Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 grudnia 2011

46.

Pierwsza na werandę wpadła Viki z radosnym wołaniem.
                    - Babciu, babciu, patrz kto się znalazł. Zobacz Nasz Burek. Babciu choć zobacz. - I zniknęli zaraz w drzwiach. Uprzejmym gestem,  Aleksander zaprosił by usiadł przy stole.
                    - No i co pan zamierza?                  
                    - To znaczy?                
                    - Chodzi mi o psa.
                    - Tu nie ma co myśleć. Rusłan, wraca do właściciela.
                    - Ale pan…
                    - Panie Aleksandrze. Przecież widzę jaka więź łączy Viki i Rusłana. Ja go tylko znalazłem w lesie
                    - No wiem, ale znaleźne. Trzeba by było o tym porozmawiać.
                    - Panie Aleksandrze, naprawdę tu nie ma o czym rozmawiać. To przecież i tak wielki zbieg okoliczności, że przejeżdżałem obok i to akurat w tej chwili. Naprawdę się cieszę że pies wraca do właściciela. A znaleźne… Rusłan i tak przez te dni dał mi tyle radości, że wystarczy za wszystkie znaleźne. Tu nie ma o czym mówić.
                    - W takim razie, panie Jacku, jesteśmy wdzięczni i panu i opatrzności  że tak się to wszystko ułożyło.
Na te słowa, wybiegł z domu Rusłan, za nim Viki z babcią. Aleksander wstał i powiedział.
                    - Helu, kochanie, pozwól że przedstawię ci naszego gościa. Pan Jacek, to on znalazł Burka.
                    - Wiem, słyszałam. Viki wszystko mi powiedziała. Witam serdecznie, jestem żoną tego gościa, Helena.
                    - Kochanie, wiesz, jest pora na podwieczorek, więc zaprosiłem gościa na poczęstunek.
                    - Bardzo słusznie, zjemy tutaj czy w domu?
                    - Myślę że tu, taka ładna, słoneczna pogoda.
                    - No to poczekajcie chwilę, zaraz wszystko przyniosę. – To mówiąc, weszła szybciutko do domu.
Rusłan, wybiegł już do sadu i tam biegał pomiędzy drzewami. Za nim pośpiesznie wyleciała, rechocząc i szczebiocąc Viki. Biegali rozbawieni, wydając różne wesołe odgłosy.
                    - Nigdy jej takiej nie widziałem. Serce mi się raduje. Ostatnio tylko chodziła po łące, nudziła się i szukała niewiadomo czego. Teraz energia ją rozpiera. Widać że jest szczęśliwa, oboje są szczęśliwi.
                    - Ma pan rację. Serce się raduje. Z początku trochę byłem smutny, że się odnaleźli, że zostanę sam. Ale teraz.  Niezmiernie się raduję że przyczyniłem się do takich błazeństw i pajacowania. Wspaniały widok. Oboje są bardzo szczęśliwi. – powiedział rozpromieniony. - I co za zbieg okoliczności, nie mogę się nadziwić.
                    - Oj co prawda to prawda. Niezbadane są wyroki nieba… - uniósł ręce do góry i zaśmieli się obydwoje.
Drzwi się uchyliły i weszła Helena z tacą. Podeszła do stołu i zestawiła z niej ciasto i dzbanek z kawą. Potem wyszła i doniosła jeszcze filiżanki i wino z kieliszkami.
                    - Myślę że skoro Burek się odnalazł, to trzeba oblać to szczęśliwe wydarzenie.
                    - Masz rację kochanie, nawet obowiązkowo.
Władysław zajął się otwieraniem butelki i nalewaniem wina do kieliszków. Helena zaś dzieliła ciasto i nalewała kawę. Jacek w międzyczasie podszedł do barierki i obserwował rozbawione towarzystwo. 
                    - Zapraszamy do stołu. Viki nawet nie będę wołać bo nie deser jej teraz w głowie. - Powiedziała Helena zwracając się do Jacka. – A gdzie pan znalazł Burka?
                    - No cóż, złapałem go w sidła. – Powiedział szczerze. – Mieszkam w puszczy za River Fog, zajmowałem się traperstwem.
Pewnego dnia znalazłem go w swoich sidłach mocno pokiereszowanego. Zabrałem do domu i tam leczyłem i pielęgnowałem. Pewnie z dwa tygodnie dochodził do siebie. Jak tylko wydobrzał wybraliśmy się do moich rodziców w Czarnych Olchach. A dzisiaj się wybrałem do znajomych do Podgórza i w powrotnej drodze właśnie się spotkaliśmy się. Ot i cała historia.
                    - To prawie cały miesiąc wałęsał się sam po lesie. – Z zadumą odparła Helena.
Aleksander wzniósł kieliszek do góry i powiedział. – Za niespotykany zbieg okoliczności.
- Za szczęśliwy koniec włóczęgi Rusłana.  – Odpowiedział Jacek.  
Wypili i popijając kawę, jedli świeżo upieczone, aromatyczne ciasto.
                    - Interesuje mnie tylko bardzo, - powiedział przełykając kęs ciasta - jak się Rusłan znalazł sam, i to tak daleko stąd?
                    - To trochę dłuższa historia. Jak wiesz dla ciebie Rusłan, a nam Burek, jest psem naszej wnuczki. Viki nie mieszka z nami. Nie chodzi jeszcze do szkoły, więc przyjechała do nas na kilka tygodni. Rodzice jej teraz są bardzo zajęci. Jej mama znalazła dodatkową pracę. Dorabia przez kilka tygodni w szkółce drzewek. Wacka, jej taty a naszego syna, też nie będzie całą zimę. Będzie pracował przy wycince w lesie. – Wciągnął w płuca powietrze i zaczął opowieść.
- To on jest sprawcą całego zamieszania. Latem pojechał samochodem do lasu na kurs ładowacza. Nie zauważył że pod plandeką na kufrze samochodu śpi pies. Dopiero w lesie zauważył że koło niego kręci się Burek. Nie miał już jak wrócić i tylko zadzwonił do domu że pies jest z nim. Przez kilka dni wszystko było w porządku. Ale gdy kurs zbliżał się ku końcowi, tuż przed egzaminem, Burek gdzieś się zawieruszył. Była wtedy przez kilka dni bardzo paskudna, deszczowa i mglista, pogoda. Prawdopodobnie wyszedł z nim na szkolenie i na którejś polanie zniknął. Wacek nie miał jak go szukać, a pies nie wrócił. Może pogonił za jakimś zwierzęciem, może się czegoś wystraszył. W każdym bądź razie zginął. Syn musiał już wracać, miał nadzieję że wróci. Rozpuścił wici w śród kolegów że zginął mu pies i jak go gdzieś zobaczą niech dadzą mu znać. Ale jak wiadomo bez skutku. Teraz pracuje w lesie i dzwonił niedawno że pies się nie znalazł. Dziś wieczorem zadzwonimy do jego mensy i powiemy że już jest.
- Cieszę się że wszystko dobrze się skończyło. Naprawdę splot różnych wydarzeń. Po prostu niesamowite – odrzekł Jacek.
- No to wypijmy za ten szczęśliwy traf.          
- Oby zawsze takie szczęśliwe zrządzenie losu nam towarzyszyło.  – odpowiedział Jacek.
Wypili, zjedli jeszcze po kawałku ciasta. Po czym, Jacek powiedział że będzie się już żegnał. Bo i on ma jeszcze kawałek do przejechania, a i gospodarze muszą pewnie iść do obrządku. Uściskali się na pożegnanie bardzo serdecznie. Jacek zawołał i przytulił na odjezdne Rusłana. Ucałował Viki i zagroził żartem, że jak nie będzie dbać o Burka to przyjedzie i go zabierze. Wszyscy zaśmieli z jego żartu i odprowadzili go do dorożki. Jacek pomachał wszystkim raz jeszcze, pogonił konia, wyjechał z podwórka i  na drogę.
                                                                                                  ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz