Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 27 listopada 2012

187.

Lecę, lecę…

Była taka polanka na skraju lasu. Na polanie, ukryte w wysokiej trawie i krzakach, stały ruiny dworu, z wielkim piecem i kominem. Lubiły tam się bawić dzieci. Dziś koło południa zajrzał tam Krzyś. Miał nadzieje spotkać kolegów, ale teraz nie zastał tu nikogo.
Wiele czasu spędzał sam, lub w gronie przyjaciół, między murami tego, jak to mówili, tajemniczego zamku. Dzisiaj, w te  pogodne, wiosenne, przedpołudnie przysiadł na cegłach ,pośród krzaków i wydeptanej od ciągłej zabawy trawie.  Spoczął nieopodal pieca i rozglądając się po okolicy, zaczął jeść kanapkę. Dala mu ją, troskliwa mama by czasem nie zgłodniał latając i bawiąc się w okolicy.
Jadł ją pomału, nie był jeszcze głodny. Raczej sięgną po nią z nudów, niż z potrzeby. Zamyślił się. Z początku nie zwrócił uwagi, na ten głos, bo był cichy i słaby. Z czasem jednak narastał, by  w końcu dojrzeć do jakby wydobywającego się z pod ziemi jęku. Przypominał skrzeczący głos sroki.
„Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”
Zdziwiony zamarł na chwilę, wsłuchując się w ten głos jak w echo. Nagle zapanowała cisza. Malec wrócił do jedzenia. Po chwili znowu odezwał się ten głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”. 
Krzyś myślał by ten głos zignorować, lecz ciekawość dziecięca zwyciężyła i głośno zapytał:  Kto tam? Na chwilę głos zamilkł, by po chwili znów zawołać. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę” Kto to, kto? Krzyś znowu zapytał. A gdy przez dłuższy czas nie uzyskał odpowiedzi, odkrzyknął: A leć sobie, leć.
Nie zdążył dokończyć ostatniego słowa, jak spadła ze świstem do  jego stup odziana w nogawkę noga. Odskoczył przestraszony i zdziwiony zarazem. Podszedł bliżej, pochylił się i popatrzył. Ot noga jak noga. Ludzka… Wykrzywił wargi w podkówkę, nic ciekawego. Machnął ręką. Leży sobie taka i nic… Nudy…
 Znowu usiadł na murku i patrząc na nogę znowu sięgnął po kanapkę. Po chwili znów usłyszał głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”. Tym razem nie zapytał kto to, tylko szybko krzyknął jak poprzednio: A leć sobie, leć… Znowu do jego stup spadła noga. Druga, do pary. Uśmiechnął się, spojrzał w górę i spytał:
E, a reszta gdzie? Odpowiedziała mu cisza. Nie usłyszawszy odpowiedzi, znów usiadł na murku i czekając zaciekawiony na głos, ugryzł kęs kanapki. Przeżuwał powoli, przekrzywił głowę, czekał. Czekał dłuższą chwilę. Już mu się zaczęło robić nudno, gdy głos znowu zaskrzeczał. Drgnął z zaskoczenia i szybko odkrzyknął: A leć, sobie, leć… Tym razem spadła ręka ubrana w ciemnoszary rękaw.
Taka sytuacja powtarzała się aż do momentu, gdy u jego stup nie uzbierał się komplet. Dwie nogi, dwie ręce, głowa i korpus ludzki. Krzyś oglądał tą kupkę ludzkich szczątków z zaciekawieniem. A skądże tu takie coś się wzięło? A czyje to i po co? Spytał cicho. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zastanawiał się nad tym długo. Co ma z tym zrobić? Postanowił pokazać to zjawisko kolegom. Odwrócił się, uszedł kilka kroków gdy usłyszał: Jeść mi się chce, daj gryza!
Odwrócił się powoli. Ciekawe, ale nie zaskoczył go ten głos. Spojrzał tylko na chłopca, poskładanego z tych szczątków i odpowiedział: A ty co?... A bo ja cię znam? Spadaj dziwolągu…
 Chłopak przekrzywił głowę, popatrzył na Krzysia i powiedział raz jeszcze: Głodnym, daj jeść!…
A spadaj. Włożył ostatni kęs maminej kanapki do ust i odwrócił się mówiąc: Darmozjad, nic mu nie dam. Może gdybyś poprosił, a tak… Spadaj leniu! Odwrócił się znowu w kierunku chłopca, lecz nie ujrzał tu już nikogo. Hej dziwoląg! Krzyknął. Lecz odpowiedziała mu tylko cisza.
Okręcił się dookoła, pojaśniało mu w oczach i stuknął łokciem w murek. Ze zdziwieniem spostrzegł że leży na kupce trawy, pod głową ma podarty worek, a zgięta w kolanie noga zdrętwiała mu i nie ma nad nią żadnej kontroli… Ależ miałem sen, powiedział. I pocierając nogę, spróbował usiąść koło murka.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz