Łączna liczba wyświetleń

piątek, 17 lutego 2012

92.

Świtało gdy Jacek usłyszał hałas w obejściu.
- Jezu! Cóż to mnie budzi skoro świt. – Wybełkotał zaspany.
Wstał i wyszedł na dwór zobaczyć cóż to za rumor o tak wczesnej porze. Nie spodziewał się że ten hałas, może być z jego winy. A jednak. To był jego koń. Zaplątał się w sznur do suszenia bielizny. Próbując się uwolnić potrącił wiadro. I to ono narobiło tyle hałasu.  Jacek wieczorem musiał nie domknąć drzwi do stajni. Koń o świcie widząc niedomknięte drzwi, nabrał ochoty na trawę na podwórku.
Jacka jakoś nie wytrąciło to całe zajście z równowagi. Od razu przestało mu się spać. Spojrzał na winowajcę i żartobliwie powiedział.  
                    - No widzisz, starałeś się być cicho, i nie udało się. Narobiłeś sporo zamieszania. Skoro już wstałem, chodź uwiążę cię na łące.
Założył buty, wziął do jednej ręki łańcuch, zaś drugą przytrzymując konia, pomaszerowali poszukać lepszej trawy. Nie musieli daleko szukać, toć tego było tu pod dostatkiem. Koń zaraz pochylił się i zaczął jeść soczystą trawę. Jacek butem wdepnął szplint w miękką ziemię i przyczepił drugi koniec łańcucha do kantara. Patrzył chwilę, z uśmiechem, na pasącego się konia.
Poczym odwrócił wzrok i spojrzał w dół doliny. Znowu widok go zaskoczył. Choć był mu znany, za każdym razem był inny. Tym razem lekka mgiełka znad rzeki, unosząc się, natrafiała na lekki powiew wiatru, rozwiewającego i czochrającego  ją z góry. Powyżej na tle bladego świtu, ciemniały dalekie szczyty gór. Za nimi lada chwila miało wyjrzeć słońce. Jego promienie coraz  bardziej odznaczały się na tle lekko pokrytego chmurkami nieba.
Wolno skierował się w kierunku chaty. Miał ochotę na kubek aromatycznej kawy i widok z tarasu, który odkrywała przed nim sama przyroda. Było trochę chłodno, więc gdy rozpalił w piecu i wstawił wodę na kawę, założył gruby sweter. Otworzył drzwi na taras i ustawił fotel tak by wygodnie siedząc, mieć widok na całą dolinę. Przyniósł taboret z kuchni i postawił na nim kubek z kawą, popielniczkę i zapakowane w celofan, duże cygaro na specjalne okazje. Usiadł wygodnie celebrując tą chwilę, przygotował cygaro, zapalił i wypuścił z ust kłąb aromatycznego dymu. Był szczęśliwy. Zadowolenie malowało się na jego twarzy.
                    Przypomniał sobie chwile, kiedy pierwszy raz zobaczył ten widok. Było to na szkolnym wędrownym obozie skautów. Pewnego lata założyli tu obóz i nocując przez kilka dni, zwiedzali okolicę.  Od tej chwili, nie mógł o nim zapomnieć. Był tu później, kilka razy z kolegami i raz, gdy Lena była jeszcze malutka, na wycieczce ze swoją rodziną. Miał wielką ochotę by tu zamieszkać i codziennie rozkoszować się tym wspaniałym widokiem.   
Przeniósł się tu, ale nie o takich okolicznościach zamieszkania myślał. Nie chciał uciec tu sam przed ludźmi. Chciał się cieszyć z posiadania tego pięknego zakątka z najbliższymi. Niestety, wyszło jak wyszło. Dopiero teraz po latach, samotności i ciężkich wspomnień, poznał kogoś z kim może się dzielić i cieszyć z tego że ma tu swój dom. 
Nie, nie odczuwa, że łącząc się teraz z Joanną zdradza Laurę. Te wspaniałe chwile z rodziną, zostaną żywe w jego pamięci do końca. Joanna, to zupełnie coś innego. Nie on wybierał taki los, nie szukał pocieszenia. Samo przeznaczenie zesłało mu tą kobietę. Narodziło się uczucie i przyszła pora na następny etap w jego życiu, znalazł w końcu w nim utracony sens.
Z zamyślenia Jacka wyrwało gęganie klucza gęsi lecących do cieplejszych niezamarzających zimą rozlewisk.
- Tak, kończą się już cieple dnie, idzie zima. – Pomyślał.
 Wstał z fotela i pogwizdując zabrał ze sobą do kuchni, pusty kubek i popielniczkę.  
                    - Co by tu zjeść dziś na śniadanie? – Zapytał sam siebie.

                                                                                                  ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz