Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 kwietnia 2012

129.

- Joanno, to nie było takie straszne jak wyglądało. Nie uważasz?
Spytał Jacek gdy wsiadali tuż po zakończeniu wizyty do samochodu.
- Nie było. Masz rację. Wyobraźnia podpowiadała mi niesamowite cuda, najadłam się nerwów co nie miara. A tu spotkanie okazało się całkiem sympatyczne. Nie potrzebnie się tak martwiłam.
- A co nie mówiłem? – Z satysfakcją powiedział Jacek. – Nie martw się na zapas.
- Nie martw się na zapas… Myślisz, że tak hop siup i nerwy zamienią się w radość. To nie jest tak. Za wiele czasu upłynęło, za wiele słów zostało powiedziane. Miałam prawo się martwić…
- No nie denerwuj się tak.
- To nie mów w ten sposób.
- Sory kochanie. Ale najważniejsze, że wszystko mamy już za sobą. Już nie ma o co się martwić. Wszystko zostało załatwione w taki sposób jak myśleliśmy. Nie stresuj się już, Kocham cię. Wiesz?…
Cmokną w jej kierunku i przesłał całusa. Joanna się uśmiechnęła i z lekkim przekąsem powiedziała.
- A te słowa o zalegalizowaniu związku, to były publiczne oświadczyny?
- Hmm. A nie uważasz że powinienem w tamtej chwili tak powiedzieć? – Przymrużył oko.
- Jacek!!!
- Tak masz rację, to były moje publiczne oświadczyny… Teraz kochanie nie masz innego wyjścia jak za mnie wyjść. Wszystko ustalone.
- To może data ślubu też?
- Też. Dwudziestego czerwca, może być?
Joanna zaniemówiła… To były jej urodziny. Spojrzała na Jacka, a on uśmiechnięty, udając że nie widzi jej wzroku, prowadził samochód dalej, z cicha pogwizdując.
                                                                          ***
Do zobaczenia po majowym Weekendzie... ;-)))   ;-*


środa, 25 kwietnia 2012

128.

- Zapanowała chwila ciszy i oczekiwania. Karol widząc że staje się to niezręczne, zaczął kontynuować swój wywód dalej.
- Wiem, że to nie tak powinno wyglądać. Spotkanie powinno być spontaniczne, radosne, pozbawione przymusu spowodowanego moją chorobą. To moja wina i całą winę biorę na siebie. To wszystko jest za późno i nie tak…
- Widać że Karola dużo kosztowało to całe wystąpienie. Teraz nawet czuć było rezygnację i zwątpienie we własne siły. Mama Karola podniosła się z krzesła by coś powiedzieć, ten jednak powstrzymał ją gestem dłoni i kontynuował.
- Bardzo bym chciał naprawić co zepsułem. Skrzywdziłem swoją żonę, ale i skrzywdziłem bardzo swego syna. Po wielu rozmowach przeprowadzonych z nim, dopiero teraz wiem jak bardzo. Dla własnej wygody, pozbawiłem syna matki. Nie wiem jak mogłem być taki zadufany w sobie i arogancki.
Zamyślił się na kilka chwil i zaczął kończyć już swój wywód.
  
- Widząc potrzebę zapewnienia swojemu synowi rodziny, zwłaszcza że na naprawienie zła które uczyniłem, nie mam już czasu. Bardzo bym chciał, - trochę wygląda to jak mój testament – mruknął – żeby Adaś powrócił do Joanny, swojej rodzonej matki. Zwłaszcza że, to wiem na pewno, oboje tego bardzo pragną. Chciałbym aby obydwoje z Jackiem, którego też dotknęła wielka tragedia, stali się prawdziwą rodziną. Pełną wspólnej miłości, zapewniającej bezpieczeństwo Adasiowi, którego mimo chęci nie mogę teraz zapewnić.
Acha i jeszcze jedno, a tak właściwie wielka prośba do was… Wiem, że Adaś i moi rodzice, zresztą moja cała rodzina, przez te lata nawiązali prawdziwą więź emocjonalną. Chciałbym, by jej nie przerywać, a kultywować i szanować. To jest takie rzadkie i warte pielęgnacji...
To wszystko. O tym, chciałem gromadząc was teraz tutaj, powiedzieć. Możecie dać odpowiedź teraz, albo przemyśleć ją w domu i odpowiedzieć później. Tylko mam prośbę, nie przeciągajcie za bardzo odpowiedzi w czasie. Nie mam go za wiele. Bardzo bym chciał Adasiowi zapewnić przed śmiercią jak najlepszą opiekę…

- Karol skończył. Przez krótką chwilę nikt nie zabierał głosu. Zapanowała lekka konsternacja. Patrzono po sobie i w duchu zadawano pytanie. Kto powinien teraz coś powiedzieć.
Milczenie przerwał Jacek.
- Nie należę do osób najbardziej zaangażowanych. W sumie nie znam tu, oprócz Joanny nikogo. Wygląda to jak narada rodzinna, a ja jej członkiem nie jestem… Chcę jednak powiedzieć, że spodziewaliśmy się takiej woli, takiego… w sumie… apelu, prośby. Już dłuższy czas nosimy się z myślą by zalegalizować nasz związek z Joanną. Jest w nim jak najbardziej miejsce dla Adasia. Chciałbym być dla niego prawdziwym ojcem, a i pozbawiać go rodziny nie mam najmniejszego zamiaru… To tyle chciałem powiedzieć od siebie. Myślę, że teraz powinna coś powiedzieć Joanna, więc...
- Właściwie, to już wszystko zostało tu powiedziane. Nie mam zamiaru roztrząsać tej całej historii. Bo nie jest ona ani miła, ani dla nas wszystkich przyjemna. Wszyscy mają sobie coś do zarzucenia.
Mam tylko pytanie dla Adasia. Najważniejszej osoby w tym całym zamieszaniu. Jak się w tym wszystkim odnajduje? Co o tym wszystkim myśli? Czy chce z nami zamieszkać?
Wszyscy skierowali wzrok na Adama, który raz czerwony, raz biały, zbierał myśli i odwagę by coś mądrego odpowiedzieć. Mimo, że był tylko nastolatkiem, to jednak rozsądek z jakim odpowiedział zaskoczyło wszystkich…
- Chcę powiedzieć, że spodziewałem się raczej kłótni. A tu żadnego wygrażania, wylewania na siebie żalów. Żadnej prywaty. Zaskoczyło mnie to wszystko… Nie wiem i teraz biję się z myślami - po co to wszystko było… Te rozstanie, ucieczka, rozterki, dzisiejsze spotkanie. Pytacie jakie jest moje zdanie po usłyszeniu tego wszystkiego?
Wolałbym żeby to wszystko się nie zdarzyło. I choroby i te przepychanki, mam wielki żal o to wszystko. Wiem, że tego czasu nie da się cofnąć i słów wypowiedzianych nie da się jak gumką wytrzeć. Chociaż jestem bardzo zły na los jaki mi zgotowano, zgadzam się na wszystko co powiedział mój ojciec. Chciałbym wrócić do mamy i myślę że potrafimy się dogadać. Jestem w tym względzie, raczej dobrej myśli. Chciałbym jednak aby ten czas jaki został dany memu ojcu, spędzić razem z nim. Taką mam prośbę. To wszystko co mam do powiedzenia. Nie chcę już się w żadnej sprawie wypowiadać i zostawmy to wszystko już tak jak jest…
- Masz rację Adasiu - Stanowczym głosem przejęła inicjatywę babcia Marysia. - Zostawmy już ten temat. Teraz czas na ciasto, kawę i herbatę która już czeka w kuchni na podanie. A może ktoś chce coś mocniejszego? Naleweczkę lub destylacik?
- Tak, tak. – Wtrącił dziadek Włodek – podam kieliszki… Przedyskutujemy jeszcze  wszystko przy stole, a teraz…
                                                                          *** 


wtorek, 24 kwietnia 2012

127.

  Trochę trwała, ta chwila wzajemnej czułości. Ta uwolniona, od lat skrywana, presja wzajemnych rodzicielskich  uczuć. Nie potrzeba było w niej teraz słów. Wszystko mówiły gesty, łzy i na zmianę, zaszlochane i uśmiechnięte twarze. Wszyscy obserwujący tą scenę, mieli łzy w oczach, Maria i Włodzimierz nawet pochlipywali i trzymając chusteczki przy oczach.
Gdy matka i syn w końcu uwolnili się ze swoich objęć, uścisk zelżał  i spojrzeli po obecnych. Nikt nie krył wzruszenia... Wszyscy wiedzieli dlaczego tyle lat nie mieli kontaktu i dlaczego właśnie w takiej chwili go odzyskali… 
 - Moi drodzy. – Powiedział z zapuchniętymi oczami Karol. – Chyba pora teraz, na wysłuchanie tego co mam wam do powiedzenia. Wsiądźmy wszyscy przy stole… Proszę…
- Jak wszystkim już wiadomo, zdecydowałem się na to spotkanie by przede wszystkim przeprosić Joannę. Przeprosić, że w takim momencie ją zostawiłem, zamiast wspierać… Co innego myślałem wówczas, a zupełnie inaczej myślę dziś. Jestem zupełnie innym człowiekiem, wiele zrozumiałem, zupełnie inaczej myślę.
Gdy postawiono mi diagnozę, najpierw się buntowałem i wypierałem tego co może mi się stać.
Adaś, stał mi się wtedy i bardzo bliski i bardzo daleki zarazem. Myśli przebiegały szybko od jednej pełnej poświęcenia i troski o niego, do drugiej, samolubnej, albo pełnej znieczulenia na otoczenie. Zrozumiałem że była to depresja...
Zdałem sobie sprawę, dlaczego wtedy, gdy Joanna zachorowała na SM, nie mogłem się z nią dogadać. Żyliśmy wtedy w dwóch odrębnych światach. Ja okazałem się samolubnym, pełnym samouwielbienia, bezkrytycznym w stosunku do siebie draniem, gdy ona przeżywała to, co ja teraz przeżywam.
Podczas leczenia, operacji i chemii, wiele o tych sprawach myślałem. Po zakończeniu leczenia i wyjściu ze szpitala, postanowiłem wszystko co spotkało mnie i Joannę opowiedzieć Adasiowi. Przedstawić mój punkt widzenia i opowiedzieć o żalu jaki teraz mam do siebie. Zdecydowaliśmy, że musimy się wszyscy spotkać i wszystko wyjaśnić.
Niestety, tak jak to bywa, powracając do zdrowia, coraz bardziej odwlekałem tą chwilę. Chociaż Adaś nalegał, ja szukałem lepszej okazji, momentu do spotkania. Teraz wiem to był strach, bałem się spotkania i konfrontacji…
Minęło kilka lat, po reemisji choroby, znowu rak zaatakował. Mam tyle przerzutów i wyniki tak złe, że lekarze dają mi najwyżej dwa miesiące życia. Przestałem już zwlekać i odkładać rozmowę na później.
Wiem, że znowu zawiodłem i przestałem odwlekać to nieszczęsne spotkanie. Po rozmowie z synem ustaliliśmy termin i treść tego co muszę powiedzieć. No i dlatego właśnie teraz się spotykamy...


niedziela, 22 kwietnia 2012

126.

Weszli do przedpokoju, a z niego do salonu. Wnętrze urządzone było na styl rustykalny. Przy biurku, w okularach siedział ojciec Karola. Z wysiłkiem podniósł się z krzesła i podszedł do nich się przywitać. Przy oknie stał Adaś, który wszystko, przez nie obserwował, a w drzwiach  prowadzących do kuchni, stanęła siwa wyprostowana i pełna godności, mama Karola.
Nie był to pałac, lecz wnętrze było czyste, zadbane i pełne uroku. Mieszkańcy domu, choć widać nie bogaci, byli otwarci i życzliwi.
Pierwszy odezwał się tata Karola.
- Joanna… Jakże miło Cię widzieć. Świetnie wyglądasz. Sporo lat już się nie widzieliśmy. Straciłem nadzieję że cię jeszcze zobaczę. Ja też nie czuję się dobrze. Chodź do mnie córko.
Przytulił ją do siebie i pocałował w czoło. Widać było że się wzruszył, po policzku zleciała mu łza. Zreflektował się szybko, otarł ją rękawem i zwrócił się w kierunku Jacka.
- A to chyba pan Jacek, miło mi poznać. Bratnie dusze, to dobrze, to bardzo dobrze… Niech pan pozwoli, że przedstawię. Moja kochana żona Maria, a to nasz wnuczek, Adaś, nasz skarb…
- Dziadku…
- Dziadek Włodek tak lubi. Trzeba mu wybaczyć, to z miłości… - wtrąciła Maria – Proszę zajmijcie miejsce przy stole, zaraz podam herbatę, a może ktoś woli kawy? – spytała.
Joanna przez cały ten czas nie mogła oderwać wzroku od Adasia. Wyrósł, zmężniał, to nie było już dziecko, to już był nastolatek. Uśmiechała się do niego, ale nie potrafiła zebrać w sobie tyle odwagi by się odezwać. Niepokoiła się, że może zepsuć tą chwilę. W głowie miała zamęt, poczucie winy i ekscytację. Myślała tylko, jaki on duży, przystojny. Co powiedzieć, od czego zacząć… Z kłopotu wybawił ją Karol.
- Wiem, że to moja wina, że tak długo się nie widzieliście, ale nie miejcie do mnie pretensji i złości. Myślałem że robię dobrze. Joanno… Adamie. Trwało to długo, ale ta chwila w końcu nadeszła….
...
Ze łzami w oczach wpadli sobie w ramiona… 


piątek, 20 kwietnia 2012

125.

W końcu musiała przyjść ta chwila…
 Po obiedzie i zjedzeniu na deser ciasta z kawą, zaczęli się wybierać na spotkanie z Karolem. Joanna, była cala zestresowana. Myślami była już przy byłym mężu i nie sposób już było się z nią dogadać. Jacek, już jej nie zagadywał, uśmiechał się pod wąsem i delikatnie przejął kontrolę nad wyjazdem.
Pożegnali się ze stryjostwem machnięciem dłoni i wsiedli do samochodu. Umówili się że przyjadą tu jeszcze i zdadzą relację z wizyty. Być może trzeba będzie jeszcze coś omówić, załatwić… Nie nastawiali się na szybkie załatwienie sprawy. Wiedzieli że to potrwa i że rozmowa może być trudna.
Dom rodzinny Karola, nie był daleko. Za niecałe dwadzieścia minut byli już na podjeździe. Wysiadając z samochodu, w drzwiach domu stanął sam Karol. Wyglądał już źle, staro. Skóra  była poszarzała, a jej nadmiar układał się w grube bruzdy na twarzy. Ubranie na nim wisiało jak na wieszaku. Nie był już dziarski i jak dawniej szybki. Sprawiał wrażenie człowieka bardzo chorego, pogodzonego z własnym losem.
Wolno i ostrożnie, ale z pozostałością dawnej werwy zamachał do nich i powoli zszedł po schodach ich przywitać.
- Dzień dobry, witam was serdecznie. Bardzo się cieszę że zechcieliście się ze mną spotkać. Wejdźcie do środka. Mam wiele wam do powiedzenia. Przede wszystkim, chciałbym przeprosić i prosić Joannę o przebaczenie. Teraz wiem, że decyzja którą podjąłem przed laty była zła. Ale podjąłem ją wtedy w dobrej wierze. Wybaczysz mi?
Wyciągnął rękę kierunku Joanny w geście pojednania. Chciał ją przytulić, lecz ta, cała sztywna podała mu tylko dłoń. Przywitała się chłodno i powiedziała.
- Witam Karolu. Wiele kiedyś o was myślałam i dawno  już przebaczyłam. Ale to co zrobiłeś było wtedy bardzo niesympatyczne. Ten okres milczenia… Ale porozmawiamy może o tym nieco później. Proszę przedstawiam ci mego obecnego… Partnera, mieszkamy razem na wzgórzu za River Fog. Proszę oto Jacek.
Jacek z Karolem uścisnęli sobie dłoń. Uśmiechnęli się do siebie i spojrzeli w sobie w oczy. Nie czuć było w ich spojrzeniu ani wrogości, ani niechęci. Raczej była to ciekawość.
- Miło mi nareszcie pana poznać. – Powiedział Jacek. – Przywiozłem Joannę byście mogli sobie porozmawiać. Ja mam jeszcze coś do załatwienia. Przyjadę trochę później.
- Panie Jacku, bardzo przepraszam, ale wolałbym, by wszyscy byli przy naszej rozmowie. Dotyczy ona wszystkich, Pana, Joannę, mnie. Moich rodziców i przede wszystkim Adasia. Chciałbym wszystko wszystkim wytłumaczyć i chciałbym byśmy wspólnie podjęli decyzję co do naszej przyszłości i Adasia. Jakby nie było, tworzymy teraz wszyscy rodzinę i wszyscy razem powinniśmy porozmawiać, wytłumaczyć wszystko i podjąć w końcu decyzję. Proszę pana, panie Jacku, niech pan nie odmawia. Zapraszam…
Po chwili wszyscy zniknęli w drzwiach, które powoli z lekkim skrzypnięciem się zatrzasnęły…
                                                            *** 

czwartek, 19 kwietnia 2012

124.

- Wspaniale! Tego nam było potrzeba. – Powiedział Jacek. – Widzę robicie wiosenne porządki?
            - Ano. Lubię porządek. Wtedy wszystko wygląda zadbane, nawet jeśli czasem coś nie wyjdzie tak jak by się chciało.
            - Słusznie, nie zawsze wszystko się udaje. Trzeba nauczyć się akceptować to co jest. Ale u Was widzę samą doskonałość. Wspaniale wszystko pasuje do siebie. Jest ślicznie.
            - Dziękuję za miłe słowo. Chyba tylko ja widzę te wszystkie braki…
            - Niech stryj nie przesadza. - wtrąciła Joanna – Perfekcja w każdym calu. Nie jeden by pozazdrościł efektu. A gdzie Zosia?
            - W domu, robi obiad.
            - To my pójdziemy jej pomóc. W końcu trochę ciężkie te zakupy.
            - Idźcie idźcie, ja też zaraz przyjdę. Popracować zawsze mam czas, ale z Wami pogadać, to  rzadko mam okazję.
            - No to na razie…
                                                                        ***

czwartek, 12 kwietnia 2012

123.

Spacerowali ponad dwie i pół godziny. Gdy wychodzili, na swojej drodze spotykali niewielu ludzi, gdy wracali miasteczko już tętniło życiem. Mijali uczniów śpieszących do szkoły, pracowników pobliskich zakładów, urzędników i zwykłych kupujących w miejskich budkach i sklepach.
            Prawie zapomnieli po co tu przyjechali. Cieszyli się sobą, spacerem, zaciekawieni miastem którego Jacek prawie nie znał, a Joanna dawno nie widziała. Wracając, kupili butelkę dobrego alkoholu stryjom. Ciasto u piekarza które planowali zjeść do obiadu i czekoladowy drobiazg dla Adasia. Wracali spokojnie, uśmiechnięci, trzymając się za rękę.
            Gdy wchodzili na posesję stryja, ten przywitał ich machając ręką z pobliskich krzaków. Wycinał tam wyschnięte gałęzie i niepotrzebne rózgi niepotrzebnych samosiejek.
            - Hej! Jak udał się spacer? – zawołał.  

środa, 11 kwietnia 2012

122.
Znowu źle spała tej nocy. Kręciła się i przewracała z boku na bok, myślała o dniu jutrzejszym. Jacek też, w nowym, obcym domu, gdzie nocował pierwszy raz w życiu, wstał niewyspany. Gdy tylko usłyszeli, pierwszy hałas w domu, świadczący o tym że ktoś już wstał, oboje wuskoczyli z łóżka, skorzystali z łazienki i ubrani zeszli do kuchni. Tam już krzątała się Zofia,  zona stryja. Gdy stanęli oboje w drzwiach, spytała.
- Co, już wstaliście? Źle się spało? Może nie wygodnie?
- Ależ nie! Wszystko w porządku. Tylko tak ogólnie, była to ciężka noc. Za dużo myśli kłębiących się w głowie. – Odpowiedziała Joanna. - Sama wiesz. Dziś będzie dzień pełen wrażeń. Chciała bym mieć go już za sobą…
- Joanna, bardzo ten dzień przeżywa, nie dziwię się jej. Jednakże boję się że go odchoruje.
- Ty Jacku, też nie wyglądasz na wypoczętego i wyspanego. Obydwoje musicie zdystansować się od tej sprawy. Może wypijecie kawę, zjecie coś i się przespacerujecie? Choć dziś jest chłodno, to słoneczko świeci pięknie. Spacer wam dobrze zrobi. Tylko już nie myślcie o tym. Pół dnia macie by zająć się czymś innym.
- Masz rację, zrobimy tak jak mówisz. Wezmę Joannę i przejdziemy się po okolicy. Stryjek już wstał?
- Wyszedł na chwilę po pieczywo, tu niedaleko, już pewnie zaraz wróci. Ja za ten czas zrobię nam kawę i przygotuję coś do zjedzenia.
- Pomóc ci?- Spytała Joanna…
- Ależ nie. Usiądźcie przy stole, wszystko prawie już gotowe.
- To choć pomogę ci nakryć do stołu. Sztućce, kubki i takie tam…
- Kubki stoją na suszarce. Mój to ten zielony, stryja ten duży pękaty. A wy wybierzcie sobie jakieś, jest z czego wybrać. – Uśmiechnęła się. - Sztućce są w środkowej szufladzie.
Na te słowa, w sieni stuknęły drzwi i usłyszeli kroki stryja zbliżającego się do kuchni.
- Dzień dobry, już wstaliście?
- Czekamy na bułeczki. – odpowiedziała uśmiechając się Zosia – Goście stali już skoro świt i już nie mogą się doczekać…
- A bo to spać jeszcze trzeba. – zażartował – A nie zrywać się skoro świt  i ludzi popędzać… Odpoczywać trzeba, wczasować…
- Ja też tak mówię.
- A my martwimy się o was, pewnie wam smutno. Nie chcieliśmy zostawiać od rana samych, postanowiliśmy Wam towarzyszyć. – Odpowiedziała wesoło Joanna.
- O… Wszystko gotowe. Usiądźmy więc. – Powiedziała Zofia.
- To cieszymy się, że tak chcecie nam starym towarzyszyć od rana.
- Nie ma sprawy, kawusi? – Joanna odwróciła się w stronę stryja.
- Oj dziękuję, tego mi było trzeba…
- Wszystkich nas rozbudzi. Zosiu?  
- Dziękuję. Jak ktoś ma chęć, to do świeżego pieczywa jest dżem, serek, kilka jajek na twardo. Smacznego.
- Dziękujemy, smacznego.
Po śniadaniu Jacek i Joanna ubrali się i zostawiwszy stryjów samych wyszli na ulicę. Po kilkunastu metrach skręcili w bok i przytuleni, chodnikiem udali się przez park do centrum miasta.
                                                                       ***

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

121.

  - Mam nadzieję że nie tylko będziesz mi kibicował, ale i mi pomożesz się z tym wszystkim zmierzyć?
- Na ile to będzie w mojej gestii, to owszem. Ale tu, to niestety… Ta sprawa dotyczy bezpośrednio ciebie. Ja tu tylko mogę ciebie wspierać. Urzędowe sprawy i te z mężem musisz rozwiązać sama…
- Wiem, masz rację.  Ale będziesz przy mnie?
- Moja droga, za ciebie rozmowy z twoim mężem nie przeprowadzę. To musisz zrobić, tak jak mówię, sama… Musisz wiedzieć, że zgodzę się z tobą z każdą podjętą przez ciebie decyzją. Ale tu, mogę cię tylko spierać na odległość.
- Więc muszę się spotkać z Karolem sama?
- Tak by należało… Ja mogę cie tylko do niego podwieźć. Ewentualnie po wszystkim, jeśli oboje zechcecie, możemy się poznać i porozmawiać…
- Jacek ma rację. Ja też tak bym zrobił. – Wtrącił stryj.
- A więc, mam jutro ciężki dzień. Nie będę odwlekać tej chwili. Po obiedzie zadzwonię do Karola i umówię się z nim. Ale ty Jacku, zawieziesz mnie tam, prawda?
- Jasne. Tak będzie…

Posiłek zbliżał się ku końcowi. Już nie rozmawiali o Karolu. Przy deserze i kawie zeszli na temat spotkania, porządków i zmian zachodzących u nich na wzgórzu. Wszyscy, jakby zapominając o meritum przyjazdu, zaczęli żartować i rozmawiać o znajomych, bliskich i zmianach u nich zachodzących. To pozwoliło Joannie trochę się od stresować, zmienić nastawienie, by móc później, gdy została już sama, przeprowadzić długą rozmowę z Karolem…
Umówiła się z nim nazajutrz. Po godzinie czwartej po południu, bo wcześniej Karol był umówiony w szpitalu z  lekarzem, na wizytę kontrolną. Ma wpaść do jego rodzinnego domu, gdzie teraz zamieszkali razem z synem.
                                                           ***