Łączna liczba wyświetleń

piątek, 17 maja 2013

              197.     CD.
              Któregoś dnia poczuł się gorzej. Z początku myślał że to zwykłe przeziębienie. Jednak z dnia na dzień był coraz bardziej zmęczony. Zaniepokoił się gdy pojawiło się podwójne widzenie i kłopoty z równowagą. Czuł się na tyle źle, że udał się razem z żoną do szpitala na ostry dyżur.
W szpitalu na dzień dobry, powiedziano mu, że może być przyjęty na badania, pod warunkiem wyrażenia zgody na punkcję… Ciężka decyzja, bo to zabieg bądź co bądź ryzykowny. Wahał się, konsultował z żoną, ale wyraził w końcu na nią zgodę. Był przecież bardzo zaniepokojony swoim stanem zdrowia.
Po trzech godzinach leżał już w szpitalu.
Punkcja nie zawsze dobrze się kończy i może być bolesna. Janusza jednak nie bolała i nie miał po niej żadnych komplikacji. W wywiadzie okazało się, że Janusz choruje już kilkanaście lat. Jego lekarz rodzinny i neurolog prawdopodobnie znali diagnozę od początku, ale jej mu nie ujawnili.             Choroba więc, musiała zaatakować go kilkanaście lat wcześniej. Przypomniał mu się jej pierwszy objaw. Jechał wówczas samochodem dostawczym po kompost do produkcji pieczarek i zauważył poruszającą się na jezdni górkę. Nie przejął się tym zbytnio, bo w sumie nie było za bardzo i czym. Jednak po namowach swoich kobiet, poszedł do lekarza rodzinnego. Ten zbadał go dokładnie i skierował do Powiatowej Przychodni, do neurologa. Zdziwiło go to trochę, bo był pewny że lekarzem od oczu jest okulista. Jednak po kolei, trafił i tam…  Neurolog,  wysłuchawszy jakie Janusz ma objawy, skierował go na badania do okulisty. Tam go zbadano - jakieś przyrządy, dno oczu, krople i badania w ciemnej sali. Na koniec zadali mu pytanie: Czy cokolwiek widzi na to oko, bo według nich to nie powinien. To już Janusza zaniepokoiło nie na żarty. Zdał sobie nagle sprawę, że to może być coś poważnego. A tu w domu żona, dzieci i terminy…                                                                    
            Okulista dał mu coś zapisanego na kartce i kazał wracać do neurologa.   Neurolog  zbadał go tym razem bardzo dokładnie, wnikliwie popatrzył w oczy i powiedział: Uważam że to u Pana nic poważnego, zwykłe zapalenie nerwu wzrokowego. To powinno przejść za jakieś dwa, trzy tygodnie. Wystarczy brać tylko te tabelki sterydowe.        
            Zastanowiło Janusza to, że jeden lekarz mówi jedno, a drugi to bagatelizuje. Doktor spostrzegł to wahanie. Zobaczył że nie uspokoił Janusza tymi słowami i że jest zdenerwowany. Na odchodne więc, dał mu jeszcze skierowanie do psychologa. Psycholog popatrzył w papiery, zrobił mądrą minę, zaszeptał coś pod nosem i przypisał  silne, jak się później okazało, leki psycho
tropowe.
W drodze powrotnej, Janusz wykupił wszystkie te leki w aptece
i zażył przed posiłkiem w domu…
To co robił do tej pory w kilka minut, teraz robił już godzinami.  Czuł się po nich jak w kosmosie. Orbitował. Był senny, nic mu się nie chciało, język się plątał.      
            Wziął góra trzy tabletki i wyrzucił resztę do kosza. Nie tego się spodziewał od lekarza.
Objawy choroby po pewnym czasie ustąpiły i przez kilkanaście miesięcy czół się dobrze. 
… Tak, to musiało być jego pierwsze nieświadome spotkanie z SM-em.   Jego pierwszy rzut…    
            Potem, przyszło zapalenie nerwu twarzowego. Połowę twarzy miał sparaliżowaną, oko się nie zamykało, ślina wyciekała z ust, jadł z trudnością. Cały czas chodził z chusteczką  i zasłaniał twarz ze wstydu przed ludźmi.   
            Poszedł znów do „swego” neurologa, dostał sterydy… Był też u „babki” w swojej wsi i u „szeptuchy” w Boćkach. Leczyły jego „cug” modlitwą, szklanką popiołu i zwiniętą w rulon, przytkniętą do ucha palącą się gazetą…      
Co pomogło nie wiadomo, ale minęło wszystko bez śladu. Miał kilka lat spokoju… To prawdopodobnie do
bnie był to drugi rzut choroby.           
            Potem były delikatne mrowienia w rękach, w nodze, zawroty głowy. Ale mijały one szybko bez leków, lub przy pomocy fiolki zapisanych sterydów od neurologa. Bodajże w 1996 roku poczuł się na tyle źle, że sam chciał iść do szpitala. Poszedł na ostry dyżur do Białostockiego – „Gigantu”. Tam przyjęła go miła pani Neurolog. Badała długo, dokładnie, na kozetce i na stająco. Kazała wyciągnąć rę
ce przed siebie i zamknąć oczy…
No i… Gdyby go w porę nie złapała, leżał by jak długi na podłodze…     
            Pomyślał, że nie jest dobrze i na pewno przyjmie go zaraz do szpitala. Jednak nie. Pani doktor stwierdziła, że nie widzi tu nic poważnego i skierowała go do innej, prywatnej już, przychodni neurologicznej. Pewnie miała rację, bo tam znów przypisano mu te same sterydowe tabletki po których objawy ustąpiły. To, podejrzewam, był już trzeci, rzut SM-u.     
            Czwarty miał zaatakować go za kilka miesięcy, na wiosnę. Przyjęto go tym razem do innego szpitala, do „Śniadeckiego”. To wtedy zrobiono mu tą punkcję i po kilku ty
godniach postawiono diagnozę...                                                                      ***
CDN...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz