51.
- Jacek, wstawaj. Zaraz obiad. – Obudziła go delikatnie mama.
- Ojej, jednak przysnąłem.
- Przysnąłeś i to jak…
- Co, już tak późno?
- No, aż tak to nie. Ale dziś będzie za jednym zasiadem, kolacja z obiadem.
- To mi odpowiada.
- I nam też. Chodź już wszystko gotowe. Czekamy w salonie.
- Już tylko się trochę ochlapię w łazience.
Mama wyszła z sypialni i zeszła po schodach. Nic Jackowi nie powiedziała o gościu. Wiedziała że mile go zaskoczy. Po chwili i on zszedł na dół.
- Witam. - Rozejrzał się po salonie i wykrzyknął - No nie, Weronika!? Co ty tutaj robisz? Przecież wyjechałaś do Europy!
Podszedł do niej, pocałowali się i uścisnęli z całych sił.
- Świetnie wyglądasz.
- Jacek, ale ty za to się nic nie zmieniłeś. Przystojny jak zawsze. Przyjrzała mu się jeszcze raz i poklepała po ramieniu.
Mnie to trochę przybyło to tu to tam. Ale ty to wyglądasz jak przed laty.
- Skąd żeście ją wzięli? – zwrócił się do rodziców. – Jezu, przecież myśmy się nie widzieli kilkanaście lat.
- Wcale żeśmy jej nie szukali. To ona w markecie się na nas rzuciła… - Zaśmieli się wszyscy z żartu taty – Musieliśmy ją ze sobą zabrać, by nie zrobiła więcej wstydu.
- No i uciesz się tu ze spotkania… Nie słuchaj, nie było aż tak źle. Przyjechałam do was z przyjemnością, zwłaszcza gdy dowiedziałam się że ty jesteś, Jacku.
- Siadajcie do stołu. Wypijcie po kieliszku do apetytu. Za chwilę upiecze się ryba. Ja zaraz przyjdę. - Powiedziała mama i wyszła. Tata zajął się więc nalewaniem wina do kieliszków i zapraszaniem do stołu, a Jacek wypytywał o wszystko Weronikę.
Weronika była szkolną przyjaciółką Laury. Były nierozłączne. Po ślubie z Jackiem, też często u siebie bywali. Bardzo się zżyli i świetnie się czuli ze sobą. Nie mieli przed sobą tajemnic. Na którejś ze wspólnych imprez, spotkała swego przyszłego męża i po kilkunastu miesiącach wyjechała z nim do Europy. Tuż przed tą tragedią. Od tamtej pory się nie widzieli. Pisali do siebie kartki świąteczne, wymieniali zdawkowe wiadomości. Dopiero teraz się spotkali.
- Powiedz, kiedy przyjechałaś?
- Tutaj, jestem od dwóch dni. Zatrzymałam się u brata. Miałam cichą nadzieję że się spotkamy. Chciałabym wybrać się na cmentarz. Samej to jakoś nie tak, nie mam orientacji.
- Ja wybierałem się jutro do domu, za River Fog. I teraz nie wiem czy nie odłożyć podróży. Naprawdę takie spotkanie…
- To zostań, ja też chcę pojutrze wyjechać. Wpadnę potem, do stolicy na kilka dni, do rodziców męża. Bo na początku tygodnia mam już zabukowany samolot.
- To co, mogę jeszcze u was jedną noc przenocować? – zwrócił się do ojca.
- Też pytanie. Jasne. Miejsce jest, alkohol i zakąska też. Dla Weroniki też się miejsce znajdzie.
- Ja to dziękuję, brat będzie i tak zaniepokojony że jeszcze mnie nie ma.
- Weronika, słuchaj! To zadzwoń do brata że zostajesz u nas na noc. Musimy przecież pogadać. A jutro po południu ciebie odwiozę. Zjemy, pojedziemy na cmentarz, przejedziemy się po mieście. Co ty na to?
- No dobrze. Więc gdzie jest telefon?
- Moja luba chyba zabrała go do kuchni. Możesz stamtąd zadzwonić.
Właśnie na te słowa, z wielkim półmiskiem, do salonu weszła mama.
- Tylko zaraz wracaj, acha i weź z kuchni od razu dzbanek z napojem
- O. K. Zaraz będę.
Mama postawiła półmisek po środku stołu. Wyglądał pięknie i smakowicie. Po środku leżały pstrągi, przyprószone natką pietruszki, a obłożone dookoła były pieczonymi, złocistymi ziemniakami.
- Wuala, podane do stołu.
- Mmmm, co za zapach. - powiedział tata i uzupełnił kieliszki winem.
- I jak ślicznie wygląda.
- To spróbujcie teraz jak smakuje. – spuentowała mama, nakładając wszystkim danie na talerze.
- Załatwione, nieobecność usprawiedliwiona. – Powiedziała w drzwiach uśmiechnięta Weronika.
- No to siadaj i zajadaj. Ale może najpierw wypijmy za niespodziewane spotkanie.
- Za spotkanie! - Wzięli do rąk kieliszki, stuknęli się i wypili. Poczym każdy, chwaląc kucharkę, zajął się smakowitościami jakie miał na talerzu.
- Powiedz Weroniko, jak wam się wiedzie w tej Europie. – dopiero po chwili spytał Jacek, przeżuwając kęs.
- Jak wiesz, po ślubie zamieszkaliśmy w Paryżu, gdzie Marek dostał pracę. Potem przenieśliśmy się do Lyonu gdzie się nam urodził Fransua. Zamieszkaliśmy w pięknym domu za miastem w dolinie Rodanu. To były wspaniałe chwile. Marek dojeżdżał do pracy, bardzo dobrze zarabiał. A ja zajęłam się wychowywaniem syna. Potem córki, Monique. Potem przyszedł kryzys, reorganizacja i Marka przenieśli do Zurichu. Tam w willi na przedmieściach, mieszkamy do dziś. Piękne miejsce, mili sąsiedzi. Często jeździmy w góry na narty. A gdy nam zbrzydnie śnieg, to mamy znajomych co mają domek nad Morzem Śródziemnym. Autostradą kilka godzin i jesteśmy na miejscu.
Wiecie co, muszę wam powiedzieć, że czuję się jakbym złapała Pana Boga za nogi. Dzieci zdrowe, mąż dobrze zarabia. Mieszkamy we wspaniałych miejscach. Ooo, i powód moich tu odwiedzin. Pracuję, mam mały butik i szukam zdolnych dostawców. Czegoś oryginalnego, czego u nas nie ma. Może jak się to wszystko uda, to będę częściej was odwiedzać?
Tęsknię tam za wszystkim. – powiedziała zamyślonym głosem - Za znajomymi, rodziną, powietrzem, jedzeniem. Jednak to jest daleko a i podróż jest kosztowna. Jednej osobie, pół biedy, ale całą rodziną, to już spory wydatek. Odwiedzin u mnie też się nie spodziewam, choć wszystkich serdecznie zawsze namawiam. Ot i tak żyje się nam w Europie. Fajnie, ale czasem tęskno za czymś i smutno. Markowi wszędzie dobrze i takich rozterek nie ma. Dzieci też się przyzwyczaiły. Tylko ja jestem taka głupia.
- Dwóch srok za ogon nie złapiesz. Jak jest na jedno dobrze, to tęskno za drugim. – wtrącił tata.
- Każdy wybiera takie życie, jakie mu odpowiada i daje mu szczęście. Widać że jesteś szczęśliwa. I to się liczy.
- Dodał Jacek. – Zwiedziłaś szmat świata. Nie każdy by się na taką zmianę odważył. Większość siedzi w domu i ciężko dalej im jest wyściubić nosa. To pewnie ich wygoda, a może nawet i lenistwo. Tak trzymaj, Masz we mnie wsparcie.
- Dzięki. Nadajemy na podobnych falach.
- A dzieci? Co teraz robią? – spytała mama.
- Zaczął się już rok szkolny, oboje się uczą. Marek miał zaległy urlop i teraz on się wszystkim zajmuje. I dziećmi i domem i moim biznesem.
- Chyba nie często tu przyjeżdżasz.
- To dopiero trzeci raz. Dwa razy byłam na pogrzebach moich rodziców.
- Niezbyt sympatyczne okazje. Smutne. – kontynuowała mama.
- No właśnie. Takie jest życie. Ale teraz może się to zmieni i okazje będą weselsze.
- Wypijmy, by było więcej takich wesołych okazji. – wzniósł toast Jacek.
- Za spotkanie… - odpowiedziała reszta.
Rozmawiali tak i wspominali jeszcze długo. Dopiero po północy rozeszli się do swoich pokoi.
***W komentarzach obiecałem podać tytuł tej książki co wyrywaja sobie z rąk... ;-D W pracy mojej żony. Jest to: "Milenium" Larsona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz