Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 maja 2013

              205. CD.
             Janusz już nie pracuje i nie szuka pracy. Zajmuje się domem. Gotuje obiady, pierze, sprząta. Bawi się komputerem, chodzi do klubu poćwiczyć. Pisze Bloga, wspomnienia, i kompletuje artykuły do rodzinnego archiwum… Czy takie życie go satysfakcjonuje?
Nie…
Wolałby pracować, dorzucić coś do budżetu domowego. Jednak znalezienie pracy w jego stanie i w czasie kryzysu, graniczy z cudem.
Żyją sobie teraz z żoną spokojnie. Odwiedzają znajomych, robią czasem wycieczki. Byli w Danii, Grecji, Czechach i Austrii. Żyją z renty, pensji Marysi i ze skromnych oszczędności które im zostały po sprzedaży gospodarstwa.
Czy to wystarczy? Musi…
***
Jaki wpływ miała choroba na jego życie? Uważam że do czterdziestki, żaden. Choroba zaatakowała go przed trzydziestką, ale nikt o tym fakcie go nie poinformował. Zresztą nie były to przecież jakieś poważne objawy… No może z wyjątkiem tych kilku tygodni z zapaleniem nerwu twarzowego.
Chyba dopiero pobyt w szpitalu i diagnoza uświadomiła mu, że może to być naprawdę coś poważnego. Jednak nawet i wtedy, choroba przez kilka lat, fizycznie mu nie przeszkadzała. Mógł pracować (z pewnymi wyjątkami) i to nawet ciężko. Robił to zresztą ku swojej wielkiej radości i satysfakcji… 
Myślę że dopiero po ukończeniu czterdziestu lat, zdał sobie sprawę że słabnie. Że jak praca, to wyłącznie przy komputerze… Był dosyć sprawny, gdy przystąpił do programu i podano lek… Jednak czy spodziewał się poprawy będąc przez rok królikiem doświadczalnym biorącym być może placebo?
Tysabri, nie ma leczyć SM – u, ma tylko powstrzymywać chorobę. No i chyba u Janusza tak to działa…
***
Największy jednak wpływ na jego życie, nie miała choroba, tylko depresja. To przez nią o mało nie stracił rodziny. To przez nią miał ogromne trudności z odbudowaniem poprawnych stosunków z rodziną i z bliskimi. 
Nieufność innych co do jego osoby, to chyba to co najbardziej mu teraz doskwiera…
Jako „ciężko” doświadczony w tym temacie, może i często to robi, wczuwając się w podobne sytuacje, umiejętnie komuś doradzić.
Nie tylko on jeden ma przecież „patent” na depresję i problemy. Dołki psychiczne ma wiele osób…
Janusz w wielu miejscach szukał pomocy i wie gdzie taką pomoc można znaleźć. Rozumie co inni przeżywają…  
Ci pozostawieni sami sobie, rozdarci, żyjący w dwóch rzeczywistościach, nie umiejący sobie poradzić z upiornymi, wyimaginowanym spektaklami w swojej głowie …
Wielu jego znajomych nie wytrzymało presji środowiska i popełniło samobójstwa. Wielu miało problemy z alkoholem. Jedni wyszli z tego, inni niestety zmarli.
To należy też do bagażu jego doświadczeń...
Tak. To prawda, że choroba, niepełnosprawność, wypadek, a nawet problemy w rodzinie, wpływają na przewartościowanie całego życia. To co kiedyś dodawało skrzydeł, wydawało się ważne, naturalne i zrozumiałe, okazywało się nagle czymś pozornym i zbytecznym…   
Mówiąc to wszystko,  nie należy zapominać, że Janusz miał wsparcie… Obok były osoby, które walczyły o niego… Instynktownie, z poświęceniem, z wiarą.
To właśnie oni, gdy zachorował, zaspokajali jego potrzeby na które nie było go stać. Oni uczestniczyli w jego chorobie nawet swoim kosztem. 
Trzeba uwzględnić także i ich wkład w walkę z tą chorobą. Gdyby nie oni, ich poświęcenie i wsparcie, już dawno musiał by się ubiegać o pomoc, zasiłki i refundacje. Być może straciłby dom, poczucie godności, możliwość leczenia…
Nad jednym się jeszcze zastanawiam kończąc ten wywód… Na ile choroba, czy depresja Janusza wpływała na atmosferę panującą w domu?… - Na ile jego  zaprogramowane przez naturę zachowanie?… A na ile nieumiejętna, impulsywna, intuicyjna wręcz atmosfera panująca w tym czasie w śród członków jego rodziny?…
Odpowiedź jest nadzwyczaj trudna, albo wręcz odwrotnie, bardzo łatwa. Jednak ja nie potrafię na nią jeszcze odpowiedzieć…  
Wiem jedno… Mimo „pewnych przeszkód” w życiu, Janusz jest jednak dużym szczęściarzem…
CDN…       
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz