Chodził po całym mieście szukając instytucji, która by mu pomogła. Jednak nie
tak łatwo znaleźć kogoś, kto by poświęcił czas na bezinteresowną pomoc jemu,
nie mówiąc już o pomocy całej rodzinie.
No bo jak można komuś
pomóc, gdy ma się ograniczony z góry czas pracy nad pacjentem, do pół
godziny? Przecież na tej zasadzie działają prawie wszystkie instytucje. Janusz
potrzebował czegoś, co by wyleczyło to chore coś… To, z czym sobie nie może
poradzić…
Skomplikowane?… Tak… Zwłaszcza, gdy nie
wie się dokładnie czego szuka...
***
Chodził rozmawiał, kombinował. To stało się już trochę jego nawet obsesją. W
końcu znalazł… Był to - Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie z komórką o nieciekawej
nazwie - Centrum Interwencji Kryzysowej.
To tam wreszcie trafił na kobietę-psychologa, która zdecydowała się pomóc jemu, żonie, a co
za tym idzie, całej rodzinie. Nie
patrząc na zegarek, fachowo wysłuchała i udzielała odpowiedzi na zadane
pytania. Pomogła wyciągnąć wnioski, by efektywnie swą zdobytą wiedzą, przyczynić
się do usunięcia problemu, z którym się do niej przyszło.
Na pierwszej wizycie był sam. Mówił wiele, o wszystkim co mu leżało mu na
sercu. O chorobie i jej wpływie na
niego. O finansowych problemach, nerwach. O jego sukcesach i porażkach. O tym
jaki wpływ mają one na niego i całą rodzinę.
Mówił, że rodzina zaczyna go nienawidzić, że ją traci. Pytał, jak ma
postąpić. Jak przezwyciężyć tą chęć unicestwienia.
Jak nie czerpać przyjemności z samoumartwiania? Dlaczego w głowie mu się
tworzą te dziwne historie? Jak wrócić do tej atmosfery panującej kiedyś w jego
domu, gdy co innego mówi, a co innego robi?...
Dyskutowali tak kilka godzin…
Doszli do wniosku, że należało by porozmawiać z Marysią. Aby psycholog, mogła
poznać także i jej punkt widzenia, jej obawy i lęki. Na koniec, powinni porozmawiać
we trójkę i spróbować rozwiązać, ten istny węzeł Gordyjski.
Umówił następną wizytę…
Po kilku dniach poszła Marysia. Mogła tu wyżalić się i opowiedzieć o swoich
odczuciach i problemach. O stresie związanym z Janusza chorobą i jego obecnym
zachowaniem. Co myśli ona, cała rodzina, a co odczuwają wspólni znajomi.
Potem, po kilku dniach poszli oboje…
Poszli posłuchać kogoś, kto ich wysłuchał i z boku spojrzał na ich zachowanie.
Sporo jeszcze czasu rozmawiali, dyskutowali, o odbiorze i wpływie ich różnych
decyzji na życie. O tym, jak potrzebne
jest spojrzenie i rada kogoś z zewnątrz.
Zdziwiło ich to, jak dwoje ludzi może patrzyć na problem i widzieć go tak odmiennie…
Wrócili do domu trzymając się już za rękę…
Wniosek jaki wyciągnęli z tej rozmowy był taki. Trzeba ze sobą rozmawiać...
To z takich niedopowiedzeń i różnic rodzą się konflikty które są zupełnie
niepotrzebne… Wszystkie problemy można pokonać rozmawiając o nich.
Nie należy się domyślać, co myśli druga osoba, trzeba się nauczyć wymieniać
myśli i dyskutować. To trudne, ale można się tego nauczyć.
To sam człowiek stawia podświadomie
takiej rozmowie barierę, myśląc, że przez to straci autorytet.
***
CDN…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz