Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 24 listopada 2011

20.

Rusłan najadł się i poszedł położyć się na swoim posłaniu. Jacek też już mógł spokojnie przygotować się do polowania. Przeczyścił dubeltówkę, przygotował naboje. Pomyślał że w powrotnej drodze może zajedzie do Joanny.
Zawiezie jej trochę świeżo upieczonego chleba i jak mu się poszczęści jakiegoś upolowanego ptaka. Ubrał się z myśliwska i spiął pasem z nabojami. Zostawiając psa w domu, poszedł osiodłać konia. Rozejrzał się raz jeszcze po obejściu, wsiadł na konia i ruszył stępa.
Postanowił zapolować przy czterech dębach. Tam zawsze szybko udaje się mu jakieś wodne ptactwo upolować.  Miał przed sobą kawałek drogi więc jak droga zrobiła się szersza, przeszedł w galop. Lubił czuć ten pęd i te równe jednostajne ruchy, uwalniające adrenalinę się w jego ciele.  
Nogi pracowały unosząc jego pochylone ciało nad końską grzywą. Kierował wtedy całym ciałem, pochylając się i ściskając konia kolanami. Wodzy używał rzadko, tylko w nagłych zwrotach i sytuacjach awaryjnych. Zresztą, koń znał już na pamięć całą okolicę i intuicyjnie wyczuwał gdzie powinien jechać.
Po kilkudziesięciu minutach zbliżył się do mokradeł. Zaczynały już się pojawiać trzciny, więc zwolnił, by w końcu zsiąść z konia i uwiązać go do pnia zwalonego drzewa. Szedł powoli, skradając się. Zarówno broń jak i całe jego spięte ciało, gotowe było, do wycelowania i oddania natychmiastowego strzału. Ale dziś nie było tak prosto. Przeszedł jeszcze z kilkaset metrów zanim wzbiło się w powietrze, stadko dzikich gęsi. Nie miał czasu do namysłu. Wystrzelił dwa razy. Trafił, te dwie najbliższe.   
Spadły ciężko w pobliskie szuwary. Załadował broń i ostrożnie poszedł w tamtą stronę. Nie miał kłopotu z ich odnalezieniem. Jedna wpadła w płytką kałużę. Tam gdzie teren był pokryty gęstą, wchodzącą na wodę trawą.
To ona rosnąc, tworzyła gęste dywany, czasem porośnięte wątłymi krzakami. Była też często urywana na silnym wietrze i pływała po jeziorze, tworząc ruchome wyspy.
Druga gęś spadła już do wody jeziora, ale szczęśliwie przy brzegu. Znalazł w pobliżu długą suchą gałąź i wiosłując nią, powoli przyciągnął ptaka do brzegu. Dobrze że miał na sobie długie do kolana gumowe buty, bez nich na pewno by się zamoczył. Przyczepił ptaki do paska i poszedł dalej w kierunku trzcin.
Spodziewał się upolować coś jeszcze. Ale spacer się przeciągał. Jeszcze musiała minąć godzina zanim natkną się na następną parkę. Znowu pewną ręką wystrzelił dwa razy i dwie kaczki spadły mu prawie do stup.                          
–  Plan wykonany a i z prezentem będę mógł zajechać do Joanny. –  pomyślał – Zadowolony skierował się w kierunku pozostawionego konia. Odszedł spory kawałek, więc i spacer miał długi. Był czas rozejrzeć się po okolicy.
Słońce kierowało się już ku zachodowi. Cienie, z rosnącego nieopodal wysokiego lasu, robiły się już dłuższe. Wchodziły na taflę wody i rosnące tam trzciny. Tworzyły piękną mozaikę barw na falach  połyskującego jeszcze w  promieniach słońca jeziora. Miejscami było ono zarośnięte wysokimi trzcinami, szumiącymi i kłaniającymi się obserwatorowi na wietrze. Gdzie indziej pływały po nim całe wyspy z połączonych ławic gąbczastych traw.  
W takich chwilach, przytłoczony widokiem tej dziewiczej przyrody, czół jaki jest mały. Jaki ma nieznaczny wpływ na to co go otacza. Jak przyroda się ciągle zmienia i kieruje się swoimi prawami. To co podziwiał jednej jesieni, do drugiej już nie istniało. To co latem mogło służyć całym  pokoleniom stworzeń jako pokarm. Zimą zamierało w bezruchu.
Czas ucieka. Wszystko rośnie, rozwija się, by w końcu obrócić się w pruchno, służące jako pokarm owadom, kryjówka gryzoniom, kompost. To co teraz jest piękne, zgnije i da początek nowemu życiu.
Poddając się takim, rozmyślaniom, doszedł w końcu do pasącego się konia. Dosiadł go, wspiął strzemionami i ruszył w kierunku lasu..
                     
                                                                                                                      *** 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz