Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 19 stycznia 2012

71.

Zaterkotał budzik. Jacek otworzył zaspane oczy. Było jeszcze zupełnie ciemno. Od zasłoniętego okna, dochodził słaby promyk światła z ulicznych latarni. Wstał, zapalił światło, wszedł do łazienki. Obmył twarz z resztek snu lodowatą wodą. Spojrzał w lustro. Wczoraj się nie golił, więc twarz pokrywał mu ciemny zarost. Trzeba było by się ogolić, choć nie bardzo miał na to ochotę. Namydlił twarz kremem i zaczął maszynką ścinać swój twardy zarost. Zastanawiał się jaka będzie dziś pogoda. Nie słyszał szumu deszczu na poddaszu, więc raczej nie pada. Może prognoza pogody przesunie się nieco w czasie i dojedzie suchy do domu? Wątpliwe, ale czasami przecież można, puścić wodze fantazyjnych życzeń.  
                    Skończył się golić i poddał się zwykłej porannej toalecie. Umył zęby, uczesał się, posmarował twarz kremem. Świeży i pachnący wyszedł z łazienki, wziął bagaż i wyszedł z pokoju. Na schodach już paliło się światło. Mama wstała i krzątała się w kuchni. Cichutko przygotowywała Jackowi prowiant na drogę. Tata był jeszcze w łazience.
                    - Jestem już gotów – powiedział stając w kuchennych drzwiach. Dzień dobry.
                    - Cześć synku, jak się spało? Już kończę, może napijesz się kawy? – Zasypała Jacka pytaniami.
Jak każda matka, denerwowała się nieco przed wyjazdem syna. Ma przed sobą wszak, kilka ładnych godzin jazdy w ciężkim terenie i prawdopodobnie przy fatalnej pogodzie. Nie będzie zbyt bezpiecznie.
                    - Kawy się chętnie napiję i wezmę do termosu. Krotka dzisiaj ta noc, ale spało mi się dobrze. Dziękuję.
                    - Kawa już czeka, a termos już gotowy. Masz ochotę coś zjeść przed podróżą, czy jest za wcześnie…
                    - Nie mam ochoty na nic, ale do kawy zjem kawałek ciasta.
                    - Siadaj do stołu, zaraz nam nakryję. Ooo słyszę ojca, w samą porę, chodź wypijesz z nami kawę.
- Witajcie ranne ptaszki, świergolicie dziś wesoło od samego rana.
- Chodź, dołącz do nas.
- Wiecie że nie pada i widać gwiazdy na niebie? – oznajmił siadając przy stole.
- Wspaniała wiadomość tato. Może uda mi się dziś nie zmoknąć. Trzeba to wykorzystać i zaraz wybierać się w drogę.
- Pomogę ci zaraz zaprząc konia.
- Ale musisz się ciepło ubrać, jest bardzo zimno, na termometrze prawie zero stopni.
- Wezmę kurtkę, kocem nakryję nogi, jak będzie trzeba mam jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy. Nie zmarznę.
- Napij się jeszcze gorącej kawy. Będzie ciebie grzała od środka.
Jacek zjadł kawałek ciasta, zapił kawą i zwrócił się do ojca.
- To co idziemy?
- No tak,  trzeba by było. Wstajemy!
Ubrali się i wyszli na podwórek. Ranek był faktycznie zimny, poza tym trochę wiało, co potęgowało jeszcze nieprzyjemne odczucie chłodu. Wyprowadzili konia ze stajni i zaprzęgli do wozu. Jacek wrócił do domu, wziął swoje klamoty i odebrał z rąk mamy prowiant na drogę. Położył wszystko pod ławkę.
                    - To co, zostańcie z Bogiem, pora się pożegnać. Nie wiem kiedy się spotkamy, pewnie jak zwykle za jaki miesiąc, półtora.
                    - No to szczęśliwej podróży, dowidzenia. Pozdrów Joannę od nas.
- Pa synu, uważaj na siebie.
- Dziękuję, trzymajcie się.
Jacek wgramolił się na wóz, przykrył się kocem i pomachał na rodzicom pożegnanie. Powoli wyjechał na drogę przez otworzoną śpiesznie przez ojca bramę. Odwrócił się i zamachał do nich ostatni raz. Do zobaczenia!..
                                                                                                  ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz