Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 grudnia 2011

31.

Obudził go w nocy sen, a raczej koszmar. Że dopadło go w lesie dwóch drabów. Związali go grubym powrozem i chcieli przepiłować na pół drewnianą  piłą. Wściekle się bronił wywijał i krzyczał. I gdy już piła dotykała jego ciała i już prawie czół na skórze jej zęby… Obudził się cały mokry i przerażony. Z początku nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Po chwili jednak zorientował się że to tylko makabryczny sen i zaczął dziękować Bogu, że to nie była rzeczywistość.
Spojrzał na budzik, dochodziła trzecia. Chociaż miał jeszcze pół godziny do tego by zaterkotał, zdecydował się jednak wstać. Przecież i tak po takim koszmarze nie zaśnie. Wstał, zapalił lampę i rozpalił w piecu. Usmażył sobie jajka na bekonie  i zaparzył kawę do termosu na drogę. Zrobił też przy okazji z resztek chleba, kanapki z konserwą i coś na ząb dla Rusłana by nie padł podczas podróży z głodu.
Otworzył drzwi, zawołał psa by go przed wyjazdem nakarmić i sam usiadł do stołu.  Zjadł szybko, bo gdy coś miał robić nie lubił się ociągać. Poza tym, był nieco podenerwowany. Gdy usiądzie już do wozu i wyjedzie z podwórka, to będzie miał dużo czasu by spokojnie przetrawić ten wyjazd.
Spakował jedzenie i kawę do torby podręcznej. Wyszedł na dwór, spojrzał w niebo i odetchnął z zadowolenia. Było jeszcze chłodno, jednak różowa łuna od wschodu zapowiada piękny słoneczny dzień. Wszedł pogwizdując do stajni, załadował do worka siana. Nigdy przecież nie wiadomo co się może w drodze się przydarzyć. Podprowadził konia do wozu, zaprzągł go i wrócił na chwilę do domu. Sprawdził czy w piecu nie na już żaru, wziął torbę i przysiadł rosyjskim zwyczajem przed wyjściem.
W Końcu zamknął chatę na kłódkę, wskoczył na ławkę, cmoknął na konia i spokojnie wyjechał z podwórka. Rusłan tak jak wczoraj, biegł grzecznie to przy  koniu.
Wyprzedzał go czasem nieco, to zostawał z tyłu, za wozem, jakby sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Jacek zaplanował wziąć go na wóz, gdy się zmęczy, ale teraz psa rozpierała ciekawość i energia. Zjeżdżali wąską dróżką w dół pagórka. Zjeżdżało im się z górki bez problemu, bo wóz był zaopatrzony w  ręczny hamulec.
W dole droga zaczynała się robić szersza. Koła już miały swoje koleiny, a i pagórki robiły się coraz łagodniejsze. Jacek sięgnął do swojej sakiewki zrobił skręta, zapalił i zaciągnął się głęboko. Reszta drogi powinna już minąć spokojnie, więc nie spodziewając się problemów usiadł wygodnie, opierając nogi na podnóżku. Mógł teraz swobodnie rozglądać się na boki, podziwiając leśne  zakątki. Drzewa były porośnięte mchem i porostami. Miejscami oplatały je wiecznie zielone bluszcze i niezwykle rzadkie, jakby specjalnie posadzone dzikie klematisy. W jednym miejscu, las nawet porastały gęste kłącza oblepionego srebrzystymi szyszkami chmielu. Wszystko czasami ginęło, w pasmach mlecznej mgły, tworząc bajeczne widoki. 
Pomału zarośla i las zaczął  rzednąć. Oczom jego  ukazała się skąpana w słońcu łąka oraz porośnięta trzcinami kręta rzeka. W jej zakolach tworzyły się wysepki z kolorowych krzewów oraz smukłych, zbitych w kępy, biało-brunatnych teraz brzóz. Zrobiło się ciepło. Zdjął kurtkę i podwinął rękawy w koszuli. Zbliżał się do brodu. Przystanął Tam i napoił konia. Rusłan też musiał być bardzo spragniony, bo wlazł w wodę po brzuch i pił łapczywie. Po krótkim odpoczynku, przejechali na drugą stronę rzeki.

                                                                              ***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz