siebie. Nie ukrywam miałem na
początku depresję, potem mi przeszło. Przyzwyczaiłem się.
Tutaj później
poznałem Joannę… Nie miałem planu, ale zakochałem się... Znowu. Urzekła mnie
jej osobowość, pewne podobieństwo do Laury. A może tak na mnie zadziałała tak
długa samotność… Ale fakt faktem, skończyło się to tak jak widać. I jestem
szczęśliwy.
- Zapomniałeś
już o Laurze i Lenie?
- Jak by ci to
powiedzieć… Nigdy o nich nie zapomnę. Jak się zakochasz to poznasz to uczucie.
Zostaną ze mną na zawsze, bardzo żeśmy się kochali, wszystko razem robili. Moje
całe życie to były one. Teraz jakby ten obraz lekko przyblakł, co innego stało
się ważne, ale nie da się zapomnieć tak wspaniałej części swojego życia. –
Uśmiechnął się do swoich myśli.
- Chyba już mimo
wszystko jesteś szczęśliwy… Takie sprawiasz wrażenie.
- Jestem. Dzięki
wam, znowu mam jakiś cel w życiu. Zacząłem planować, cieszyć się życiem… Jestem
już innym człowiekiem, doświadczonym przez los, co innego jest dla mnie ważne
niż onegdaj. Myślę że z twoja mamą nadajemy na tych samych falach.
- Może kiedyś i
my zaczniemy nadawać na tych samych falach…
- A chciałbyś?
- Jesteś dobrym
człowiekiem. Bardzo bym chciał… -
Obydwaj się uśmiechnęli do swoich myśli. Zamilkli na chwilę. Zdawali się bardzo
zaabsorbowani pracą…
wtorek, 9 października 2012
174.
Wyładowali
sprzęt z bryczki niedaleko wody. Łódka już od wczoraj była napompowana.
Mieli wypłynąć na jezioro i powoli poznawać to nieznane dotąd im środowisko.
Byli optymistami, ale byli pierwszy raz na rybach. Musieli by mieć sporo
szczęścia by coś złapać…
- To co,
kochani. Zostawiam was samych. Poradzicie sobie?
- Jasne, damy
sobie radę, zapowiadali śliczną pogodę. Tylko nie zapomnij po nas przyjechać.
Tyle ryb nie wtargamy sami na górę…
- Przyjadę na
pewno. A może wziąć jakąś przyczepkę na ryby – zaśmiała się Joanna żartując.
- Wystarczy że
po nas przyjedziesz. - Odpowiedział zaaferowany Jacek. To było jego pierwsze
takie doświadczenie, no i był odpowiedzialny za Adasia. Zestresowany nie bardzo
wiedział w co najpierw ręce włożyć, a jednocześnie nie chciał pokazać przed
młodzieńcem że się tremuje. Udawał że nad wszystkim panuje.
- Nie Martw się
będzie dobrze. Damy sobie radę.
- No to na
razie. Wio… - Powiedziała i odjechała zostawiając ich samych.
- To co? - Spytał
Jacek – proponuję wszystko włożyć do łódki i wiosłować. W międzyczasie będziemy
przygotowywać sprzęt. OK.? Szkoda dnia.
- Zgoda - przytaknął
Karol. – do roboty, wodujemy i okrętujemy siebie i sprzęt.
Zaśmieli się wesoło.
– Tylko nie zapomnijmy wiosła…
sobota, 6 października 2012
173.
Nie śpieszyli
się zbytnio z wyjazdem. Nic ich nie goniło. Wystarczy że zajadą do domu pod
wieczór. Umówili się z Adasiem, że zabiorą go po obiedzie, niech jeszcze
pobędzie z dziadkami, to ostatni taki dzień. Później zamieszka już z mamą i
Jackiem.
Z rana, gdy
wstali, zjedli śniadanie i pojechali zrobić zakupy. Potem wpadli na cmentarz. Zapalili
świeczkę Karolowi, odwiedzili przy okazji grób Laury i Leny. Zadumali się tu
nieco nad tym co przynosi życie, jak czasem zaskakuje i zmienia plany. Jak może
też przewartościować całe dotychczasowe życie.
Do domu rodziców
wrócili po południu. Przed obiadem mieli jeszcze czas by się spakować. Gdy
samochód był już gotowy do drogi, zostali zaproszeni do stołu wesołym okrzykiem
mamy. A że dziś była piękna i słoneczna pogoda, zjedli obiad na tarasie.
Potem, pożegnali
się z rodzicami Jacka, obiecali że zobaczą się niedługo i pojechali po Adasia.
Adam wraz z rodziną właśnie kończył posiłek. Był spakowany, jednak nie mogli
odmówić dziadkom i dali się namówić jeszcze na kawę i ciasto. Siedzieli u nich
z dobrą godzinę. Rozmawiali o swoich planach, o tym że chętnie będą gościć u
siebie Adasia, o zaproszeniach zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Panowała
bardzo przyjemna atmosfera.
Gdy już zbierali się do wyjazdu, temat zszedł na osobę Karola i jego niedawny
pogrzeb. Zakręciła się wszystkim łezka z oku, a poza tym okazało się że wszyscy
z obecnych, byli dziś na cmentarzu. Umówiwszy się na następną wizytę, Joanna,
Jacek i Adam wsiedli do auta i udali się w kierunku River Fog. Było piękne
letnie popołudnie, po drodze mijali piękne widoki, więc wszystkim udzielił się
nastrój sielskich, wesołych i pogodnych wakacji.
W wspaniałych
humorach, jeszcze przed zachodem słońca dojechali na miejsce. Jutro mieli się
rozpakować, a pojutrze pojechać nad jezioro na ryby. Joanna nie miała ochoty
nudzić się czekając na branie ryb na łódce, więc mieli ją podrzucić do domku
jej stryja, gdzie miała na nich czekać i zająć się porządkami. Obiecali jej, że
nałapią tyle ryb ile sami ważą.
***
W między czasie
mieniły się plany. To Joanna miała podwieźć ich nad jezioro, by nie musieli
tracić czasu. Miała pojechać do domu
stryja i przyjechać po nich w południe. Poza tym koń byłby na oku i nie dręczyły
by go tam tak muchy i komary.
Jak postanowili tak
też i zrobili. Wyjechali z domu przed świtem, na miejscu byli o świcie.
czwartek, 27 września 2012
172.
… Nie trwało to już długo. Karol po dwóch dniach zmarł. Nie męczył się na szczęście, dawano mu
środki znieczulające. Odszedł we śnie. W ostatnim dniu już nikogo nie poznawał,
ale ze wszystkimi już wcześniej zdążył się pożegnać.
Zostawił pustkę
po sobie, jednak dane mu było umrzeć w atmosferze spełnienia. Mógł pozałatwiać
wszystkie sprawy, wytłumaczyć swoje postępowanie, spróbować pogodzić siebie i
innych z przeznaczeniem. Chyba umarł szczęśliwy…
Pochowano go w
Czarnych Olchach, w nowej kwaterze. Po nocy spędzonej w domu pogrzebowym, na
ceremonię w kościele przewieziono go samochodem karawanem. Potem na cmentarz także.
Pogrzeb był skromny, była tylko rodzina, kilku znajomych. Atmosfera była przygnębiająca.
Karol był
człowiekiem młodym, więc i smutek po nim był duży. Każdy miał na cmentarzu łzy
w oczach. Żałobnicy nie rozchodzili się po uroczystości szybko. Pogoda była
słoneczna i ciepła więc pozwalano sobie na komentarze o zmarłym, o uroczystości.
Po niej zaplanowano stypę, więc wszyscy nieśpiesząc się przeszli razem do
pobliskiego lokalu na poczęstunek. Tak się zakończyła historia życia człowieka,
czasem kontrowersyjnego, ale życzliwego i w sumie troszczącego się o rodzinę.
Następnego dnia,
Joanna i Jacek zaplanowali powrót do domku na wzgórzu. Adaś też miał się z nimi
zabrać. To była jego ostatnia noc u dziadków. Miał spakować swoje rzeczy i się z
nimi pożegnać. Smutna to była noc dla Adasia i pozostających w żałobie po swoim
synu, rodziców. W smutku, miał się zacząć nowy etap w ich życiu…
***
wtorek, 18 września 2012
171.
Wyszli ze
szpitala. Była już późna obiadowa pora. Jacek nie poszedł już do Karola, bo ten
już był bardzo zmęczony odwiedzinami. Nie był ani jego rodziną, ani kimś
bliskim, nie chciał więc go już męczyć swoim towarzystwem. Po obiedzie poszli z
Joanną do lekarza prowadzącego, wypytać się o jego stan. Sporo stali pod
drzwiami, dopiero po dłuższej chwili zaprosił ich do siebie.
- Nie mam dla
państwa dobrych wiadomości. Pacjent źle reaguje już na leki, a nowe nie
działają. Przykro mi, ale to jego ostatnie chwile. Jego stan się pogarsza z
godziny na godzinę. Proszę być przygotowanym na wszystko. To długo już nie
potrwa.
- Więc nie ma
już żadnej nadziei?
- Tak uważam.
- Jak pan myśli,
kiedy mogła bym przyjść i się z nim pożegnać?
- Jeśli mogę coś
doradzić to dziś wieczorem. Teraz musi się zdrzemnąć po zabiegu, odpocząć. Koło
ósmej dostanie kroplówkę i wtedy będzie można próbować z nim porozmawiać. Bo
tak szczerze to nie wiem czy dotrwa do rana. Bardzo mi przykro. Proszę przyjść
wieczorem, wydam dyspozycje by państwa wpuścić.
- Dziękuję bardzo.
Przyjedziemy.
- Dowidzenia.
Po twarzy Joanny
było widać zmartwienie i smutek. Ta sprawa ją po prostu przerastała. Zamyślona wyszła
z gabinetu.
- Wiesz co Jacku,
chodźmy jeszcze do sali Karola. Przekażemy to co powiedział nam lekarz, tym kogo
zastaniemy i pojedziemy do domu coś zjeść. Później wrócimy tu, dobrze?
- Jasne…
Zrobili tak jak zaplanowali.
***
czwartek, 13 września 2012
170.
Jacek w końcu
trafił na miejsce.
- O, jesteś już…
- Powiedziała Joanna spostrzegłszy go na korytarzu.
- Z małymi
trudnościami… Witam i jak tam?
- Nie jest
dobrze. Wyszliśmy z Zofią na korytarz. Przyszła tuż przede mną ze stryjem też w
odwiedziny. Teraz zrobił się tłok. Oprócz rodziców Karola i Adasia, przyjechało
teraz, zawiadomione przez, nich jego rodzeństwo… To już jego ostatnie dni…
- To już aż tak wygląda.
Smutne. Szybko gaśnie…
- Gaśnie, - powiedziała
Zofia, -dobrze powiedziane.
- A jeszcze tak niedawno
chodził, bez trudności rozmawiał, a tu masz… Jego rodzeństwo przeszło obok mnie
jakbym nie istniała. Mają pewnie pretensję o nasz ślub… A przecież to on sam tego
chciał… Żebyśmy nie czekali, nawet sam poganiał. To niesprawiedliwe. – Powiedziała
ze łzami w oczach Joanna.
- No cóż. Ich brat
umiera. Tyle lat strzegli go przed tobą…
- Ale przecież sam
mówił że to była zła decyzja, żałował…
- On o tym już wie,
do nich to jeszcze dotrze. Przejdzie im.
- Myślisz że po rozmowie
z nimi, zmieni się ich stosunek do nas?...
- Myślę że nie od
razu, ale z czasem na pewno.
- Mam nadzieję, ale
teraz to boli…
- Wszystkich coś
teraz dręczy. Ich to, z czym się tyle czasu zmagali. Nas że pogodzony z nami, teraz
gaśnie…
- Jacek ty naprawdę
jesteś dobrym człowiekiem.
- Dopiero teraz to
do ciebie dotarło?
- No nie, wiesz o
czym mówię. Dlatego wyszłam za ciebie za mąż, bo wiem jaki jesteś.
Przytuliła się do
niego, spojrzała mu w oczy i powiedziała.
- Wiesz, kocham cię…
- Wiem. – Odpowiedział.
***
środa, 12 września 2012
169.
Jackowi, więcej chyba czasu zajęła
podróż niż załatwienie spraw. U fotografa zdjęcia już na niego czekały,
przejrzał tylko kilka z nich i w ciemno zapłacił fotografowi. Odbitek było
tyle, ile osób jest na zdjęciu. Takie były wytyczne, tak też i zostało zrobione.
Jakby coś trzeba by było dorobić, to przecież był jeszcze film.
Zdjęcia były
zrobione profesjonalnie i z pieczołowitością, ale by je obejrzeć potrzeba było
i czasu i obydwojga młodych.
W restauracji
już nic do rozliczenia nie było. Tak jak się umówili, wszystko co zostało z
balu, dostarczone było już do domu rodziców Jacka.
A kościół jak i
plebanię Jacek zastał zamknięte. Jednak po drodze wpadł jeszcze do domu
gospodyni i od niej się dowiedział że ksiądz był bardzo zadowolony i żadnej
dopłaty nie potrzeba.
Jacek załatwił
wszystko bardzo szybko, wpadł więc jeszcze do sklepu zrobić zakupy na planowaną
wizytę na cmentarzu. Potem jeszcze zajechał do hurtowni, aby zamówić towary
które zabiorą ze sobą wracając do domu.
No cóż, innych
spraw nie było. Już nie mógł się dłużej ociągać. Wsiadł w samochód i pojechał
do szpitala.
***
Szpital w ostatnim
czasie rozbudowano, i Jacek miał trochę trudności ze znalezieniem Sali Karola.
Musiał po drodze kilkakrotnie pytać o drogę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)