165.
Dni szybko
mijają, zwłaszcza że Jacek i Joanna przewartościowując swoje życie, nauczyli
się korzystać z tego co zsyła im los. Nauczyli się cieszyć tym co jest, a nie
smucić z tego co los im poskąpił lub
zabrał.
Życie jest
życiem i trzeba go brać jakim jest. Dlatego więc po obrządku, korzystali z tego
co wyrosło w lesie. Chodzili obydwoje i zbierali to, czym obdarzał ich
aktualnie las. Były to jagody, zioła. Czasem wybierali się, jak to mówili na
łowy. Jeździli nad jeziorowe szuwary by zapolować na kaczki, lub wstawali
raniutko by skradając się za krzakami, ustrzelić zająca lub sarnę. Dzięki
wprawnemu oku Jacka, nigdy nie wracali z pustymi rękami.
Po powrocie,
obydwoje oprawiali i przygotowywali zwierzynę, lub gotowali konfitury z
zebranych owoców. Dawało to im wiele niesamowitej satysfakcji.
Tak to toczyło
się pomału ich życie w leśnej głuszy…
Tak też i zastał
ich weekend. Po obiedzie w piątek, wzięli swoje wcześniej spakowane tobołki i
zapakowawszy je do samochodu, wyjechali tak, by nie śpiesząc się zbytnio
dojechać do rodziców na kolację.
Droga minęła im,
jak zwykle, bez przygód. Zatrzymali się nawet po drodze przy wodospadzie i
pomoczyli sobie nogi w jego chłodnej wodzie. Było już wszak lato, a temperatura
dochodziła dziś do trzydziestu stopni. Tylko brak stroju, odwiódł ich od
zamiaru kąpieli w uroczym bajorku…
***
Gdy zajechali
czekała już na nich kolacja. Rodzice wiedzieli przecież o ich przyjeździe
dzięki założonemu niedawno w ich domu radiotelefonowi. W każdej chwili mogą się
już swobodnie między sobą komunikować bez niczyjego pośrednictwa. Ten wynalazek
prawie zdominował ich całą rozmowę przy kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz