187.
Lecę,
lecę…
Była taka polanka
na skraju lasu. Na polanie, ukryte w wysokiej trawie i krzakach, stały ruiny dworu,
z wielkim piecem i kominem. Lubiły tam się bawić dzieci. Dziś koło południa
zajrzał tam Krzyś. Miał nadzieje spotkać kolegów, ale teraz nie zastał tu
nikogo.
Wiele czasu spędzał
sam, lub w gronie przyjaciół, między murami tego, jak to mówili, tajemniczego
zamku. Dzisiaj, w te pogodne, wiosenne, przedpołudnie
przysiadł na cegłach ,pośród krzaków i wydeptanej od ciągłej zabawy
trawie. Spoczął nieopodal pieca i
rozglądając się po okolicy, zaczął jeść kanapkę. Dala mu ją, troskliwa mama by czasem
nie zgłodniał latając i bawiąc się w okolicy.
Jadł ją pomału,
nie był jeszcze głodny. Raczej sięgną po nią z nudów, niż z potrzeby. Zamyślił
się. Z początku nie zwrócił uwagi, na ten głos, bo był cichy i słaby. Z czasem
jednak narastał, by w końcu dojrzeć do
jakby wydobywającego się z pod ziemi jęku. Przypominał skrzeczący głos sroki.
„Lecę. Lecę”,
„Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”
Zdziwiony zamarł
na chwilę, wsłuchując się w ten głos jak w echo. Nagle zapanowała cisza. Malec
wrócił do jedzenia. Po chwili znowu odezwał się ten głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę.
Lecę”.
Krzyś myślał by
ten głos zignorować, lecz ciekawość dziecięca zwyciężyła i głośno zapytał: Kto tam? Na chwilę głos zamilkł, by po chwili
znów zawołać. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę” Kto to, kto? Krzyś znowu zapytał. A
gdy przez dłuższy czas nie uzyskał odpowiedzi, odkrzyknął: A leć sobie, leć.
Nie zdążył dokończyć
ostatniego słowa, jak spadła ze świstem do jego stup odziana w nogawkę noga. Odskoczył
przestraszony i zdziwiony zarazem. Podszedł bliżej, pochylił się i popatrzył.
Ot noga jak noga. Ludzka… Wykrzywił wargi w podkówkę, nic ciekawego. Machnął
ręką. Leży sobie taka i nic… Nudy…
Znowu usiadł na murku i patrząc na nogę znowu
sięgnął po kanapkę. Po chwili znów usłyszał głos. „Lecę. Lecę”, „Lecę. Lecę”.
Tym razem nie zapytał kto to, tylko szybko krzyknął jak poprzednio: A leć
sobie, leć… Znowu do jego stup spadła noga. Druga, do pary. Uśmiechnął się, spojrzał
w górę i spytał:
E, a reszta
gdzie? Odpowiedziała mu cisza. Nie usłyszawszy odpowiedzi, znów usiadł na murku
i czekając zaciekawiony na głos, ugryzł kęs kanapki. Przeżuwał powoli,
przekrzywił głowę, czekał. Czekał dłuższą chwilę. Już mu się zaczęło robić
nudno, gdy głos znowu zaskrzeczał. Drgnął z zaskoczenia i szybko odkrzyknął: A
leć, sobie, leć… Tym razem spadła ręka ubrana w ciemnoszary rękaw.
Taka sytuacja
powtarzała się aż do momentu, gdy u jego stup nie uzbierał się komplet. Dwie
nogi, dwie ręce, głowa i korpus ludzki. Krzyś oglądał tą kupkę ludzkich
szczątków z zaciekawieniem. A skądże tu takie coś się wzięło? A czyje to i po
co? Spytał cicho. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zastanawiał się nad tym
długo. Co ma z tym zrobić? Postanowił pokazać to zjawisko kolegom. Odwrócił
się, uszedł kilka kroków gdy usłyszał: Jeść mi się chce, daj gryza!
Odwrócił się
powoli. Ciekawe, ale nie zaskoczył go ten głos. Spojrzał tylko na chłopca,
poskładanego z tych szczątków i odpowiedział: A ty co?... A bo ja cię znam?
Spadaj dziwolągu…
Chłopak przekrzywił głowę, popatrzył na
Krzysia i powiedział raz jeszcze: Głodnym, daj jeść!…
A spadaj. Włożył
ostatni kęs maminej kanapki do ust i odwrócił się mówiąc: Darmozjad, nic mu nie
dam. Może gdybyś poprosił, a tak… Spadaj leniu! Odwrócił się znowu w kierunku
chłopca, lecz nie ujrzał tu już nikogo. Hej dziwoląg! Krzyknął. Lecz
odpowiedziała mu tylko cisza.
Okręcił się dookoła, pojaśniało
mu w oczach i stuknął łokciem w murek. Ze zdziwieniem spostrzegł że leży na
kupce trawy, pod głową ma podarty worek, a zgięta w kolanie noga zdrętwiała mu
i nie ma nad nią żadnej kontroli… Ależ miałem sen, powiedział. I pocierając
nogę, spróbował usiąść koło murka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz