Łączna liczba wyświetleń

piątek, 25 listopada 2011

21.

Do Joanny stamtąd miał już niedaleko. Dotarł na miejsce po kilkunastu minutach. Była w domu, nigdzie się dziś nie ruszała. Prała, piekła pierniczki i gotowała obiad. Potem zmęczona, przy lekturze książki, zdrzemnęła się na chwilkę.  Właśnie wstała i zajęła się sprzątaniem. Kontem oka, przez okno, spostrzegła na podwórku Jacka na koniu. Ucieszyła się, zdążyła go już polubić. Spodobała się jej,  jego szczerość i bezpośredniość. Brak fałszu i poczucie humoru… Zbliżały smutne i pogmatwane losy.
Otworzyła drzwi i wyszła na ganek.   – Jakież to bogi sprowadzają w te strony? – przywitała się wesoło.
– A Święty Mikołaj przywiózł moc prezentów. – Odwdzięczył się radosnym zawołaniem. – Lekko zeskoczył z konia. I przywiązał do belki. Skierował się w kierunku domu, by się przywitać.
– Byłem na polowaniu i przywiozłem gęś,.. albo kaczkę do wyboru. A do tego świeżo upieczony chlebek.
– Uścisną lekko i ucałował dłoń Joanny.
– Znowu prezenty? Ach ten Święty Mikołaj. – odparła zdziwiona –  Jakoś za wcześnie tylko na Mikołaja.
– Oj za wcześnie, za późno. Każda pora na prezent jest dobra! Chodź wybierzesz sobie ptaka. – Wziął ją za rękę i lekko
poprowadził w kierunku konia.
– Wybieraj, gęś czy może masz ochotę na kaczkę. – Z przytroczonej torby wyciągnął chleb i podał jej.
– A więc? Kaczka czy gęś? Co podać? - Joanna zawahała się.
– Gęsina, będzie chyba mniej tłusta? Jak uważasz? – spytała.
– OK. Jedno i drugie dzikie, więc mało tłuszczu i tu i tu. Gęś będzie palce lizać. – Odwiązał ją od siodła, chwycił za nogi i skierowali się w kierunku domu.
– Głodny? Na pewno tak. Po polowaniu, na pewno Ci kiszki marsza grają… Pozwól że się odwdzięczę i Cię nakarmię. Ugotowałam coś dobrego na obiad…
Właściwie, to zjadłbym coś. Ale powinienem wrócić do domu.  Czeka tam na mnie ktoś i też by zjadł konia z kopytami.
– Masz gościa, nic nie mówiłeś że spodziewasz się kogoś. Kto to taki?
– To Rusłan, mój przyjaciel… - patrząc na niepewną minę Joanny, nie wytrzymał i roześmiał się.
– To ten pies, labrador co wpadł w moje sidła. Z dnia na dzień nabiera sił i teraz jest wiecznie głodny. Specjalnie dla niego wybrałem się na polowanie.
– Myślałam że masz gościa. – Zaśmiała się. – A to już stary domownik. Już chodzi?
– Zaraz zacznie biegać. Chodzi sam już po schodach, nie trzeba go wynosić pod krzaczek. Dziś kilka godzin wylizywał swoje rany na dworze. Mocno kuleje, ale myślę że do mego wyjazdu do miasta wydobrzeje i wyruszy ze mną. Wszystko jest na dobrej drodze. Muszę go jedynie wreszcie nakarmić, bo je w nieswoje duchy.
– Rusłan mówisz. Ładne imię. Sam Ci się przedstawił?
– Może nie tyle sam, co zaakceptował imię,  machając ogonem.
– Mam kilka kostek i dla niego. Dziś były na obiad pieczone żeberka. Zaraz je podgrzeję i tobie.
Weszli do pokoju. Joanna położyła chleb na kredensie, a kaczkę wzięła z rąk Jacka i zaniosła do spiżarki. Na płycie stały w blasze pachnące w całym pomieszczeniu żeberka, wraz z upieczonymi razem kartoflami.
– A skąd te ziemniaki w lesie? – spytał.
– A za domkiem jest ogródek. Jak tylko tu przyjechałam, posadziłam w nim koszyk znalezionych w spiżarni, pomarszczonych i zwiędniętych, kartofli. Odwdzięczyły  mi się i wyrosło ich dużo i duże. Poza tym są bardzo smaczne i zdrowe. Zaraz spróbujesz.
Podłożyła na żar, który tlił się jeszcze od obiadu, parę suchych polan. W mig zajęły się ogniem. Postawiła blachę z jedzeniem na środku płyty i przykryła specjalnie zrobioną przez kowala metalową przykrywką.
– Zaraz będą gotowe. – powiedziała.
Tymczasem zapraszam do stołu. Napijesz się czegoś?  Kawy? – kiwnął głową.

– Już wstawiam. Tu są ciasteczka do kawy. Widzę że jesteś zadowolony, polowanie udane?
– Tak, teraz, gdy ptactwa pełno to i upolować coś nie jest sztuką. Poza tym jest tu taka naturalna przyroda. Tyle zwierzyny i odludzie, to, raj dla myśliwych. Byłaś przy Czterech Dębach? Cudowne miejsce.
– Nawet nie wiem gdzie to jest. – odpowiedziała.
–To całkiem niedaleko. W dół za tym cyplem leśnym. Jakieś pół godziny konno. Piękne wielkie mokradło, śliczne jezioro, wiele zwierząt. Wspaniałe widoki. Muszę Ci to kiedyś pokazać. Jest tam piękne miejsce na piknik. I dojechać łatwo.
– Chętnie bym się wybrała.
W czajniku zawrzała woda. Joanna sprawnym ruchem nasypała kawy do imbryka i zalała. Postawiła na stół duże filiżanki i zaczęła się krzątać przy żeberkach. Przełożyła je do wzorzystej, srebrnej misy, a do drugiej już zwykłej nałożyła kartofle. Wszystko to postawiła na środek stołu, obok sztućców i talerzy.
– Wuala. – powiedziała i usiadła naprzeciw Jacka.
– Ja już jadłam, ale nabiorę trochę i zjem dla towarzystwa. Smacznego.
Jacek poczekał aż Joanna nałoży sobie, potem nałożył dla siebie. Spróbował.
– No miałaś rację kartofle delicje. Ale żeberka, pięknie przerośnięte mięsem. Gdzie Ci się taki smaczny zwierz uchował? Bo chyba nie upolowany. Zwierzęta z lasu Takich żeber nie mają.
– Tak, te żeberka są przygotowane i zakonserwowane. Ostatnia dostawa mego stryja. Dbają o mnie tutaj. Czasem dostarcza mi takie delicje od swojej żony.
–  Ano właśnie, pomyślałaś już coś na temat listy zakupów?
– Jeszcze nie, muszę zrobić przegląd, nie mówiłeś że dziś wpadniesz.
–  Oj przepraszam, nie zapowiedziałem się…
–  Joanna spojrzała na niego z wyrzutem. - Ej, ej… -
–  No co?  Tylko żartowałem…
–  Wiesz że jesteś tu zawsze miło widziany.
–  Wiem i jest mi bardzo przyjemnie. Polecam się na przyszłość… Jak coś będzie trzeba to masz jeszcze kilka dni na zrobienie listy. Bo jak wiesz, chcę wybrać się z Rusłanem, a on jeszcze nie ma za dużo siły. Twoja stryjenka dogadza Ci tutaj, żebra delicje. Aż mam wyrzuty sumienia, gdyby wiedziała że karmisz tu traperów…
– Halo! Oddać Ci gęś?
– W żadnym wypadku.
– A gęsią? – Zażartowała i zaśmiała się perliście. Jacek też się zaśmiał i powiedział.
– Miło widzieć cię w takim dobrym humorze. A mówiłaś że jesteś w dołku.
– Ty też, a wcale tego po tobie nie widać. Widocznie dobrze wpływamy na siebie.
– Też tak myślę. – Skończyli jeść, naleli sobie po filiżance kawy. Wkładając do ust twarde pierniczki zapijali je kawą.
– Dobrze wyglądam, – powiedziała Joanna z wypchanymi policzkami – bo i czuję się dobrze. Dawno nie miałam rzutu  choroby. Oprócz tego że może w każdej chwili zaatakować, to teraz czuję się wspaniale.
– Naprawdę miło mi to słyszeć.
– Muszę Ci coś wyznać... Zwierzyłeś mi się i powinnam opowiedzieć Ci teraz swoje losy. Ale, jeszcze na to za wcześnie. Muszę się najpierw sama z tym uporać. Poza tym to dłuższa historia. Opowiem Ci ją, gdy będziemy mieli więcej czasu.
– Nie ma pośpiechu Joanno, nie dlatego Cię odwiedzam. Do takich zwierzeń trzeba dojrzeć. Wiem o tym i rozumiem. Ja zwierzyłem się, bo miałem taką potrzebę i był wczoraj do tego wspaniały klimat. Poza tym, nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem. To była potrzeba chwili… I wiesz co, ulżyło mi. Nie boli już tak bardzo jak o tym mówię. Umiesz wspaniale słuchać.
– Dziękuję. I ja rozmawiając z Toba nie czuję skrępowania. Jesteś moją pokrewną duszą.
– Zobacz, słońce już zachodzi, a ja ciągle tu siedzę i nie chce mi się nigdzie stąd ruszać. Dobrze mi tu, ale niestety musisz mnie wygonić. Bo zanim dojadę, będzie już ciemno, a pies głodny i muszę mu coś dać zjeść.
– Dam Ci dla niego kości z żeberek i trochę kartofli, zaraz Ci zapakuję. Poczekaj chwilę. Dziś będziesz miał czym Rusłana nakarmić. Ale jutro będziesz musiał coś mu sam przyrządzić. – Wstała i zaczęła się krzątać.
– Fajnie, dzięki. Jutro mam trochę zajęć i nie będę miał czasu wpaść do Ciebie. Ale po jutrze, może Rusłan wydobrzeje na tyle by wpaść w odwiedziny? No ale zobaczymy.
– Zapraszam. Jesteście tu zawsze miło widziani. – spakowała resztki i w torebce podała Jackowi. – Proszę to dla Rusłana.
– Dziękuję w jego imieniu.
Wstał, wziął od Joanny torbę i cmoknął jej dłoń na pożegnanie. To jak wszystko będzie dobrze i dopisze pogoda, pojutrze  wpadniemy. Miłego wieczoru i do spotkania. W drzwiach jeszcze raz odwrócił się i podziękował. Joanna już nie wychodziła, stanęła w drzwiach i obserwowała jak odwiązuje konia i na niego wsiada. Pomachali na pożegnanie do siebie. Jacek odwrócił się, spiął konia strzemionami i odjechał. Joanna długo odprowadzała wzrokiem znikającego w zacienionej ścieżce Jacka. Potem weszła do domu i zamknęła drzwi na skobel.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz