110.
- Chyba czas już wracać, zaraz zajdzie słońce. – Powiedziała Joanna
- Mhm. Masz rację. Chyba już wszystko co mieliśmy w planie zrobiliśmy. I nie tylko…
Jacek uśmiechnął się mrużąc oko wspominając ich harce w sypialni i spojrzał na Joannę zalotnie. Ona odwzajemniła ten jego lubieżny uśmieszek i stwierdziła.
- Miło było, ale… Czas już wracać. To co? Sprzątamy i uciekamy…
- Tak myślę, nic nas tu nie trzyma i lepiej wrócić do domu przed zachodem. Nie śpiesząc się i spokojnie.
Wzięli się za lekkie sprzątnięcie tego bałaganu co stworzyli. Pozamykali wszystkie okna, sprawdzili czy nie zostawiają żaru w popielniku. Jacek wyszedł chwilę wcześniej by zaprząc konia, a Joanna poprawiając jeszcze to i owo jak to miała w zwyczaju, wyszła wreszcie i zamknęła za sobą drzwi.
- Możemy jechać…
- Jesteśmy gotowi.
Jacek pomógł Joannie wsiąść do bryczki, a sam chwytając lejce wskoczył do niej już po szarpnięciu konia do przodu.
- No poczekaj nie śpiesz się tak, tyłek sobie odbiję… - Spadł gwałtownie na ławkę. – Ejże…
- Żyjesz?
- Żyję, ale co to za…
- Jasne, - śmiejąc się przerwała mu w pół zdania Joanna. - Biedaczek… Przysuń się, masz szczęście że to nie ta stara drewniana ławka. Wtedy byś inaczej śpiewał.
- Tonem wysokim, ha, cha, cha… - Zażartował...
***
Opowiadanie już powstaje na bieżąco. Proszę mi wybaczyć jeśli będą już jakieś poślizgi, może nawet błędy. By opowiadanie powstało, potrzebne są chęci, natchnienie, wolny czas i zdrowie. A to nie zawsze u mnie chodzi w parze, zwłaszcza te chęci…
Ale starać się będę bardzo, a jak wyjdzie??? Zobaczymy… ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz