Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 listopada 2011

18.

Już od świtu Rusłan nie dał mu spać. Chodził od łóżka do drzwi skomląc cicho.
                    – Jejku, Rusłan. Spać mi nie dajesz. Na spacerek wyciągasz skoro świt. Litości… Powoli wstał łóżka i otworzył psu drzwi. Usiadł na schodach i ziewając raz po raz, obserwował psa i jego postępy w chodzeniu. Rusłan odzyskiwał już siły. Kulał jeszcze co prawda mocno, ale chodził i widać było jak z dnia na dzień wraca do formy. Gdy załatwił pod krzaczkiem swoje potrzeby, usiadł na trawie i zaczął lizać rany.
                    Był piękny poranek. Promienie słońca już zaczęły ogrzewać powietrze, mgiełka zaczęła się unosić i tylko w cieniu utrzymywała się jeszcze rosa. Gdzieniegdzie połyskiwały ażurowe, srebrne sieci pajęczyn
                    Jacek zostawił psa na dworze i sam wszedł do domu. Trzeba mu ugotować przecież coś do jedzenia. – pomyślał.
Rozpalił w piecu i zajął się przygotowywaniem posiłku. Ugotował dwie zupy z puszki. Sobie, wystarczyło by ją tylko podgrzać. Rusłanowi trzeba ugotować dodatkowo jeszcze porcję kaszy. Starczy jedzenia na dwa dni. Ale chyba, trzeba będzie coś do tego upolować. Jeszcze jedna gęba do wykarmienia i to bardziej wybredna. Pies nie potrzebuje soli i przypraw, ale za to posiłek musi być świeży.
                    Na polowanie wybierze się pod wieczór. Teraz zajmie zaplanowanym przygotowaniem i wypiekiem chleba.  Na razie zdjął z płytki podgrzane konserwy. A kaszę odstawił ma sam brzeg by powoli dochodziła. Poszedł do spiżarki po zaczyn, zostały z ostatniego razu. Teraz zaczął przygotowywać z niego chleb. Przyniósł dzieżę i potrzebne produkty. Cała praca zajmowała sporo czasu. Bo to i zaczyn musi dojrzeć, potem jeszcze i wymieszane ciasto.  
Gdy miał wolną chwilę, osiodłał szybko konia i pojechał po  tatarak nad rzekę. Jak wrócił wszystko już było gotowe. Piec rozgrzany, promieniujący ciepłem, ciasto w dzieży, wyrośnięte. Od razu załadował je do dwóch dużych blaszek. Poczekał aż znowu podrośnie, postawił na nich znak krzyża i wstawił do pieca. Piec nie był ani duży, ani przystosowany do pieczenia chleba, więc musiał pilnować by temperatura była przez cały czas odpowiednia. Musiał być cały czas w gotowości. Gdybym miał taki piec jaki jest u Joanny – pomyślał – było by dużo łatwiej.
Zmył naczynia i schował je. Zaniósł produkty i zostawiony na następny raz zaczyn, do spiżarki. Teraz mógł zająć się jedzeniem Rusłana. Wyłożył podgrzaną konserwę do wiaderka, do niej wsypał kaszę, dodał przegotowanej wody i wszystko dokładnie wymieszał. Część wyłożył od razu do miski, by ostygła.
Nakrył do stołu i sam mógł już spokojnie zjeść. Otworzył drzwi i zagwizdał na psa. 
                                                                                                  
                                                                                     ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz