Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 4 września 2012

165.

Dni szybko mijają, zwłaszcza że Jacek i Joanna przewartościowując swoje życie, nauczyli się korzystać z tego co zsyła im los. Nauczyli się cieszyć tym co jest, a nie smucić z tego co los  im poskąpił lub zabrał.
Życie jest życiem i trzeba go brać jakim jest. Dlatego więc po obrządku, korzystali z tego co wyrosło w lesie. Chodzili obydwoje i zbierali to, czym obdarzał ich aktualnie las. Były to jagody, zioła. Czasem wybierali się, jak to mówili na łowy. Jeździli nad jeziorowe szuwary by zapolować na kaczki, lub wstawali raniutko by skradając się za krzakami, ustrzelić zająca lub sarnę. Dzięki wprawnemu oku Jacka, nigdy nie wracali z pustymi rękami.
Po powrocie, obydwoje oprawiali i przygotowywali zwierzynę, lub gotowali konfitury z zebranych owoców. Dawało to im wiele niesamowitej satysfakcji.
Tak to toczyło się pomału ich życie w leśnej głuszy…

Tak też i zastał ich weekend. Po obiedzie w piątek, wzięli swoje wcześniej spakowane tobołki i zapakowawszy je do samochodu, wyjechali tak, by nie śpiesząc się zbytnio dojechać do rodziców na kolację.
Droga minęła im, jak zwykle, bez przygód. Zatrzymali się nawet po drodze przy wodospadzie i pomoczyli sobie nogi w jego chłodnej wodzie. Było już wszak lato, a temperatura dochodziła dziś do trzydziestu stopni. Tylko brak stroju, odwiódł ich od zamiaru kąpieli w uroczym bajorku…
                                                           ***
Gdy zajechali czekała już na nich kolacja. Rodzice wiedzieli przecież o ich przyjeździe dzięki założonemu niedawno w ich domu radiotelefonowi. W każdej chwili mogą się już swobodnie między sobą komunikować bez niczyjego pośrednictwa. Ten wynalazek prawie zdominował ich całą rozmowę przy kolacji.      


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz