Twisteden koło Kevelaer. To tam znajdowała się filia firmy zajmująca się
produkcją pieczarek. Działała w adoptowanych do tego celu Amerykańskich
bunkrach. Dzierżawiła tylko ich część. Sporo zajmowały stajnie, garaże,
warsztaty, lub magazyny.
Obsługiwały one
w większości zawody sportowe. Konie, zwane kłusakami, ciągnęły za sobą lekkie,
dwukołowe sulki, czyli pojazdy podobne do rydwanów. Kierowali nimi prawie
leżący na nich woźnice.
Bunkry wynajmowane przez Heveco były
duże i żelbetonowe. Pokryte były darniną i krzakami, by z lotu ptaka nie można
było ich dostrzec.
Posiadały
wielkie pancerne drzwi, otwierane za pomocą bloczka łańcuchowego. Budowle były
klimatyzowane. Wielkie półki przywożono ciężarówkami co dwa dni z wytwórni,
kompostu. Często już rosły na nich dorodne pieczarki.
Januszowi bardzo podobała się ta praca. Pracował z młodymi chłopakami,
zdrowymi i silnymi. Nie przyznawał się, że choruje na SM. Chwilowe
niedyspozycje zwalał na karb zmęczenia. Był szczęśliwy, że daje radę. Po kilku
dniach doszedł do wniosku, że ma jeszcze sporo wolnego czasu i poprosił szefów
o więcej pracy. Nie po to przecież przyjechał, by odpoczywać, ale by
najszybciej zarobić jak najwięcej Marek.
No i dano mu tą szansę. Zarabiał, najwięcej ze wszystkich. Pracował do
dwudziestej trzeciej. Zaczynał pracę o trzeciej. Szefostwo było z Janusza pracy
bardzo zadowolone.
W czasie urlopu
przyjechała do niego Marysia. Przygotowywała mu posiłki, gdyż schudł bo
brakowało mu na nie czasu. Robiła
przetwory z rosnących na bunkrach jeżyn. Smażyła pieczarki i składała do weków,
aby zabrać je później do domu. Znalazła też obok dorywczą pracę.
Szefostwo poznało Marysię i zaproponowali jej pracę na następny rok.
Dostała też propozycję pracy w Święta i Nowy Rok dla czterech osób, gdy
większość robotników wyjeżdżała do domów. Chętnie skorzystali z tego
zaproszenia, wzięli jeszcze córkę i koleżankę Marysi z pracy.
***
Latem przyjechali już razem na trzy miesiące, pracowali ile tylko się dało.
Janusz pomagał Marysi, a Marysia jemu. Gdy brakowało czasu na robienie
posiłków, zarabiali na tyle dobrze by kupować sobie jedzenie w
restauracji.
Pod koniec
pobytu atmosfera między nimi a resztą
pracowników, pochodzących w większości ze Śląska, zaczęła się pogarszać.
Różnica w zarobkach była bardzo duża. Ślązakom się pracować nie chciało, ale
marki lubili.
Powrócili tam jeszcze za rok, ale choroba postępowała i Janusz już się
bardziej męczył. Ślązacy, w większości już jawnie, robili im na złość. Zawiść
ich była duża... Szefostwo zauważyło te nieprzyjemne incydenty i nie mogło ich
dłużej ignorować.
Choć Janusz i
Marysia byli lubiani przez szefów, na
następny rok już nie zostali zaproszeni. Podlasie było w mniejszości, a
szefowie nie lubili mieć z pracownikami problemów.
Szkoda, bo już największe kredyty mieszkaniowe zostały spłacone. Mogli by
już zarabiać na inne potrzeby… Była to pamiętna jesień ataku terrorystycznego
na wieże W.T.C.
Marysia, podczas urlopów, jeszcze przez
ładnych kilka lat jeździła do Niemiec zarabiać w innej pieczarkarni, w szklarni
przy kwiatach, i w hotelu.
Janusza stan,
nie pozwalał już na podejmowanie się tak forsownych zajęć.
Odwiedzając później bunkry, Marysia
dowiedziała się, że hodowano tam pieczarki jeszcze tylko przez trzy lata. Potem
wszystko zostało wywiezione, przeniesione do Horst i zamknięte na kłódki. Sporo
z tych bunkrów zostało zamienionych na domy, bungalowy i obiekty wypoczynkowe.
CDN…
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz