Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 września 2013

          118. Zaczynając produkcję w moich czasach producent pieczarek musiał zrobić kompost. Była to słoma żytnia lub pszeniczna wymieszana z nawozem końskim, kurzym, lub takim i takim. Zmoczona, ułożona w pryzmę i odkwaszona. Gdy była potrzeba, można było dodać nawozu azotowego. Taką pryzmę przerzucano przez maszynę co tydzień trzy razy. Dotleniało to ją, wpływało na rozwój pożytecznych drobnoustrojów, zmiękczało i łamało strukturę słomy. Towarzyszyła temu wysoka temperatura, która podczas parowania pozbawiała pryzmę wody. Trzeba było ją uzupełniać, dodawać gnojówkę która wyciekła spod pryzmy… Po wielu latach, podczas kursu w Holandii, dowiedziałem się, że proces ten wpływa także na powstawanie efektu cieplarnianego. Potem rozdrobniony, zmacerowany kompost zawoziło się do komór. Tam podlegał procesowi pasteryzacji. Utrzymywało się temperaturę do 60 stopni w kompoście przez kilkanaście godzin, by (najprościej mówiąc) związał się azot w kompoście zatruwający grzybnię pieczarek. Później przez kilka dni kompost na półkach stygł i dojrzewał. Na powierzchni pojawiała się pożyteczna pleśń i pojawił się specyficzny, chlebowy zapach. W schłodzonym i wywietrzonym pomieszczeniu, przy temperaturze około dwudziestu kilku stopni siało się grzybnię. Była to „pleśń” nitki grzybni pieczarki, zaszczepione na gotowanym ziarnie pszenicy. Rozsypywało się ją po powierzchni, mieszano i uklepywano. Jakich urządzeń i maszyn wtedy się używało do tego, napiszę w „Następnym numerze”… ;-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz