Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 grudnia 2011

29.

                    Joanna położyła na żarzącym się jeszcze popiele kilka cienkich polan, które zajęły się w mig migotliwym ogniem i zaczęła podgrzewać, nie w pełni wystygłe jeszcze kawałki pieczonego mięsiwa w piekarniku. Kartofle miała już obrane, postawiła je na największej fajerce, by szybko się ugotowały. Usiadła potem przy stole obok Jacka i przed posiłkiem, popijali sobie dla apetytu jego nalewkę. Ślicznie wyglądali, Twarze ich były radosne i tryskały energią. Przekomarzali się i rozmawiali, jakby się znali już od lat.
                    – Jak jedziesz do miasta, to może byś wpadł przy okazji do mojego stryja? Przekazał, że u mnie wszystko w porządku, żeby się nie martwili. A może wybiera się w odwiedziny?
                    – Nie ma sprawy. Jutro przygotuję wóz, Obrządzę wszystko, bym na  kilka dni mógł spokojnie wyjechać. Wrócę najprawdopodobniej po trzech dniach. Nie będę się śpieszył, trzy dni chyba wystarczy. Sprzedam skóry, zajrzę do banku, zobaczyć jak tam stoją moje fundusze. Poodwiedzam wszystkich, wpadnę na cmentarz. W sklepie zostawię listę zakupów by je rano przed powrotem zabrać na pakę. Marzę tylko o jednym. Pięknej, ciepłej, bezdeszczowej pogodzie. Nie ciągnie ciebie do miasta? Moglibyśmy razem pojechać.
– Wiesz, nie. Trzyma mnie tu jeszcze kilka spraw. Ogród… i chciała bym spokojnie coś namalować. No i poleniuchować. Bo skoro nie mogę się przemęczać…
                    – Jasne. Bo jak ja przyjeżdżam to nigdy nie masz na nic czasu...
                    – Tak, masz zupełną rację. – Zaśmieli się spoglądając sobie w oczy.
                    – Może już jedzenie gotowe? – Joanna wstała i zaczęła nakrywać do stołu. Wyjęła z piekarnika pieczeń i przełożyła ją na półmisek. Sos przelała do sosjerki. Na kartofle musieli jeszcze kilka minut poczekać.
Potem pałaszowali wygłodzeni, aż im się uszy trzęsły. Nawet Rusłan dostał co nie co z przygotowanej pieczeni. Rozmawiali przy posiłku, to o tym to owym, aż przeszli znowu do ciasta i nalewki.  
Po godzinie, syci i w dobrych humorach, musieli się już żegnać bo słońce zbliżało się nieubłaganie ku zachodowi. Jacek by nie jechać  zupełnie po ciemku, musiał już wyruszyć. Wyszli na podwórek, zdjął koniowi powróz i oddał go Joannie z podziękowaniem. Osiodłał konia, chwilę bawił się popręgiem, bo coś mu się tam zacięło, i po chwili był już gotowy do drogi. Przytulił się do Joanny, pocałował ją w policzek. Dziękując za wspaniały dzień i wykwintny posiłek wsiadł na konia. Pomachał jeszcze raz na pożegnanie, zagwizdał na Rusłana i kłusem wyruszyli w powrotną drogę do domu.  
                   
                                                                                                  ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz