118. Zaczynając produkcję w moich
czasach producent pieczarek musiał zrobić kompost. Była to słoma żytnia lub pszeniczna
wymieszana z nawozem końskim, kurzym, lub takim i takim. Zmoczona, ułożona w
pryzmę i odkwaszona. Gdy była potrzeba, można było dodać nawozu azotowego. Taką
pryzmę przerzucano przez maszynę co tydzień trzy razy. Dotleniało to ją,
wpływało na rozwój pożytecznych drobnoustrojów, zmiękczało i łamało strukturę
słomy. Towarzyszyła temu wysoka temperatura, która podczas parowania pozbawiała
pryzmę wody. Trzeba było ją uzupełniać, dodawać gnojówkę która wyciekła spod
pryzmy… Po wielu latach, podczas kursu w Holandii, dowiedziałem się, że proces
ten wpływa także na powstawanie efektu cieplarnianego. Potem rozdrobniony,
zmacerowany kompost zawoziło się do komór. Tam podlegał procesowi pasteryzacji.
Utrzymywało się temperaturę do 60 stopni w kompoście przez kilkanaście godzin,
by (najprościej mówiąc) związał się azot w kompoście zatruwający grzybnię
pieczarek. Później przez kilka dni kompost na półkach stygł i dojrzewał. Na
powierzchni pojawiała się pożyteczna pleśń i pojawił się specyficzny, chlebowy
zapach. W schłodzonym i wywietrzonym pomieszczeniu, przy temperaturze około
dwudziestu kilku stopni siało się grzybnię. Była to „pleśń” nitki grzybni
pieczarki, zaszczepione na gotowanym ziarnie pszenicy. Rozsypywało się ją po
powierzchni, mieszano i uklepywano. Jakich urządzeń i maszyn wtedy się używało
do tego, napiszę w „Następnym numerze”… ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz