Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 22 listopada 2011

17.

                    Gdy wrócił do domu, panował już zmrok. W drzwiach został przywitany przez kulejącego szczeniaka. Cieszył się bardzo że go widzi, merdał ogonem i popiskiwał.  Jacek postawił obraz Joanny na kredensie, ukląkł przed nim i czule przytulił.  
– Hej biedaku, jak tam, tęskniłeś? Jak to miło gdy ktoś wita cię w domu – zagadał – Głodny jesteś, chcesz coś zjeść? Zaraz nakarmię pieska zaraz. Dał mu wody i wylał resztę zupy do miski. Pies jadł szybko i z apetytem, rozpryskując przy okazji jedzenie dookoła.  
                    –  Aleś zgłodniał. Niebyło mnie kilka godzin, a jesz jakbyś jedzenia nigdy nie widział. –  uśmiechną się do siebie –  Znowu będę musiał ci coś ugotować, ale nie dzisiaj. Jutro z rana, dobrze? Dzisiaj już nie dam rady. Dobry piesek…
Przyniósł z podwórka kilka polan i rozpalił w piecu. Wstawił w imbryku wodę na kawę. Dobrze było by coś zjeść. –  pomyślał –   Cały dzień tylko na ciasteczkach to trochę za mało. Chociaż, co prawda, Joanna proponowała mu posiłek u siebie. Ale nie chciał jej robić kłopotu, poza tym, wtedy nie był głodny. Teraz jednak, po podróży w siodle, poczuł głód. Najszybciej było mu usmażyć jajka, więc poszedł do spiżarki, odkroił spory kawałek bekonu i sięgnął po jajka. Wziął od razu cztery. Potem ukroił dwie pajdy chleba.  Zapas chleba już mu kurczył i trzeba by było pomyśleć o upieczeniu nowego. Postanowił że jutro się tym zajmie.
Ogień rozpalił się i potrzaskiwał wesoło. Towarzyszył temu snop iskier wydobywających się co i raz do popielnika. Zaczynało się robić ciepło. Jacek przy patelni pogwizdywał cicho. Jeszcze chwila i wszystko będzie gotowe. Postawił talerz z jajecznicą na stole. Zmielił i zalał kawę.  Jej aromat jak zwykle szybko się rozszedł po domu. Jadł z apetytem. Ale mylił by się kto, że będzie jadł sam. Pies podszedł zaraz i poszturchując go swoim nosem, wymusił na Jacku, a to trochę chleba umoczonego w tłuszczu, a to kilka plasterków bekonu w jajku.
Po kolacji Jacek przyniósł z tarasu swój ulubiony fotel. Postawił przy stole tak, by mógł widzieć cały pokój. Nalał do szklaneczki wiśniowej nalewki i zapalił  skręta. U jego stóp, zaraz położył się pies. Unosił co i raz wzrok i patrzył mu w oczy. Jacek rozsiadł się wygodnie i zwrócił się do psa.  
–  No pies, fajnie, ale pora jakoś cię nazwać. Przecież nie będę mówił do ciebie pies, psina. Jak ci na imię? Burek, Łaps? A może Rusłan! Zawsze podobało mi się to imię. A tobie? Podoba ci się? Rusłan!...
–  Pies uniósł głowę i poruszył bez entuzjazmu ogonem – No widzisz, zostaniesz więc Rusłanem.

                                                                               ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz