Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 listopada 2011

16.

Wyjechał zaraz po śniadaniu. Do przejechania miał przecież spory kawałek. Wybrał najprostszą drogę. Pojechał brzegiem lasu. Potem glinianym duktem wzdłuż dębowego zagajnika, i na końcu w prawo, w żwirową ścieżkę prowadzącą przez sosnowy las. To tam po środku, jest ta piękna, duża polana, z widokiem na dolinę.  Ta sama zresztą, którą podziwia i ze swojego tarasu, tylko pod innym kontem.
Jednak tu jest porośnięta inną roślinnością. Rośnie tu buk, grab, klon i to one teraz pokrywają cały pagórek dywanem z różnokolorowych liści. Czerwone, brązowe i wszystkie odcienie żółci. Tworzą one wyspy w  śród traw i nadbrzeżnych trzcin, a rzeka, wspomagana przez bobry, tworzy rozlewiska i bagna. Co jakiś czas, widać żółte, wiotkie girlandy z brzozowych gałązek, podparte siwymi pniami. Przy brzegach rozlewisk zaś, rozłożyły się postawne olchy, o ciemnych brunatnych liściach.

Dojechał do środka polany. Słońce właśnie skryło się za warstwą białych chmur. Kolory drzew zmieniły barwę. Z jaskrawych, na stonowane,  jakby wyblakły. Na polanie nie było nikogo. Skierował się do prowadzącej ku chacie, leśnej ścieżki. Chatka stała na jej końcu. Nie była jedną z tych okazałych. Taki traperski domek. Za nim stała duża szopa, a trochę z boku, przy lesie stylowy, nowy, wychodek z dębowych heblowanych desek. Podwórek był spory. Była na nim długa belka do uwiązywania koni i studnia z daszkiem. Było i koryto do pojenia zwierząt.  Na podwórku nie było nikogo. Zsiadł z konia, uwiązał go do belki. Skierował się od razu w kierunku chaty. W drzwiach przywitała go Joanna. Widocznie zadowolona z jego odwiedzin.
– Witam sąsiada – powiedziała wesoło.
– Co pana Jacka sprowadza w te strony? Czyżby jakieś interesy?
– Dzień dobry – odpowiedział – Postanowiłem panią odwiedzić… ot tak, bez okazji.
Wyglądała inaczej niż ostatnio, swobodniej.  Też skromnie, ale jakoś bardziej lekko i elegancko. Jej głos brzmiał dźwięczniej i weselej. Oczy błyszczały, a rozpuszczone włosy falowały na wietrze.
                    Mieszkamy tutaj tylko my we dwoje, wpadłem więc zobaczyć czy wszystko w porządku i porozmawiać przy butelczynie mojego jeżynowego wina. – Powiedział wręczając trzymany w ręku trunek.
                    – W takim razie zapraszam.
Odwróciła się otwierając szeroko drzwi zapraszając gościa do środka. We wnętrzu panował przyjemny półmrok. Przez nieduże okna wpływało do środka, przytłumione nieco światło z podwórka. Dwuizbowe wnętrze niewiele różniło się od wnętrza jego domu. Po środku salonu leżał duży beżowo-czerwony dywan. A na nim stał masywny stół z sześcioma nie mniej solidnymi rzeźbionymi krzesłami.

W prawym rogu przy ścianie oddzielającej pokój od, sypialni, stał kaflowy piec z czteropalnikową płytą. Za nim okno,  i duży kredens. Obok niego, zlew z ręczną pompką do wody i szafka. Na lewo znowu okno i szafa na ubrania. Chociaż okno było otwarte, panowało tu przyjemne ciepło rozchodzące się od pieca.
                    – Ależ tu przytulnie – stwierdził – Nigdy nie byłem w środku. Te zabytkowe meble… Dają taki dostojny klimat i jednocześnie nie przytłaczają.
                    – Też mi się tu podoba… Proszę usiąść przy stole.
To chata mego stryja. Swego czasu, gdy mu się lepiej wiodło, postawił sobie chatkę w lesie, daleko od ludzi.  To było po śmierci jego pierwszej żony.  
– Opowiadając postawiła na stole dzbanek lemoniady i szklanki. A koło wazonu polnych kwiatów stojących na serwetce, ustawiła paterę ciastek wyjętych z kredensu i dwie lampki do wina.
Usiadła, naprzeciw Jacka.
                    – A co tam u pana? Złapał pan ostatnio coś w sidła? – spytała
                    – Ano właśnie, – powiedział i machał ręką. – Mam zamiar skończyć ten cały zbójnicki proceder. Po prostu mam wyrzuty sumienia. W sidła wlazł pies, roczny szczeniak. Bardzo się pokaleczył, teraz dochodzi do siebie u mnie w domu. Piękny pies, labrador.  
                    – A skąd się wziął labrador na tym odludziu?
                    – Nie mam pojęcia Sam jestem zdziwiony. Pewnie odszedł za daleko od właściciela i się zgubił. Ten szukał go wszędzie, aż nieszczęśnik wlazł w moje sidła. Dobrze że nie natknął się na wilki.   
Joanna, brała po kolei szklanki i nalewała lemoniadę. – Proszę – Podała jedną Jackowi. Wypili po łyku.

Wypijmy za te nasze pierwsze sąsiedzkie odwiedziny. Jacek sięgnął po butelkę z winem. Wyjął z kieszeni scyzoryk z korkociągiem i rozkorkował butelkę. Nalewał delikatnie wino do kieliszków, poczym jeden podał Joannie.
                    –Na zdrowie! – Unieśli kieliszki, i zabrzęczało szkło.
– Za spotkanie – Powiedziała Joanna. wypili trochę i odstawili kieliszki.
– Mmm… Smaczne.
– Dziękuję, specjalność rodzinna. Mam tego jeszcze sporo w piwniczce. Jeszcze nie raz możemy się spotkać.
– Więc, proszę wpadać częściej. Zapraszam. Mam jeszcze trochę przetworów to i ciasteczek mogę upiec.
                    – Na pewno skorzystam. A tak przy sposobności – wtrącił – Wybieram się za kilka dni do miasta sprzedać skóry i  przy okazji uzupełnić zapasy. Może i Pani coś kupić?
             –Wiesz co, Jacku? Dziwnie to jakoś brzmi … Pan. Pani. Myślę że w tych warunkach to za bardzo oficjalnie. Może przejdziemy na ty? – Zaproponowała Joanna.
           – Masz rację, chciałem to samo zaproponować. Uśmiechnął się. Wzięli kieliszki do rąk i znowu zadźwięczało szkło.
– Jacek, –  
– Joanna–
– No to jesteśmy już prawdziwymi sąsiadami. – Uśmiechnęli się patrząc sobie w oczy.  

– Wiesz co Jacku, odnośnie Twego wyjazdu. Muszę się zastanowić. Zrobię listę i przed odjazdem ją Ci dam. Dobrze?
– OK. Pasuje. Jak będę wyjeżdżać to wpadnę. Muszę posprzedawać te skóry, i tak przecież już ich nie przybędzie.
– Widzę że naprawdę wzięło Ciebie na wyrzuty sumienia. Musiał Cię nieźle zdołować ten widok psa w sidłach?    
– Wiesz, nie tyle ten widok, co jego uwolnienie. Zaplątał się solidnie i musiał bardzo cierpieć zanim go uwolniłem.
A nie było to dla mnie przyjemne, zwłaszcza potem, gdy zdałem sobie sprawę że to przeze mnie ta jego męczarnia.
Gdy zawiozłem go do domu, przemyłem mu rany i popatrzyłem w jego zamglone oczy, to  pierwsze co mi przyszło do głowy to pojechać zaraz i zniszczyć wszystkie wnyki.
                    – Bardzo to przeżyłeś, współczuję i Tobie i jemu. Tylko co Ty teraz biedaku będziesz robił? – spytała uśmiechając się.
                    – No właśnie… Myślałem żeby sobie kupić kozę. – Joanna zaśmiała się i powiedziała:
                    – No… Wyobraziłam sobie Ciebie jak ją codziennie doisz. Od tyłu. Cha, cha, cha…
                    – Eee tam… Wiesz, że oprócz jaj, nie jadam w ogóle nabiału. Marzy mi się serek, masełko, mleko.
                    – To kup sobie krowę.
                    – Krowie trzeba zrobić mnóstwo siana ma zimę. Trzeba codziennie doić, a gdzie ja byka znajdę?
                    – No tak, to jest problem, sam jej nie poradzisz. Cha, cha, cha. Koza to mniejszy kłopot… 
– Puść babę samą do lasu… – Spojrzał spod oka na Joannę i zaczęli się wesoło śmiać z siebie. Umoczyli usta w winie.
– A tak właściwie, myślałem o parce.  
– Wiesz co… To chyba dobry pomysł. Tylko że słyszałam o kozim serze. Ale o kozim maśle i śmietanie? Pewnie i z mleka koziego też da się je zrobić, ale trzeba więcej kóz. – powiedziała – Więc chyba jednak lepiej krowa?
– A co z bykiem? – Znowu zarechotali.  
– Trzeba to dobrze przemyśleć.
Jacek dolał wina do kieliszków. Wzięli po pierniczku.
                    – A jak dajesz sobie radę tu sama? Bo tak się zastanawiałem, czy ktoś Cię tu odwiedza? Czy uzupełnia zapasy?
                    – Miło że pomyślałeś o mnie. Umówiliśmy się ze stryjem, że raz w miesiącu wpadnie tu w odwiedziny. Nie wiem, ile czasu tu sama wytrzymam. Ale jestem tu już ponad trzy miesiące i bardzo mi się tu podoba.
                    – Trzy miesiące? Cale lato. To co robiłaś że cię nie spotkałem?
                    – Mówiłam Ci Jacku, przyjechałam tu by nabrać dystansu, do siebie, choroby. Narobiłam wiele głupstw.
                    – A mogę wiedzieć na co chorujesz? Bo nie wyglądasz na chorą, a mówisz o chorobie bardzo źle.
Spuściła wzrok, spoważniała, zaczęła się zwierzać.
– Bo widzisz, to paskudna choroba. Najczęściej są tak zwane rzuty, po nich następuje poprawa.  Prędzej czy później zaatakuje i ustąpi lub nie. Nie wiesz tego i nikt ci tego nie powie.  Jest źle, ale się już do niej przyzwyczaiłam . Leczę się, rehabilituję,  potem długo wracam do siebie. Nigdy nie cofa się do tego stanu jak było. Zawsze jest jakiś uszczerbek na zdrowiu.  Najczęściej przechodzi po tabletkach, ale bywa że potrzebuję kroplówki. Na początku byłam kilka razy w szpitalu. Długo mnie badali i stwierdzili Stwardnienie Rozsiane…
                    – Mało wiem o tej chorobie. Ale czy nie powinnaś być bliżej lekarza. Tak daleko w lesie, to chyba niebezpieczne?
                    – Być może. Ale tutaj czuję się dobrze i na razie zostanę. 
Jednak, kończmy ten temat. – wstała – Zobacz skończyłam malować obraz. Co o nim sądzisz?
Przyniosła z sypialni i płótno które malowała na polanie. Przedstawiał widok z polany, na rozpościerającą się w dali dolinę. Na płótnie było widać mgłę pokrywającą rzekę i mokradła. Jaskrawe promienie słońca odbijające się w liściach drzew i na pagórkach. Kontury kształtów, tak jak u impresjonistów, były lekko rozmazane, jednak kolory oddawały świetnie cały klimat doliny.  
                    – Wspaniałe! – zawołał – Mówiłem że świetnie malujesz. Oddajesz cały ten fascynujący klimat na swoich płótnach. Piękne, delikatne barwy. No i ta nasza dolina. Podziwiam Cię, powinnaś robić wystawy swoich prac i wernisaże. – spojrzał na Joannę i uśmiechnął – Przepowiadam ci sławę i bogactwo.  
– Ładnie mówisz Jacku. Podoba mi się ta ocena.  – powiedziała z uśmiechem i podała mu obraz.
– Chciałabym żeby wszyscy tak sądzili… Proszę to jest prezent ode mnie.
                    – Ale … – zaoponował, lecz Joanna nie dała mu dojść do słowa.
                    – Tak, tak. Podobno pierwsze dzieło trzeba sprezentować komuś życzliwemu. A to jest właśnie te pierwsze, a Ty tym życzliwym.   
                    – No to w takim razie, dziękuję, powieszę go na honorowym miejscu i oprawię w ramy. Bardzo się cieszę.
Dziękuję za słowa – komuś życzliwemu. Miło że tak uważasz. Aż się wzruszyłem…  
                    – Tak Jacku uważam! Tobie pierwszemu pokazałam płótno i Ty mnie zmobilizowałeś do namalowania następnego. Wiesz ile to dało mi satysfakcji? To ja Ci dziękuję.
               – Czuję się speszony jak tak mówisz. – Zasłonił ręką czoło, zamarł na chwilę w tym teatralnym geście i powiedział. Zamilcz kobieto, zamilcz. Nie zniosę tego więcej…  – Roześmieli się.  
                    – No to w takim razie wypijmy za Twój talent Joanno!
                    – I za wszystkich utalentowanych. – znów zadźwięczało szkło.
                    – Wspaniale mi się z Tobą rozmawia. Czasami miesiącami nie mam do kogo ust otworzyć. Gadam do konia, do siebie. Dobrze że tu jesteś. Nie zdziwaczeję do końca.  
Joanna popatrzyła na jego twarz i spytała poważniejszym tonem.
                    – A Ty Jacku, czemu się tu osiedliłeś? Też uciekasz od czegoś? A może jesteś poszukiwany listem gończym? – zażartowała
                    – Nie, nie jestem ani przestępcą ani zboczeńcem. No może trochę… – uśmiechnął się – Mieszkam tu sam od kilkunastu lat. A czy uciekam?..
– Można powiedzieć że tak. Miałem farmę, wspaniałą rodzinę, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie...
Jednak podczas jednej z moich nieobecności w domu, przyszedł bandyta i… zamordował mi i żonę i córkę… Wszędzie była krew i te zbezczeszczone  zwłoki… To było straszne. – wspominał beznamiętnie –  Nie, nie mogłem już tam żyć… Nie mogłem sobie z tym poradzić…   
                    – Boże drogi! Jacek, przepraszam… Nie miałam pojęcia. Tak mi przykro. To straszne!  
Przez stół, chwyciła jego dłoń. Zaczęła ją głaskać. Na jej twarzy pojawił się szczery smutek. Ze współczuciem popatrzyła mu prosto w oczy. Jacek podniósł wzrok znad stołu i odwzajemnił spojrzenie. 
Na chwilę zapanowała cisza. Potem zaczął opowiadać dalej.
– Nie wiedziałem że dom był obserwowany. Dowiedziałem się o tym dopiero podczas śledztwa.
Nie było dla nikogo tajemnicą, że spodziewam się, ponad stu sztuk owieczek. W przeddzień jak zwykle, pojechałem do banku po pieniądze. Doradzili mi tam, bym nie trzymał pieniędzy w domu, bo to niebezpieczne. Że mogę przecież użyć przelewu. Była to dla mnie pewna nowość, ale skorzystałem z ich rady.
Załatwiłem jeszcze kilka spraw i wracałem do domu. Po drodze za miastem, spotkałem posłańca który powiedział, że jutro po południu owce dotrą na miejsce. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy banku w mieście. Zajdziemy i przeleję im tam całą sumę. Będzie to mój pierwszy raz, więc nauczą mnie tam jak to się robi, abym wiedział przy następnej dostawie. Potem, pojedziemy razem na farmę.      
Pomyślałem że to dobre rozwiązanie. Z rana pojadę do miasta, zamówię karmę. Umówię się ze stryjem Laury by mi pomógł w rozładunku. Potem bank, chwila oczekiwania i powrót z owcami do domu.

Nic nie zapowiadało tragedii. Obrządziłem się, zjadłem. Ułożyłem córkę do snu i jak zwykle wieczorem, zaplanowaliśmy z żoną jutrzejszy dzień. Wstałem o świcie i cicho by nikogo nie obudzić wyjechałem do miasta.
Kilkanaście minut potem, pod dom podjechał mężczyzna samochodem dostawczym. Wybijając lufcik w oknie, dostał się do środka. Obserwował jakiś czas nasz dom z pobliskiego lasu i wiedział że wyjechałem skoro świt. Ukradł gdzieś samochód i czekał na dogodny moment. Musiał się przygotowywać jakiś czas i podsłuchać moją rozmowę, bo był pewny że w domu są pieniądze na zakup owiec. Miał już kłopoty z prawem, kilka lat przesiedział w więziennym szpitalu psychiatrycznym.    
Nie wiem dlaczego nie zaatakował w nocy, gdy byłem w domu, tylko czekał na moment gdy żona i córka zostaną same. Wpadł z nożem do sypialni i zażądał pieniędzy. Gdy zorientował się że ich nie ma i nici z jego planu, wściekł się i zaczął się nakręcać. Rozwalał  sprzęty, demolował mieszkanie. Związał żonę i Lenę. Zaczął się nad nimi znęcać i wypytywać o wartościowe przedmioty. Nie mieliśmy ich za wiele i to go jeszcze bardziej sfrustrowało. Może dlatego zrobił to co zrobił?
Zgwałcił Laurę na oczach kilkunastoletniej córki i zadźgał ją nożem. Gdy podszedł do Leny, ta już wiedziała już co ją czeka. Broniła się, widać było że ją bił.  Nie miała siły biedna i uległa. Zrobił z nią to co z matką. To zboczeńca chyba usatysfakcjonowało i uspokoiło, bo znalazł w barku Burbona i nalał go sobie do szklanki. Wypił sporo, przysiadł przy stole.
Pewnie myślał co zrobił i co ma teraz uczynić. Może w końcu dotarło do niego co zrobił i opanowała go chęć ucieczki? Załadował to co znalazł wartościowego do samochodu i ruszył. Opatrzność jednak czuwała i nie dała mu odjechać w spokoju. Jadąc z górki, stracił panowanie nad kierownicą. Zjechał z drogi w rów i dachując kilkakrotnie, zatrzymał się na drzewie. Nie zginął od razu, nie mógł się uwolnić, wykrwawiał się pomału i umarł w męczarniach.
                    Przerwał swą opowieść. Joanna nie mogąc znaleźć słów, też milczała. Trzymała rękę Jacka i cały czas głaskała. W oczach jej widać było łzy. Płakała. Jacek miał oczy suche, nie miał już siły płakać. Na jego twarzy zagościł jednak, grymas bólu i cierpienia. Milczeli chwilę, a wzrok wbili w swoje ściskające się na stole dłonie…  
                    – Gdy jechaliśmy w południe do domu – kontynuował – ujrzeliśmy wypadek przy drodze. Zatrzymaliśmy się, by zobaczyć co się stało. Wydarzył się dawno więc nie mogliśmy już pomóc. Powiadomiliśmy o tym, CB-radiem z ciężarówki, policję. Gdy  spoglądnąłem do rozbitej furgonetki, zobaczyłem rzeczy z naszego domu. Zaniepokoiłem się. Powiedziałem o swoich obawach teściowi i zostawiając jednego z pomocników na przyjazd Policji, ruszyliśmy śpiesznie do domu. Co tam zobaczyliśmy, było szokiem i dla nas i ludzi z firmy handlującej owcami. Nie wiedzieliśmy co robić. To oni zawiadomili policję, zadecydowali co zrobić z owcami, zadzwonili do rodziny.
Po okresie niedowierzania, miotania się w rozpaczy i szoku, usiadłem sam na ganku i siedziałem tak odrętwiały do rana. Czekałem aż koroner i policja skończą w domu wszystko, co do nich należy. To wtedy postanowiłem że sprzedam wszystko i wyjadę. Że zostawię wszystkich, i zamieszkam sam gdzieś na odludziu.
                    – Podbródek Joanny drżał. Nic nie powiedziała, kiwała tylko głową i głaskała dłoń Jacka.
                                                                                                  ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz