Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 grudnia 2011

30.

          Spało mu się dzisiaj wyjątkowo dobrze. Może dlatego że po północy zaczęło padać, a szum deszczu usypiał go i uspokajał. Obudziło go dopiero słońce. Będąc już wysoko na niebie wpadło i wesoło zajrzało do sypialni. Przeciągną się i ziewną na powitanie dnia.
Dzisiaj  przejrzał  wóz, którym jutro wyruszy w tą męczącą no i dość niebezpieczną podróż. Droga jest kamienista i czasami bardzo stroma. Pomagał mu w tym, a raczej przeszkadzał Rusłan, który do wszystkiego musiał wsadzić swój ciekawski nos. Wóz stał pod plandeką, obok pomieszczenia gospodarczego. Było to coś przypominającego powóz Mormonów, tylko bez tej szpecącej czarnej budy. Był nie za wielki i miał nieproporcjonalnie duże koła. Były one gumowane, dzięki temu łatwo się toczył i był stabilny. Miał jednak i wady, był twardy i bez resorowanego siedziska można było by sobie odbić tyłek, a poza tym był wysoki. Ciężki do załadunku. No, ale jak to mówią, darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda…  To był prezent od sąsiada dziadka. Jemu się już nie przyda, a Jackowi jak znalazł.   
                    Odkrył plandekę, przetarł kurz nagromadzony przez ostatnie tygodnie. Sprawdził koła, zaczepy. Wszystko było w porządku. Nasmarowane i zadbane. Przetoczył go ręcznie przed dom i właściwie wóz był gotów do drogi. Podparł koła by się nigdzie sam nie potoczył i zaczął ładować na niego worki na zboże i mąkę, puste skrzynki na konserwy. Do jednej z pustych skrzyń z pokrywą, załadował przygotowane skóry. Przykrył ładunek plandeką i obwiązał.
Zostało mu umocowanie siedziska i daszka służącego do ochrony przed słońcem i deszczem. Miał z tym trochę kłopotu, bo trzeba było przykręcić kilka śrub. Samemu bez pomocy było to dość niewygodne. Miał jednak w tym praktykę. Tu coś podłożył tam podniósł i gotowe. Daszek był składany, podobny trochę do tych z dorożek. Brezentowy, zabezpieczony przed przemakaniem. Obszedł jeszcze raz wóz dookoła, by sprawdzić czy czegoś nie zapomniał. Pojazd przedstawiał się znakomicie.
                    Wrócił do domu i rozpalił w piecu. Zajął się przygotowaniem obiadu. Po nim mógł już spokojnie usiąść w swoim ulubionym fotelu, wypić kawę i zapalić skręta, na ganku. Dziś zrobił sobie święto, nalał sobie szklaneczkę nalewki z  głogu. Myślał i planował jutrzejszy wyjazd. Jaką trasę wybrać, z kim się spotka po przyjeździe.
Bo mimo że przyzwyczaił się już do życia w puszczy i życiem w odosobnieniu. Zawsze cieszył z takiej podróży. Z rozmowy z rodziną, plotek ze znajomymi, zakupów. A nawet ze zwykłej wizyty u fryzjera. Potem jednak, po kilku dniach zmęczony wizytami, cieszył się znowu z powrotu do domu. Do wygodnego łóżka, ciszy i spokoju.
                                                                                                  *** 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz