Łączna liczba wyświetleń
19,120
czwartek, 29 sierpnia 2013
114. Potem ciuchcia jechała, najczęściej ze mną,
pod wyrobownię. To było różnie, raz kopalnia była o rzut beretem, czasami
oddalona o pół kilometra. Glina nie była w jednym miejscu, kilka lat tu, za
kilka lat tam… Były to takie różnej wielkości niecki… Ciuchcia ostawiała przy
wyrobowni wagoniki z gliną i brała już opróżnione z powrotem do kopalni. Tu też
były dwie bocznice i też jedna z pustymi, a druga z pełnymi wagonikami. Tu
zostawałem i obserwowałem co będzie dalej. Był na dole pan, co podczepiał
wagoniki z gliną do wyciągarki. Najpierw były to dwa, potem już podczepiano ich
trzy. Długą pochylnią wędrowały potem one na górę wyrobowni. Był to chyba nawet
czteropiętrowy budynek, więc miały wysoko. Gdy dotarły na górę, pracownik
odpinał zabezpieczenia i uchylając kolebę wysypywał glinę na dół, do kosza
zasypowego wielkiego pressa. Tam glinę mielono, dodawano wody, oddzielano
zanieczyszczenia i kamienie. Wagoniki wracały z wielkim hukiem na dół i
historia się powtarzała. Trzy piętra niżej, z prostokątnego otworu, wyciskana
była glina w postaci bloku. Potem automatyczna gilotyna, z wielką prędkością
cięła blok na cegły, pracownik układał je na piętrowe wagoniki, po cztery
sztuki na każdy poziom. To był prawdziwy transporter. ;-D Na piętrach tego
budynku były łazienki, pomieszczenia socjalne - przebieralnie, stołówka. Wagoniki
podczepione były kółkami, do grubego łańcucha zawieszonego do solidnej,
posmarowanej grubą warstwą towotu prowadnicy na metalowych podporach. Napędzał
to wielki silnik umieszczony w maszynowni. Wagoniki wędrowały od szopy do szopy
kierowane wielkimi kołami zębatymi, a było ich setki… W szopach, odbierali te
cegły pracownicy i stawiali na półki z łat, by przeschły. Schły tak tygodniami
by pod koniec lata zaczęto po kolei stawiać je znowu na wagoniki jadące w
kierunku pieca. Przy piecu, inni
robotnicy, opróżniali je i stawiali na taczki, które wwożono do komory pieca.
Tam ustawiano je piętrowo w ażurowe ściany by czekały na swoją kolej wypalania.
Następnie, kładło drewnianą podpałkę i otwory którymi wwożono cegłę
zamurowywano na glinianą zaprawę. Potem podpalano rozpałkę i zaczynało się
wypalanie cegieł. Przez kilka dni sypano miał węglowy z otworów na górze pieca,
pilnowano temperatury by na koniec zacząć schładzanie. Piec był duży, więc gdy
z jednej strony wypalano, z drugiej schładzano, a dalej wywożono jeszcze ciepłą
cegłę na plac by czekały na samochód, który zawiezie ją na budowę, do hurtowni
czy do sklepu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz