Większość tego co udało im się zaoszczędzić, pochodziło z ich pracy w
Niemczech. W czasie gdy pracowali za granicą, dziećmi zajmowała się Janusza
mama. Wszyscy troje zdawali sobie sprawę, że dobre samopoczucie Janusza nie
będzie trwało długo. Że potrzebne są zmiany…
Praca w gospodarstwie jest stresująca i ciężka. Sytuacja w kraju jest
niepewna. Dzieci rosną i trzeba je będzie wykształcić…
Zaczęli zliczać wszystkie koszty. Zagłębili się w nie, szukając najlepszego
rozwiązania. Wniosek z tego był jeden, musieli przenieść się do miasta.
Wszystkie koszty kształcenia dzieci w mieście, dojazdy, stracony czas, pokryją
się z zakupem mieszkania. O komforcie rodziny i warunkami leczenia SM-u nie
wspomnę.
Zaczęli od poważnej rozmowy z dziećmi. Wspomnieli o przeprowadzce,
przygotowywali je na zmianę otoczenia, możliwości utracenia dotychczasowych
kontaktów.
Wielkiego
sojusznika i olbrzymie wsparcie otrzymali od jego mamy.
Kupili mieszkanie w centrum, niedaleko szpitala.
Budowa trwała
trzy lata i spłata rat była rozłożona na ten
okres. Jakimś cudem udawało im się regularnie te raty płacić i w końcu
się przenieść.
To był bardzo trudny, ciężki i nerwowy okres w ich życiu. Janusz stracił
pracę u Kaźmierczaka, niemiecki ogrodnik też już nie chciał ich zaprosić do
pracy. Potrzebowali pieniędzy na spłatę kredytów, podłogi, wykończenie
łazienek, na meble. A tu znowu kłody pod nogami…
Pomalutku, w ciemniści zaczęło się im jednak ukazywać nikłe światełko w
tunelu.
Marysia znalazła wcześniej kilka kroków od domu pracę
w szkole. Janusz pojechał do Holandii szukać pracy i ją znalazł. W kraju też
nie siedział w domu. Pracował we wspólnocie mieszkaniowej, zajmował się
ogrodami na posesjach, pracował w pralni chemicznej…
Jednak najwięcej
satysfakcji dało mu znalezienie tej pracy za granicą.
Gdy już stracił całą nadzieję, za ostatnie pieniądze w kieszeni, pojechał
do pieczarkarni, którą zwiedzali z Marysią podczas kursu pieczarkarskiego w
Horst.
Znalazł
człowieka, który ich wówczas oprowadzał. Telefonicznie umówił się z nim na
spotkanie w pensjonacie, w którym zamieszkał. Po niemiecku przedstawił siebie,
zachwalał swoje zalety jako wykwalifikowanego pracownika pracującego od
dzieciństwa w pieczarkarni i... Udało się…
Jego przyszły szef zdecydował, że powinni pojechać do Niemiec, gdzie była
filia firmy, i zobaczyć czy da się coś
zrobić w tamtejszym „Arbeitsamt -cie”. W urzędzie złożyli potrzebne dokumenty, odbyli rozmowę. No i Janusz w
przyszłym roku mógł pojechać do wymarzonej pracy.
Wracał do domu jak na skrzydłach, radosny i pewny jutrzejszego dnia.
Śpiewał w drodze, cieszył się. Natychmiast chciał podzielić się z Marysią tą
radosną wiadomością… Wiedział, że nareszcie zła passa została pokonana.
CDN…
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz